Kluziński: Mam wizję miasta idealnego
{mosimage} - Wszyscy wiedzą, że kocha pan Radom, bo nawet
stowarzsszenie które pan założył i którego jest pan przewodniczącym tak
się nazywa. To za co pan tak kocha to miasto?
...Hm. To jest trudne pytanie, bo uczucie chyba nie jest "za coś". A
więc to jest trudne pytanie. To się chyba - tak mi się wydaje - bierze z
tego, że to jest moje miasto. Tu są moje korzenie, od pokoleń. Stąd się
wywodzą moi dziadkowie, rodzice. Ja się tutaj wychowałem, tu spędziłem
pierwsze 20 lat swojego życia - całe dzieciństwo: przedszkole, szkołę
podstawową i średnią. Dorastając w mieście obserwowałem jak ono się
zmienia, jak funkcjonuje. I obserwując inne miasta zauważyłem, że Radom
jest tak jakoś niesprawiedliwie traktowany, oceniany. Z zewnątrz, ale i
też przez nasze władze, które są wybierane po to, by dbać o interes
miasta, wlaczyć o to, by nie dopuszczać do niesprawiedliwości. A odkąd
pamiętam te władze mają bardzo wąskie horyzonty i skupiają się na swoich
własnych interesach. I brakuje kogoś, kto by o Radom walczył, kto by
stanął i upomniał się o jego prawa, prawa mieszkańców. Bo miasto to są
ludzie, to są radomianie. Ja mam - tak sądzę - dość wysoko rozwinięte
poczucie sprawiedliwości i to moje działanie wynika z tego, by
przeciwstawić się temu niesprawiedliwemu traktowaniu Radomia. Radom
zasługuje na to, by o niego dbać. Mówię tych, którzy mają wpływ na to,
co się w Radomiu dzieje.
- Wspomniał pan o pierwszych 20 latach spędzonych w Radomiu. Ale
teraz pracuje pan i robi karierę zawodową w Warszawie. To dla wielu
radomian i pana oponentów stanowi jakiś rodzaj dysonansu. Wielu zarzuca
panu, że pan wcale nie mieszka w Radomiu... To, gdzie pan mieszka?
Mieszkam w Radomiu i tu płacę podatki. To jest moje miasto. Na
studia wyjechałem z Radomia, tak jak tysiące ludzi co roku. Właśnie
zbliża się 15-lecie mojej matury w "Kochanowskim". Gdy robiłem listę
kontaktową, okazało się, że około 20 osób z mojej klasy jest poza
Radomiem. Mieszkają w Warszawie, ale nie tylko, są także za granicą.
Więc mój los był taki sam jak wielu przde mną i wielu po mnie. Tak samo
jak moich rodziców. W Radomiu nie ma uczelni humanistycznej, więc jeśli
ktoś chce studiować te kierunki musi wyjechać. Jesli ktoś chce wybrać
wyższy poziom nauki niż oferują radomskie szkoły wyższe, też wyjeżdża. I
bardzo dobrze, bo zdobywa wykształcenie, poznaje ludzi. Ale niestety
często wielu tam zostaje. Z braku pracy i perspektyw w Radomiu. Nie mają
do czego wracać. Stąd też moja praca w Warszawie. Czynienie mi zarzutu z
tego, że ja chcę do tego Radomia wrócić i chcę tuaj pracować, tutaj
działać, jest niesprrawiedliwe.
- Właśnie: ma pan świetną pracę, bardzo dobre zarobki, a urząd
prezydenta to wiele kłopotów i stresów. Gdyby udało się panu wygrać
wybory, to przejmie pan miasto z ogromnym zadłużeniem...Po co to panu?
Kieruję się w swoim życiu taką zasadą, żeby niekoniecznie wybierać
łatwe scieżki, takie miejsca i drogi, gdzie człowiekowi jest wygodnie.
Broń Boże, nie czynię nikomu zarzutu, kto tak robi i rozumiem i popieram
osoby, które kierują się własnym interesem i szukają takiego miejsca na
ziemi, gdzie im dobrze. Szukają takiej pracy, takiego zajęcia. Ja kilka
lat temu poczułem w sobie taką potrzebę, no być może powołanie, żeby to
robić. Czasem nawet satysfakacja jest większa, kiedy droga jest
trudniejsza. Nie jest sztuką stanąć przy dobrze funkcjonującej maszynie i
patrzeć jak ona działa. Wydaje mi się, że sztuką jest zrobić coś
ciekawego w Radomiu. Ja czasem wyobrażam sobie nasze miasto jak taki
dryfujący statek. Statki mają to do siebie, że jest duża inercja -
trudno je ruszyć, trudno zmienić kurs, natomiast później, gdy już płyną,
to płyną. My przez 20 lat znaleźliśmy się - moim zdaniem - na złym
kursie. Tracimy rangę i tracimy na znaczeniu i zamiast się rozwijać, my
się - można powiedzieć - zwijamy. Bardzo trudno jest odwrócić ten kurs.
Trudno ten statek obrócić i skierować w inną, lepszą stronę. Natomiast
jeśli to się uda, to wtedy skorzystamy także z siły zamachowej. Wtedy to
stanie się naszym potencjałem. Powtarzam - nie zawsze to, co jest
łatwe, jest najlepsze.
- Skoro mówimy o trudnościach. Jest pan kandydatem niepartyjnym, za
którym przede wszystkim stoją ludzie zrzeszeni w stowarzyszeniu, również
tacy, którzy mają pasje, zainteresowania, chcą zmian. Ale czy to
wystarczy, by z takim zapleczem i wsparciem rządzić miastem?
Chciałbym sprostować, że za mną stoi tylko stowarzyszenie. Ono jest
jakimś bytem, organizacją pozarządową. Ale ja uważam, że za mną stoją
mieszkańcy. Doświadczam tego. Spotykam się z takimi sygnałami, dowodami
wsparcia i poparcia właściwie na każdym kroku. To jest bardzo budujące.
Gdy jeżdżę Kluzobusem po mieście, wiele osób przychodzi i okazuje to
poparcie. Takie popracie można zmierzyć raz na jakiś czas. Cztery lata
temu zostało zmierzone - moim zdaniem - na dość wysokim poziomie, bo 12
procent. Tylu radomian mi zaufało oddając na mnie głos. Ufam, że to
poparcie teraz będzie jeszcze większe. I tu upatruję swojej siły. Co
więcej, za kandydatem niezależnym, bezpartyjnym jakim jestem, stoją
wszyscy, nie jestem ograniczony tylko do swojego zaplecza .Nie rozumiem
dlaczego zaplecze polityczne jednej partii miałoby być lepsze i miałoby
być bardziej wartościowe jeśli chodzi o rządzenie miastem niż zaplecze w
postaci całego miasta i wszystkich jego mieszkańców. Można bardzo
dobrze wykazać, że to miasta rządzone przez prezydentów niezależnych,
bezpartyjnych odnoszą sukces. Najlepszym przykładem wymienianym
wielokrotnie jest Wrocław. Tu można też dodać Kielce, Toruń, Bydgoszcz
czy Kraków. Tam rządzą prezydenci niezależni. Oni są popierani przez
różne ugrupowania, ale są niezależni, działają dla dobra mieszkańców, a
nie dla dobra układów partyjnych. Co więcej, w gronie osób bezpośrednio
ze mną współpracujących, kandydatów w sztabie wyborczym są reprezentanci
wszystkich obszarów funkcjnowania miasta. Są lekarze, nauczyciele,
przedsiębiorcy, studenci, emeryci, przyrodnicy, specjaliści od sportu,
artyści. Ale też jestem otwarty i chętny do rozmowy i współpracy ze
wszystkimi. Jestem też otwarty na sugestie i w żąden sposób nie uzurpuję
sobie prawa do "wszystkowiedztwa". Wydaje mi się, że mam taką pozytywną
cechę, że umiem słuchać doradców i umiem na podstawie różnych głosów,
wybrać coś, co jest wartościowe. Ale nigdy nie powiem: nie, to co masz
do powiedzenia jest nieważne, bo ja wiem lepiej. Zrobię to po swojemu.
- Wspomniał pan o powszechnym w Radomiu zjawisku - emigracji zarobkowej mieszkańców. Ma pan pomysł jak ich tutaj zatrzymać?
Wszystkie działania miasta, te na które ma ono wpływ, powinny być
nakierowane na rozwój, a to powinno się przekładać na tworzenie miejsc
pracy. Jak one mogą powstawać? Albo za sprawą inwesycji zewnętrznych,
czyli przyciągnięcia firm spoza Radomia, albo wsparcia przedsiębiorców
lokalnych, czyli takich które już tutaj są i mają pomysły na rozówj i
mogą tworzyć nowe miejsca pracy. Na każde z tych działań miasto ma
wpływ. Jeśli chodzi o pozyskiwanie inwestorów zewnętrznych, to najpierw
trzeba mieć pomysł jacy oni mają być, a potem stworzyć warunki, by
chceli w Radomiu się pojawić. Od lat mówi się, że w Radomiu potrzeba
inwestora na tysiąc, dwa, a nawet pięć tysięcy miejsc pracy, że trzeba
dać taki impuls który by go przyciągnął. No i co, wyobraźmy sobie, że
taki inwestor przez miasto przejeżdża i mówi: wstąpię tutaj,
zainwestuję. Tylko, że on potrzebuje terenu, dużo terenu i
infrastruktury. Działki, którymi dusponuje Radom nie nadają się na tak
duże inwestycje, na dużą fabrykę, duży zakład logistyczny, dużą firmę
przetwórczą. Dlatego trzeba koniecznie znaleźć takie tereny, scalać
działki. To jest możliwe. Przykładem jest Łódź, która dziesięć lat temu
była w takiej samej sytuacji jak Radom, a od tego czasu pozyskała
mnóstwo firm z branży AGD i wysokiej technologii, jak np. producenta
komputerów DEL. Miasto powinno zrobić inwentaryzację wolnych terenów
własnych, ale też prywatnych, które leżą w pobliżu i wskazywać takie
działki: 50-, 100-, 150-hektarowe. One muszą być dobrze skomunikowane,
nie tylko leżeć przy drodze jak na Wośnikach, ale muszą mieć też
bocznicę kolejową. Trzeba wskazać takie lokalizacje, być może na razie
potencjalne. Jeśli je znajdziemy - scalić i uzbroić. Jeśli są częściowo
prywatne, częściowo miejskie, częściowo państwowe - podpisać umowy z
właśćicielami, że jeśli znajdziemy inwestora, to wszyscy ziemię
sprzedadzą. Albo - odkupić je. Bardzo źle się stało, że został
poszatkowaany teren pod dawnej elektrociepłowni na Nowej Woli
Gołębiowskiej. Mieliśmy piękny, poprzemysłowy, 50-hektarowy teren. Już
go nie mamy, na dodatek wprowadzono tam budownictwo mieszkaniowe. Ale są
jeszcze tereny na Potkanowie i trzeba je skupić i poscalać. Musimy mieć
ofertę, zrobić ładny folder i udać się w pielgrzymkę po ambasadach,
targach i jestem przekonany, że w ciagu roku jesteśmy w stanie pozyskać
takiego inwestora. Powinniśmy też wykroczyć poza granice miasta, jego
interes nie kończy się na rogatkach Radomia. Duży inwestor równie dobrze
może zainwestować w Wolanowie, Jedlińsku albo Szydłowcu. Powinniśmy
rozmawiać z sąsiednimi gminami od Przysuchy przez Szydłowiec po Pionki
Kozienice i Białobrzegi. Jeżeli ten inwestor będzie nawet w tych
miejscowościach, to będzie oddziaływał na Radom. Obecne władze zupełnie
tego nie rozumieją. Natomiast jeśli idzie o własny biznes, to gehenną
dla lokalnych przedsiebiorców, jest załatwienie jakiejkolwiek sprawy
urzędowej. Chcą się rozwijać, stworzyć nowy zakład, dokupić działkę,
wybudować drogę, podłączyć wodę i spotykają się z kolosalnymi
utrudnieniami w urzędzie. I to jest dla mnie niezrozumiałe. Bo przecież
ich działalność, to nasz czysty interes. Musimy zmienić filozofię
działania urzędu, kulturę zorientowaną na obsługę klienta, mającą na
celu jakość i nieszukanie dziury w całym, bo się przecinek gdzieś nie
zgadza albo formularz jest źle wypełniony. Urzędnik powinien przyjąć i
za inwestora załatwić tę sprawę. Tymczasem niektórzy inwestorzy
wyprowadzaja się z Radomia, bo mają już dość współpracy z urzędem. I to
jest rola dla prezydenta, żeby to zmienić.
Trzeci apsekt to jest sama polityka zatrudniania w urzędzie, spółkach
miejskich, jednostkach gminnych, szkołach. Miasto jest ogromnym
pracodawcą z kilkoma tysiącami miejsc pracy. Natomiast dostanie jej
przez człowieka "z ulicy" graniczy z niemożliwością. Bzdurą jest
mówienie o tym, że są otwarte konkursy. Rozmawiałem z dziesiątkami osób z
wysokimi kwalifikacjami, ze znajomością języków, z doświadczeniem,
którzy po kolejnym ustawionym konkursie machają ręką i dają sobie
spokój. Chcemy przekonać radomian, że to zmienimy.
- Skonstruował pan szczegółowy program wyborczy. Czego tu nie ma -
poza podniesieniem rangi administracyjnej Radomia i konieczności jego
powrotu do "I ligi polskich miast" przez poprawę dbałości o przestrzeń
publiczną aż do rozbudowy układu drogowego i komunikacji. Obiecuje pan
stworzyć sieć parkingów na obrzeżach śródmieścia, odnowić tereny zielone
i wybudować nowe rekreacyjne...
Ja mam takie wyobrażenie miasta idealnego, do którego zmierzamy. I
wszystkie działania chcę podporządkować temu celowi - drodze ku takiemu
miastu. Musimy mieć wizję tego, do czego dążymy i mój program, który
powstał przy dużym udziale radomian - przeprowadziłem z nimi setki
rozmów jeżdżąc po osiedlach Kluzobusem - jest tego odzwierciedleniem.
Rozmawiała Bożena Dobrzyńska
Czytaj też rozmowy z: Mariuszem Foglem i Andrzejem Kosztowniakiem