Grabowski reżyseruje „Wesele” w Radomiu
Wprawdzie oficjalna premiera zapowiadana jest dopiero na 20
września, ale w sobotę i niedzielę radomski zespół zaprezentuje się w
pierwszych przedstawieniach. Dlatego też reżyser już teraz zaprosił
dziennikarzy na próbę i po to, by opowiedzieć o spektaklu. Podczas spotkania z
Mikołajem Grabowskim i aktorami mogliśmy przyjrzeć się kilku scenom i
raczej nietradycyjnej scenografii. Zamiast bronowickiej chałupy na
scenie mamy piętrową kamienicę albo prosty, długi stół, przy którym
siedzą weselni goście. Ci zresztą też ubrani w najnowszej mody
garnitury, suknie, z rzadka tylko ktoś ma przyodzianą sukmanę, lub
kobiecy ludowy, strój krakowski.
"Wesele" to rozmowa o współczesnej Polsce
„Wesele” wystawione w 1901 roku odnosiło się do kompletnie innej widowni niż ta, która zasiądzie teraz na premierze i kolejnych przedstawieniach. - „Wesele” musi rozmawiać o Polsce, bo rozmawiało o Polsce. Przecież to była nieomal premiera stulecia. Wyspiański pozwolił sobie na okrutny żart z Polaków, na diagnozę, której się chyba nikt nie spodziewał. Dlatego ten utwór tak silnie wtedy w Krakowie działał – pół Krakowa się na to przedstawienie obraziło, a pół chodziło na nie i wielbiło go – przypomina Grabowski. Zaznacza, że wszyscy zaczęliśmy uwielbiać „Wesele” i dlatego nie jest pewny, czy dobrze je czytamy. – Ale „Wesele” jest na tyle pojemnym utworem, że – mam wrażenie – mimo pewnych oczywistości: nie ma już na przykład kwestii niwoli - ta diagnoza naszej polskiej duszy jest nadal obowiązująca. W tym sensie, że ona pojawia się w nieco innej konfiguracji. To jest jakby niedokładnie to, co było ponad sto lat temu, ale jednak myśmy pewne cechy z tamtego okresu zahibernowali w sobie – przekonuje reżyser. Dlatego – jest zdania – możemy dalej mówić tekstem Wyspiańskiego.
Mimo owej współczesności spektaklu Mikołaj Grabowski chce, by niósł on także pewien element tradycji, a przede wszystkim interpretował zawarte w sztuce symbole dotyczące Polaków.
Zdjąć kostium z "Wesela"
Mikołaj
Grabowski podkreśla, że „Wesele” jest bardzo trudną sztuką, także dla
aktorów, którzy - zwłaszcza ci starsi – grali już w niejednym
przedstawieniu, niejedną rolę. – I to jest niedobre. Bo wszelkie
„przenoszenie” ról, które się grało w roku 60, czy 70 lub 75 nie jest
dobre, bo wtedy „Wesele” odnosiło się do innego czasu i mówiło naprawdę o
czymś innym – podkreśla reżyser. I dodaje: - Trzeba zdjąć kostium tego
„Wesela” , zdjąć te wszystkie nawyki, lektury szkolne. Wszystko to, co
zostało napisane o „Weselu” i wdać się w tę awanturę weselną w sposób
dość spontaniczny. To znaczy z taką nadzieją wysłuchania tego, co w tym
tekście dźwięczy, co drży. Tego, co dzisiaj stanowi czy ironię, czy
żart; czy jednak w sposób poważny, dosadny diagnozuje naszą
rzeczywistość. To znaczy trzeba opuścić rejon lektury „Wesela”, żeby na
nowo się w niego wdać – opowiada Mikołaj Grabowski.
Przypomina, że „Wesele’” to noc czarów, postaci pojawiają się i znikają, i to też jest dla aktorów ogromne wyzwanie, przede wszystkim tych, którzy lubią grać „powłóczyście”, od „a” przez „b” do „c”. – Tu muszą „skakać” od „g” do „b”; to jest ciągła plątanina emocji, znaczeń. To jest siła tego tekstu, że on dotknął takiej rozchełstanej, wibrującej, szalejącej polskiej duszy, która jest nie do opanowania – objaśnia reżyser . Bo „Wesele” to także noc przemiany, przemiany kogoś w coś. I wszystko się tu zmienia. - Mamy do czynienia z mozaiką ludzkich emocji i namiętności. Skoków, szałów, idiotyzmów, mówienia serio – tłumaczy nasz rozmówca. Porównuje grę aktorską w tym przedstawieniu do współczesnego jazzu, przesiąkniętego jednocześnie mrocznością, dziwnymi dźwiękami. – Więc aktor powinien tu być instrumentem wyczuwającym sytuacje partnera temat, itd. Czyli musi być niezwykle wrażliwy – twierdzi Grabowski.
Cały czas w chocholim tańcu
Bodaj najważniejszy
symbol w „Weselu” to chocholi taniec. Czy dziś także w niego popadamy? –
O, Boże! I to jak! Co chwilę, co chwilę! To zaśnięcie, to zachwycenie
się samym sobą. Czy też ten moment ciągłego oczekiwania na coś, co się
zdarzy, czyli na cud, który wydobędzie nas tam, gdzie powinniśmy być. A
gdzie powinniśmy być? My jesteśmy wybranym narodem. Pierwszym narodem w
Europie, jeśli nie w świecie. Więc jeżeli to się nie sprawdza w naszym
życiu, to musi się sprawdzić gdzieś w naszych marzeniach, w niebie, w
chmurach. Popełniamy ciągle ten sam błąd od czasu utraty niepodległości.
To tak potwornie zaciążyło na naszej historii, że nie możemy się z tego
na dobrą sprawę wydobyć. I zawsze, jeśli tylko przyjdzie jakiś kryzys,
to udajemy się w ten rejon marzeń, snów, abstrakcji, rejon pojęć, które
nas będą krzepić albo zniewalać. Ale nigdy tego, co jest nie chcemy
dostrzec. My chcemy dostrzec to, co nam się podoba i co nas wywyższy,
wyniesie, uszlachetni, ukrólewi. I to jest całe „Wesele” – sumuje
Mikołaj Grabowski.
Chochoł jest hipsterem
I ciekowostka – Chochoł w inscenizacji Grabowskiego jest hipsterem. – Chochoł jest tym, co się urodziło – słomą, która owinęła naszą polską, piękną różę. Ale to nie ta róża nami rządzi, tylko ten chochoł na wierzchu. Ja sobie wyobrażałem tego Chochoła, jako młodzieńca 14, 15-letniego, którzy tu chodzą po ulicy, na wagarach po Galerii Słonecznej. Ci mlodzi ludzie bawią się tym swoim życiem, traktują go tyle odpowiedzialnie, co nieodpowiedzialnie. To jest dla mnie dziwny, nowy twór pełen oczekiwań, pełen tajemnicy, czasem może trochę groźny. Nie wiem, nie wiem… Pomyślałem sobie, że to jest nowe pokolenie, które z tym dawnym będzie coś robić… - tłumaczy Mikołaj Grabowski.
Bożena Dobrzyńska