Bruksela. W Parlamencie Europejskim oko w oko z Unią

6 grudnia 2016

Tu i ówdzie można usłyszeć i przeczytać, że Polska i my, Polacy, odwracamy się od Europy. Ja się nie odwracam. Przeciwnie, stanęłam z nią, wprawdzie krótko, bo krótko, ale jednak, oko w oko. Znaczy w samej Brukseli, w samym Parlamencie Europejskim.

  061216pe   W stolicy Belgii i Unii Europejskiej znalazłam się w końcu listopada wraz z 15 innymi dziennikarzami mediów lokalnych Mazowsza na zaproszenie europosłanki Julii Pitery (Platforma Obywatelska, Europejska Partia Ludowa). Jeszcze na długo przed wylotem z Modlina organizatorzy wyrobili nam identyfikatory ze zdjęciem, ale to nie wystarczało, by można było swobodnie fotografować parlament od wewnątrz. Dlatego w biurze przepustek wypełniliśmy kolejne ankiety i dopiero tak "uzbrojeni" mogliśmy wkroczyć do siedziby parlamentu. Czy słowo "uzbrojeni" jest na miejscu? Hm... Trzeba przecież pokonać odprawę bezpieczeństwa, dokładnie taką samą jak na lotnisku. Tylko butów nie każą zdejmować. I tu trochę wracamy w czasie (i przestrzeni), bowiem opisania warte jest samo wejście na tereny zajmowane przez PE (w sąsiedztwie jest ogromny gmach Komisji Europejskiej): najpierw należy przekroczyć metalową, kutą bramę, minąć budynek zdaje się kliniki stomatologicznej, a dalej zwyczajną, żwirową alejką dotrzeć do miejsca przeznaczenia. Oczywiście, głowy państw, VIP-y i towarzyszące im osoby dostają się do gmachu zupełnie inaczej. Podjazd dla samochodów jest tuż przy głównym wejściu, a stamtąd wiedzie szeroki hall z niebieskim (czasem czerwonym, gdy głowy są koronowane) dywanem. Po drodze - również niebieska "ścianka" z emblematami i flagami UE, gdzie bez żadnych przeszkód można zrobić sobie zdjęcie. Ale samego wejścia (ani żadnego innego) i ochrony fotografować nie wolno, podobnie jak europosłów czy brukselskich urzędników w... restauracjach. Tylko nie nocują Bo w siedzibie PE można spędzić cały dzień, bez potrzeby wychodzenia z niego. Pomijając sam fakt, że to ogromne gmaszysko z mnóstwem nie tylko pięter, korytarzy, wind, sal, gdzie nawet bywalcy potrafią się zgubić, to są tu: stołówka, kawiarnie, sklepy, banki (i palarnie dla palaczy!), można oglądać wystawy przygotowywane przez poszczególne kraje, wysłuchać koncertu. Są sale posiedzeń komisji i sala plenarna, ale w niej odbywają się tylko minisesje PE. Na większość głosowań parlamentarzyści jeżdżą do oddalonego o około 500 km Strasburga. W Brukseli można też spotkać... znajomych. Albo tylko tych z ekranu, albo osobistych. Nasza grupa natknęła się aż na kilku polskich europosłów: Bogusława Liberadzkiego (SLD), Krystynę Łybacką (SLD) i Michała Boniego (PO). Dariusz Rosati (PO) wpadł nam w kadr, gdy udzielał wywiadu lokalnej polskiej telewizji, a europoseł Zbigniew Kuźmiuk (PiS) zaskoczony zatrzymał się na widok niżej podpisanej, przywitał, spytał, co robimy w PE i z wieloma dziennikarzami (z Mazowsza przecież) się sfotografował. Na wystąpienie posłanki Julii Pitery na komisji kontroli (referowała sprawozdanie roczne za rok 2015 dotyczące ochrony interesów finansowych UE - zwalczania nadużyć finansowych) wprawdzie nie zdążyliśmy (wszystko przez te procedury i formalności), ale przewodnicząca bardzo miło nas przywitała i przeprosiła, że nie robi tego po polsku. Same obrady komisji - pełen Wersal. Wszyscy zwracają się do siebie nader uprzejmie, co rusz słychać słowa: "proszę bardzo", "dziękuję", "jest mi bardzo miło". No cóż, zapewne europosłowie ani razu nie byli w polskim Sejmie... Posłanka Pitera pracuje także w komisji petycji, która bada skargi obywateli Unii - indywidualne, grupowe lub od organizacji pozarządowych - na naruszenia prawa europejskiego. Zajmowała się  problemem weksli, które potencjalni pracownicy podpisywali pracodawcom jako zabezpieczenie stosunku pracy. - Polacy szukając pracy, głównie fizyczne,j podpisywali in blanco weksle, a potem gdy chcieli zrezygnować z zatrudnienia, musieli je wykupić. Pracodawcy egzekwowali swoje prawa przed sądem cywilnym, a nie przed sądem pracy. Sprawa często kończyła się komornikiem  - tłumaczy posłanka. Kolejne petycje, które trafiły do Julii Pitery dotyczyły kwestii najniższego wynagrodzenia dla przewoźników w UE i problemów z fermami hodowlanymi - zwierząt futerkowych, świń, drobiu na Mazowszu, w Wielkopolsce i Lubelskiem. - Mieszkańcy okolic, gdzie znajdują się te fermy uważają, że buduje się za blisko siedlisk ludzkich i skarżą się na wydobywające się z nich zapachy - wyjaśnia Julia Pitera. Zachęca do składania petycji do komisji w PE. Asystent: młody, bez rodziny, z językami Każdy z europosłów w PE ma do dyspozycji własny, niewielki gabinet; w sąsiadującym z nim pokoju pracują asystenci. Na każdego deputowanego przypada trzech. Dla Julii Pitery pracują (wszyscy około trzydziestki): Staszek, Kaja i Ania. Wspiera ich stażysta Miłosz. Pochodzi z Piaseczna i studiuje na II roku stosunków międzynarodowych  w warszawskiej SGH. Staż wygrał - jako jedyny z Mazowsza - w konkursie. - Staże trwają miesiąc, dwa, bo po pierwsze trzeba wracać na uczelnie, a po drugie przychodzi na moje miejsce kolejna osoba, która też się uczy - tłumaczy Miłosz. Kaja od 1o lat mieszka poza Polską. Jako 19-latka wyjechała do Francji, zaczynała jako opiekunka do dzieci i kelnerka, potem studiowała prawo karne, pracowała w kilku francuskich miastach, w tym w Paryżu. - To przepiękne miasto, ale zabiera za dużo czasu. Sam dojazd do pracy i powrót zajmował mi trzy godziny - opowiada. Kaja cały czas myśli o powrocie do Polski. Przyjeżdża na rodzinny Dolny Śląsk na każde święta, w tym 1 listopada, i na trzytygodniowy urlop w lecie. Jak została asystentką posłanki? - Złożyłam aplikację - mówi jakby to było coś najprostszego na świecie. Nie trzeba dodawać, że poza francuskim, podobnie jak Staszek, zna doskonale angielski. - W parlamencie jako asystenci, ale także urzędnicy, pracują głównie młodzi ludzie, którzy nie mają jeszcze rodzin i którzy mogą poświecić swoim zajęciom po kilkanaście godzin na dobę - mówią młodzi Polacy w PE. Dziennikarze czyhają przy croissancie Niewiele wiedzielibyśmy o tym, co się dzieje w Brukseli, gdyby nie dziennikarze. Przy Parlamencie Europejskim akredytowanych jest 1 200 żurnalistów. Już przy wejściu do gmachu mieści się prasowe serce PE - stanowiska, skąd dziennikarze i ich rozmówcy - posłowie - łączą się na żywo ze stacjami telewizyjnymi w swoich krajach. Tu, w pobliżu barku, gdzie deputowani zatrzymują się na kawę i croissanta, czyhają dziennikarze, którzy chcą nagrać polityków komentujących bieżące wydarzenia. Reporter, który nie ma własnego operatora, może go wynająć. Ale do dyspozycji mediów są także stanowiska komputerowe z dostępem do internetu, a dla tych z telewizji - studio. To w nim przeprowadza się debaty z udziałem większej liczby uczestników. Jak się dowiedzieliśmy, polscy dziennikarze korzystają z niego rzadko. Bożena Dobrzyńska        
Tags