– Na początku mieliśmy do czynienia nie z samymi uczestnikami protestu, ale z ich rodzinami. I miałem wrażenie, że byłem przez nich traktowany jak anioł, który pomaga. To była niebywała satysfakcja, że robi się coś, co ma głęboki sens, pomaga się drugiemu człowiekowi – mówił podczas spotkania byłych działaczy KOR-u Mirosław Chojecki.

Debatę w Resursie zorganizowano z okazji 40. rocznicy powstania Komitetu Obrony Robotników. Pierwsze tygodnie i miesiące po czerwcowym proteście w 1976 roku wspominali poza Chojeckim: Jacek Bocheński, Jan Lityński, Krystyna Starczewska, Wojciech Samoliński oraz uczestnicy wydarzeń: Ryszard Szałapski i Krzysztof Wojewódka. To oni przede wszystkim przyjeżdżali do Radomia po 25 czerwca '76 roku, by pomagać robotnikom: bitym podczas tzw. ścieżek zdrowia, skazywanym podczas przyspieszonych i sfingowanych procesów, zamykanych do więzień, zwalnianych z pracy.
- Oczywiście, wiedziałem, gdzie i po co jadę. Ale nie zdawałem sobie sprawy, co mnie spotka. W Radomiu przeżyłem szok. Nie wyobrażałem sobie, że w drugiej połowie XX wieku ludzie mogą żyć w takich warunkach: z jednym źródłem wody w korytarzu, toaletą na zewnątrz, w jednym pokoiku z kilkoma gratami i malutkimi dziećmi - opowiadał Chojecki. Przyznał jednocześnie, że jeszcze większym szokiem były sine plecy pokazywane mu przez robotników. - Te plecy miały taki kolor jeszcze po kilku miesiącach po wyjściu ludzi z aresztu. Ogromne wrażenie zrobiły na mnie - a miałem wtedy 26 lat - opowieści robotników jak ich traktowano, jak ich bito, kopano, a oni z tym protestem często nie mieli nic wspólnego, choć w przeszłości zdarzało im się mieć jakieś drobne zatargi z władzą - zaznaczał Mirosław Chojecki. Wyjaśniał, że ówczesnej władzy chodziło o efekt propagandowy, że protestowali nie robotnicy, ale jakiś margines społeczny.
Były działacz KOR-u wskazywał także na ogromną samotność pokrzywdzonych po robotniczym proteście w '76 roku. - To było zdumiewające, że ludzie pracowali w tej samej fabryce, czasem spotykali się po pracy na wódce, ale nie znali swoich adresów, nie wiedzieli gdzie, kto mieszka. Ta atomizacja była bardzo poruszająca do tego stopnia, że miałem poczucie kompletnej bezradności tych ludzi. Nie mieli znajomych, nikogo, kto mógłby im pomóc - wspominał Chojecki.
Jan Lityński przyznał z kolei, że Radom był dla niego jednym z najważniejszych doświadczeń jego życia. - Był szkoła życia i szkołą myślenia. Zbudowało to wizję mojego świata, tego jak on teraz wygląda - zapewniał były KOR-owiec.
Jacek Bocheński zwrócił uwagę na ogromne zaufanie, jakim obdarzali się członkowie Komitetu. - Przyjeżdżaliśmy do radomskich rodzin, dawaliśmy im pieniądze na sądowe grzywny, codzienne życie, ale nikt nikomu nie wystawiał żadnych pokwitowań. Jednak czuliśmy, że nikt tych pieniędzy nie sprzeniewierzy - zapewniał pisarz.
Uczestnicy debaty w Resursie wskazywali również na ogromne zaplecze intelektualne, które dawało KOR-owi siłę w działaniu. Wymieniali takie osobowości wśród swoich starszych przyjaciół jak Antoni Pajdak, ks. Jan Zieja, prof. Lipiński, Ludwik Cohn, Aniela Streinbergerowa. Część z nich urodziła się na początku XX wieku i miała w życiorysach kartę niepodległościową, część tytuły profesorskie uzyskane jeszcze w okresie międzywojennym. - Te ich życiorysy, ich autorytety bardzo mocno na nas działały - zapewniali byli KOR-owcy.
Bożena Dobrzyńska
Fot. Łukasz Wójcik