Poszkodowany pod Grójcem: Wiedziałem, że chcą mnie zabić

29 lipca 2014
Kazali mu kopać grób. Jeden z oprawców zadał Dominikowi ciosy tasakiem. Chłopak cudem się uratował, ale do tej pory nie wrócił w pełni do zdrowia. Dziś jego oprawcy stanęli przed sądem. 




 

 

O usiłowanie zabójstwa mieszkańca Katowic oskarżeni są Szymon F. i Mateusz R. We wrześniu ubiegłego roku młody człowiek pracujący pod Grójcem upomniał się o zaległą pensję, a wtedy został wywieziony do lasu, zaatakowany i ciężko raniony. 23–letniego dziś Dominika B. znaleźli przypadkowi kierowcy przy krajowej "siódemce" w Podolu pod Grójcem, dokąd udało mu się samodzielnie dotrzeć. Jak się później okazało, dostał tasakiem kilka ciosów: w kark, głowę i ręce. Niemal stracił palce prawej dłoni.

Dziś w Sądzie Okręgowym w Radomiu ruszył proces 30-letniego Szymona F. i 22-letniego Mateusza R. Starszy z mężczyzn zatrudniał na czarno współoskarżonego i Dominika B. Podczas rozprawy Szymon F. odmówił składania wyjaśnień i odpowiedzi na pytania. Mateusz R. przyznał się do winy i przeprosił Dominika. Szymon F. obciąża swojego kompana.

Nic nie widział, nic nie słyszał
Z zeznań złożonych podczas prokuratorskiego śledztwa wynika, że Szymon F. kilka razy zmieniał swoją wersję wydarzeń. Najpierw twierdził, że spotkał się z Dominikiem i Mateuszem R. 3 września ubiegłego roku. Miał mu oddać zaległą pensję, tysiąc złotych. Później miał odjechać, a Dominik i Mateusz R. mieli odejść razem. Miał wiedzieć o rzekomych konfliktach między młodszymi znajomymi, ponoć chodziło o dziewczynę Mateusza R.

- Dominik pomówił mnie fałszywie, bo wyrzuciłem go z pracy – przekonywał w czasie śledztwa Szymon F.

Dopiero po rozprawie aresztowej z września ubiegłego roku Szymon F. zmienił zeznania i przyznał, że był w Podolu, ale nic nie zrobił Dominikowi. Jak twierdzi, między Mateuszem R. i Dominikiem doszło w samochodzie do kłótni. – Kazałem im wysiąść z wozu i załatwić sprawę między sobą – zeznawał Szymon F.

Mężczyźni mieli - jego zdaniem - pójść w zarośla. Nie było stamtąd słychać krzyków. Szymon F. twierdzi też, że nic nie widział. Po pewnym czasie Mateusz R. do samochodu przyszedł sam; miał powiedzieć, że Dominik wróci na własną rękę. Szymon F. przekonywał, że o tym, co się stało, dowiedział się dopiero po tym, jak zatrzymała go policja.

Inna wersja
2

 

Zupełnie inną wersję zdarzeń z 3 września 2013 r. przedstawił Mateusz R. Także jego zeznania ze śledztwa odczytał sędzia. Mateusz R. wyjaśniał, że dowiedział się od Szymona F., że Dominik straszy byłego pracodawcę inspekcją pracy. Jak tłumaczył, zrozumiał, że F. chce Dominikowi wpie… Wcześniej Szymon F. miał mu pokazać tasak, który wozi przy przednim siedzeniu swojego samochodu. - Tasak ten miał służyć szefowi do straszenia innych - zeznawał R.

3 września zabrali Dominika z Piaseczna do samochodu i obiecali, że dostanie zaległą pensję. Ale najpierw mieli pojechać do mechanika, bo był problem z gazem w aucie. F. udawał - jeżdżąc  przez kilkadziesiąt minut - że szuka fachowca od napraw i błądzi. Udawał, że rozmawia przez telefon. W końcu zatrzymali się w okolicy Podola. Gdy wysiedli, Szymon F. spytał Dominika, czy wie, jak kończą ci, którzy go straszą. Później uderzył Dominika i odebrał mu nóż, który ten miał w rękawie bluzy. Złapał go za kaptur i pociągnął w stronę lasu.

Wcześniej miał szeptem kazać Mateuszowi R., żeby zabrał z samochodu saperkę i tasak. Kilkanaście minut krążyli po polach i łąkach, aż doszli do kępy drzew w zagłębieniu terenu.

- Wbiłem saperkę w ziemię, a Szymon kazał Dominikowi kopać dół. On odmówił. Po tym Szymon powiedział mi "dokończ to” i odszedł. Wiedziałem, że kazał mi zabić – zeznawał Mateusz R.

R. uderzył Dominika najpierw tępą częścią tasaka w kark, później ostrzem w głowę i jeszcze kilka razy w ręce. Później zaczął przysypywać go ziemią.

Wysłał SMS z groźbą
Wyjaśnienia składał też Dominik B.; to co mówił w zasadzie pokrywało się z zeznaniami Mateusza R. Pokrzywdzony wyjaśnił, że sam odszedł z pracy od Szymona F. Kilka razy miał upominać się o zaległe wynagrodzenie, ale były pracodawca go zwodził. W końcu Dominik w SMS-ie pogroził, że pójdzie do inspekcji pracy. Następnego dnia Dominik pojechał do Piaseczna, bo chciał odzyskać pieniądze.

- Kiedy byliśmy już w Podolu bałem się i wyciągnąłem nóż z kieszeni. Przełożyłem go do rękawa. Szymon to zauważył, uderzył mnie i odebrał nóż. Później prowadzili mnie do lasu. Bałem się, wiedziałem, że chcą mnie zabić - opowiadał Dominik. Uratował się, bo przysypywany ziemią udawał martwego. Kiedy oprawcy odeszli, wygrzebał się spod piachu i doczołgał do "siódemki". Tam znaleźli go przypadkowi kierowcy, którzy wezwali karetkę i policję.

Mężczyzna przeszedł już kilka operacji. Obrażenia spowodowały ciężki uszczerbek na jego zdrowiu. Do tej pory nie odzyskał w pełni sprawności dłoni, przez to nie może pracować.

Kolejna rozprawa w czwartek.

 

(k. woj., kat)