Więcej zabawy niż refleksji

25 października 2008
„Ferdydurke” najsłynniejszy bodaj, a na pewno najbardziej znany utwór Gombrowicza wystawił na inaugurację festiwalu jego imienia radomski Teatr Powszechny. Drugiego dnia imprezy widzowie oklaskiwali kielecką inscenizację „Trans-Atlantyku”. Radomska


Oba spektakle pokazane zostały dla małej raczej widowni - „Ferdydurke” na specjalnie przygotowanej do tego scenie pomiędzy krzesłami dla publiczności, „Trans-Atlantyk” na scenie kameralnej. W obu więc przypadkach zaaranżowano „dzianie się” w bliskim kontakcie z widzem, choć nie było to łatwe zadanie zważywszy, że ani „Ferdydurke”, ani „Trans-Atlantyk” nie są dramatami. To przecież powieści, które należało przykroić do potrzeb teatru.

Reżyser radomskiego przedstawienia Bartłomiej Wyszomirski postanowił pokazać najbardziej charakterystyczne dla „Ferdydurke” wątki – szkołę i przybycie do niej nowego ucznia Józia, lekcje profesora Pimko, pojedynek na miny pomiędzy Miętusem a Syfonem, pobyt Józia u rodziny Młodziaków. W rolach uczniów obsadził bardzo młodych aktorów, co jest dużym plusem spektaklu, przydaje mu naturalności, uwiarygadnia. Jednak Michał Wiśniewski, świeżo upieczony absolwent krakowskiej PWST nie był w stanie udźwignąć roli Józia. Być może wina nie tkwi w nim samym, lecz w sposobie prowadzenia go przez reżysera. Jak na alter ego Gombrowicza – a takim jest właśnie Józio w powieści – zbyt mało inteligencki, wyrafinowany.

Przedstawienie zachowuje dobry rytm, co przy spektaklu granym bez przerwy ( widzowie na twardych krzesłach!) nie jest bez znaczenia. Mimo to nie sposób odnieść wrażenia, że brakuje mu spójności, a jego idea gubi się pomiędzy poszczególnymi scenami. Żywa reakcja publiczności zwłaszcza podczas legendarnego już „wykładu” prof. Pimki, o tym dlaczego trzeba kochać Słowackiego nie jest jeszcze dowodem, że istota  „Ferdydurke” - zniewolenie formą, upupianie i przyprawianie gęby została przekonująco zaprezentowana. Spektakl wart jest jednak na pewno obejrzenia, choć niektórzy będą zapewne sarkać, że został zrobiony w szkolny nieco sposób. Na uwagę zwraca pojedynek na miny pomiędzy Miętusem a Syfonem; aktorzy nie silą się tutaj na wymyślne gesty, a o tym jak ta walka przebiega opowiada – niczym sprawozdawca sportowy trzymając mikrofon w ręku Józio.Kielecki

Teatr im. Żeromskiego z Kielc przyjechał na festiwal z „Trans-Atlantykiem” w reżyserii Piotra Siekluckiego. Ten utwór Gombrowicza uznawano za satyrę na polskie społeczeństwo: skłócone, skłonne do pieniactwa, wycierające sobie gębę wzniosłymi pojęciami z ojczyzną na czele. Stąd w tekście mnóstwo karykaturalnych, wręcz groteskowych postaci, które bohater (sam Gombrowicz) zastaje po przyjeździe w 1939 roku do Argentyny. To zarówno poseł-minister, baron, Pyckal, nadworny sługus ministra, który potrafi przemienić się w nadwornego pieska i szczekać, to wreszcie Gonzalo – degenerat i homoseksualista. Jednak on właśnie zadaje pisarzowi fundamentalne pytania: "A po co tobie Polakiem być? (...) Nie obrzydłaż tobie polskośc twoja? (...) A po co tobie Ojczyzna? Nie lepsza Synczyzna? Synczyzną ty Ojczyznę zastąp, a zobaczysz!". Ale i w tej inscenizacji istotne kwestie, o których z pewnością chciał rozmawiać Gombrowicz pisząc „Trans-Atlantyk” schodzą jakby na dalszy plan. Widzowie znów świetnie się bawią, ale w przerysowaniu postaci, choć przecież uzasadnionym jeśli się odczytuje takiego autora, w nagromadzeniu nie tyle teatralnych rekwizytów, co gadżetów pytanie, z czego się właściwie śmiejemy zawisa w próżni.

Dziś kolejna odsłona festiwalu – po raz drugi „Ferdydurke”. Tym razem jednak w wersji mucicalowej Teatru im. Boguslawskiego z Kalisza.

Bożena Dobrzyńska