Kluziński: Mam wizję miasta idealnego

16 listopada 2010
Rozmowa z Jakubem Kluzińskim, kandydatem stowarzyszenia Kocham Radom na prezydenta Radomia.


{mosimage} - Wszyscy wiedzą, że kocha pan Radom, bo nawet stowarzsszenie które pan założył i którego jest pan przewodniczącym tak się nazywa. To za co pan tak kocha to miasto?
...Hm. To jest trudne pytanie, bo uczucie chyba nie jest "za coś". A więc to jest trudne pytanie. To się chyba - tak mi się wydaje - bierze z tego, że to jest moje miasto. Tu są moje korzenie, od pokoleń. Stąd się wywodzą moi dziadkowie, rodzice. Ja się tutaj wychowałem, tu spędziłem pierwsze 20 lat swojego życia - całe dzieciństwo: przedszkole, szkołę podstawową i średnią. Dorastając w mieście obserwowałem jak ono się zmienia, jak funkcjonuje. I obserwując inne miasta zauważyłem, że Radom jest tak jakoś niesprawiedliwie traktowany, oceniany. Z zewnątrz, ale i też przez nasze władze, które są wybierane po to, by dbać o interes miasta, wlaczyć o to, by nie dopuszczać do niesprawiedliwości. A odkąd pamiętam te władze mają bardzo wąskie horyzonty i skupiają się na swoich własnych interesach. I brakuje kogoś, kto by o Radom walczył, kto by stanął i upomniał się o jego prawa, prawa mieszkańców. Bo miasto to są ludzie, to są radomianie. Ja mam - tak sądzę - dość wysoko rozwinięte poczucie sprawiedliwości i to moje działanie wynika z tego, by przeciwstawić się temu niesprawiedliwemu traktowaniu Radomia. Radom zasługuje na to, by o niego dbać. Mówię tych, którzy mają wpływ na to, co się w Radomiu dzieje.

- Wspomniał pan o pierwszych 20 latach spędzonych w Radomiu. Ale teraz pracuje pan i robi karierę zawodową w Warszawie. To dla wielu radomian i pana oponentów stanowi jakiś rodzaj dysonansu. Wielu zarzuca panu, że pan wcale nie mieszka w Radomiu... To, gdzie pan mieszka?
Mieszkam w Radomiu i tu płacę podatki. To jest moje miasto. Na studia wyjechałem z Radomia, tak jak tysiące ludzi co roku. Właśnie zbliża się 15-lecie mojej matury w "Kochanowskim". Gdy robiłem listę kontaktową, okazało się, że około 20 osób z mojej klasy jest poza Radomiem. Mieszkają w Warszawie, ale nie tylko, są także za granicą. Więc mój los był taki sam jak wielu przde mną i wielu po mnie. Tak samo jak moich rodziców. W Radomiu nie ma uczelni humanistycznej, więc jeśli ktoś chce studiować te kierunki musi wyjechać. Jesli ktoś chce wybrać wyższy poziom nauki niż oferują radomskie szkoły wyższe, też wyjeżdża. I bardzo dobrze, bo zdobywa wykształcenie, poznaje ludzi. Ale niestety często wielu tam zostaje. Z braku pracy i perspektyw w Radomiu. Nie mają do czego wracać. Stąd też moja praca w Warszawie. Czynienie mi zarzutu z tego, że ja chcę do tego Radomia wrócić i chcę tuaj pracować, tutaj działać, jest niesprrawiedliwe.

- Właśnie: ma pan świetną pracę, bardzo dobre zarobki, a urząd prezydenta to wiele kłopotów i stresów. Gdyby udało się panu wygrać wybory, to przejmie pan miasto z ogromnym zadłużeniem...Po co to panu?
Kieruję się w swoim życiu taką zasadą, żeby niekoniecznie wybierać łatwe scieżki, takie miejsca i drogi, gdzie człowiekowi jest wygodnie. Broń Boże, nie czynię nikomu zarzutu, kto tak robi i rozumiem i popieram osoby, które kierują się własnym interesem i szukają takiego miejsca na ziemi, gdzie im dobrze. Szukają takiej pracy, takiego zajęcia. Ja kilka lat temu poczułem w sobie taką potrzebę, no być może powołanie, żeby to robić. Czasem nawet satysfakacja jest większa, kiedy droga jest trudniejsza. Nie jest sztuką stanąć przy dobrze funkcjonującej maszynie i patrzeć jak ona działa. Wydaje mi się, że sztuką jest zrobić coś ciekawego w Radomiu. Ja czasem wyobrażam sobie nasze miasto jak taki dryfujący statek. Statki mają to do siebie, że jest duża inercja - trudno je ruszyć, trudno zmienić kurs, natomiast później, gdy już płyną, to płyną. My przez 20 lat znaleźliśmy się - moim zdaniem - na złym kursie. Tracimy rangę i tracimy na znaczeniu i zamiast się rozwijać, my się - można powiedzieć - zwijamy. Bardzo trudno jest odwrócić ten kurs. Trudno ten statek obrócić i skierować w inną, lepszą stronę. Natomiast jeśli to się uda, to wtedy skorzystamy także z siły zamachowej. Wtedy to stanie się naszym potencjałem. Powtarzam - nie zawsze to, co jest łatwe, jest najlepsze.

- Skoro mówimy o trudnościach. Jest pan kandydatem niepartyjnym, za którym przede wszystkim stoją ludzie zrzeszeni w stowarzyszeniu, również tacy, którzy mają pasje, zainteresowania, chcą zmian. Ale czy to wystarczy, by z takim zapleczem i wsparciem rządzić miastem?
Chciałbym sprostować, że za mną stoi tylko stowarzyszenie. Ono jest jakimś bytem, organizacją pozarządową. Ale ja uważam, że za mną stoją mieszkańcy. Doświadczam tego. Spotykam się z takimi sygnałami, dowodami wsparcia i poparcia właściwie na każdym kroku. To jest bardzo budujące. Gdy jeżdżę Kluzobusem po mieście, wiele osób przychodzi i okazuje to poparcie. Takie popracie można zmierzyć raz na jakiś czas. Cztery lata temu zostało zmierzone - moim zdaniem - na dość wysokim poziomie, bo 12 procent. Tylu radomian mi zaufało oddając na mnie głos. Ufam, że to poparcie teraz będzie jeszcze większe. I tu upatruję swojej siły. Co więcej, za kandydatem niezależnym, bezpartyjnym jakim jestem, stoją wszyscy, nie jestem ograniczony tylko do swojego zaplecza .Nie rozumiem dlaczego zaplecze polityczne jednej partii miałoby być lepsze i miałoby być bardziej wartościowe jeśli chodzi o rządzenie miastem niż zaplecze w postaci całego miasta i wszystkich jego mieszkańców. Można bardzo dobrze wykazać, że to miasta rządzone przez prezydentów niezależnych, bezpartyjnych odnoszą sukces. Najlepszym przykładem wymienianym wielokrotnie jest Wrocław. Tu można też dodać Kielce, Toruń, Bydgoszcz czy Kraków. Tam rządzą prezydenci niezależni. Oni są popierani przez różne ugrupowania, ale są niezależni, działają dla dobra mieszkańców, a nie dla dobra układów partyjnych. Co więcej, w gronie osób bezpośrednio ze mną współpracujących, kandydatów w sztabie wyborczym są reprezentanci wszystkich obszarów funkcjnowania miasta. Są lekarze, nauczyciele, przedsiębiorcy, studenci, emeryci, przyrodnicy, specjaliści od sportu, artyści. Ale też jestem otwarty i chętny do rozmowy i współpracy ze wszystkimi. Jestem też otwarty na sugestie i w żąden sposób nie uzurpuję sobie prawa do "wszystkowiedztwa". Wydaje mi się, że mam taką pozytywną cechę, że umiem słuchać doradców i umiem na podstawie różnych głosów, wybrać coś, co jest wartościowe. Ale nigdy nie powiem: nie, to co masz do powiedzenia jest nieważne, bo ja wiem lepiej. Zrobię to po swojemu.

- Wspomniał pan o powszechnym w Radomiu zjawisku - emigracji zarobkowej mieszkańców. Ma pan pomysł jak ich tutaj zatrzymać?
Wszystkie działania miasta, te na które ma ono wpływ, powinny być nakierowane na rozwój, a to powinno się przekładać na tworzenie miejsc pracy. Jak one mogą powstawać? Albo za sprawą inwesycji zewnętrznych, czyli przyciągnięcia firm spoza Radomia, albo wsparcia przedsiębiorców lokalnych, czyli takich które już tutaj są i mają pomysły na rozówj i mogą tworzyć nowe miejsca pracy. Na każde z tych działań miasto ma wpływ. Jeśli chodzi o pozyskiwanie inwestorów zewnętrznych, to najpierw trzeba mieć pomysł jacy oni mają być, a potem stworzyć warunki, by chceli w Radomiu się pojawić. Od lat mówi się, że w Radomiu potrzeba inwestora na tysiąc, dwa, a nawet pięć tysięcy miejsc pracy, że trzeba dać taki impuls który by go przyciągnął. No i co, wyobraźmy sobie, że taki inwestor przez miasto przejeżdża i mówi: wstąpię tutaj, zainwestuję. Tylko, że on potrzebuje terenu, dużo terenu i infrastruktury. Działki, którymi dusponuje Radom nie nadają się na tak duże inwestycje, na dużą fabrykę, duży zakład logistyczny, dużą firmę przetwórczą. Dlatego trzeba koniecznie znaleźć takie tereny, scalać działki. To jest możliwe. Przykładem jest Łódź, która dziesięć lat temu była w takiej samej sytuacji jak Radom, a od tego czasu pozyskała mnóstwo firm z branży AGD i wysokiej technologii, jak np. producenta komputerów DEL. Miasto powinno zrobić inwentaryzację wolnych terenów własnych, ale też prywatnych, które leżą w pobliżu i wskazywać takie działki: 50-, 100-, 150-hektarowe. One muszą być dobrze skomunikowane, nie tylko leżeć przy drodze jak na Wośnikach, ale muszą mieć też bocznicę kolejową. Trzeba wskazać takie lokalizacje, być może na razie potencjalne. Jeśli je znajdziemy - scalić i uzbroić. Jeśli są częściowo prywatne, częściowo miejskie, częściowo państwowe - podpisać umowy z właśćicielami, że jeśli znajdziemy inwestora, to wszyscy ziemię sprzedadzą. Albo - odkupić je. Bardzo źle się stało, że został poszatkowaany teren pod dawnej elektrociepłowni na Nowej Woli Gołębiowskiej. Mieliśmy piękny, poprzemysłowy, 50-hektarowy teren. Już go nie mamy, na dodatek wprowadzono tam budownictwo mieszkaniowe. Ale są jeszcze tereny na Potkanowie i trzeba je skupić i poscalać. Musimy mieć ofertę, zrobić ładny folder i udać się w pielgrzymkę po ambasadach, targach i jestem przekonany, że w ciagu roku jesteśmy w stanie pozyskać takiego inwestora. Powinniśmy też wykroczyć poza granice miasta, jego interes nie kończy się na rogatkach Radomia. Duży inwestor równie dobrze może zainwestować w Wolanowie, Jedlińsku albo Szydłowcu. Powinniśmy rozmawiać z sąsiednimi gminami od Przysuchy przez Szydłowiec po Pionki Kozienice i Białobrzegi. Jeżeli ten inwestor będzie nawet w tych miejscowościach, to będzie oddziaływał na Radom. Obecne władze zupełnie tego nie rozumieją. Natomiast jeśli idzie o własny biznes, to gehenną dla lokalnych przedsiebiorców, jest załatwienie jakiejkolwiek sprawy urzędowej. Chcą się rozwijać, stworzyć nowy zakład, dokupić działkę, wybudować drogę, podłączyć wodę i spotykają się z kolosalnymi utrudnieniami w urzędzie. I to jest dla mnie niezrozumiałe. Bo przecież ich działalność, to nasz czysty interes. Musimy zmienić filozofię działania urzędu, kulturę zorientowaną na obsługę klienta, mającą na celu jakość i nieszukanie dziury w całym, bo się przecinek gdzieś nie zgadza albo formularz jest źle wypełniony. Urzędnik powinien przyjąć i za inwestora załatwić tę sprawę. Tymczasem niektórzy inwestorzy wyprowadzaja się  z Radomia, bo mają już dość współpracy z urzędem. I to jest rola dla prezydenta, żeby to zmienić.

Trzeci apsekt to jest sama polityka zatrudniania w urzędzie, spółkach miejskich, jednostkach gminnych, szkołach. Miasto jest ogromnym pracodawcą z kilkoma tysiącami miejsc pracy. Natomiast dostanie jej przez człowieka "z ulicy" graniczy z niemożliwością. Bzdurą jest mówienie o tym, że są otwarte konkursy. Rozmawiałem z dziesiątkami osób z wysokimi kwalifikacjami, ze znajomością języków, z doświadczeniem, którzy po kolejnym ustawionym konkursie machają ręką i dają sobie spokój. Chcemy przekonać radomian, że to zmienimy.

- Skonstruował pan szczegółowy program wyborczy. Czego tu nie ma - poza podniesieniem rangi administracyjnej Radomia i konieczności jego powrotu do "I ligi polskich miast" przez poprawę dbałości o przestrzeń publiczną aż do rozbudowy układu drogowego i komunikacji. Obiecuje pan stworzyć sieć parkingów na obrzeżach śródmieścia, odnowić tereny zielone i wybudować nowe rekreacyjne...
Ja mam takie wyobrażenie miasta idealnego, do którego zmierzamy. I wszystkie działania chcę podporządkować temu celowi - drodze ku takiemu miastu. Musimy mieć wizję tego, do czego dążymy i mój program, który powstał przy dużym udziale radomian - przeprowadziłem z nimi setki rozmów jeżdżąc po osiedlach Kluzobusem - jest tego odzwierciedleniem.

Rozmawiała Bożena Dobrzyńska 

Czytaj też rozmowy z: Mariuszem Foglem i Andrzejem Kosztowniakiem