Z kiosku na zieloną trawkę?

6 listopada 2008
Zamiast kiosku przed gmachem Corazziego ma być zieleń. - Gdzie ludzie będą kupować bilety i papierosy, u prezydenta? - pytają właściciele kiosku. Magistrat nie ma sobie nic do zarzucenia. Z. Gocół: musimy stąd odejść   

Kiosk stoi tuż przy deptaku, w bardzo bliskim sąsiedztwie przebudowywanego placu przed gmachem. Codziennie ma wielu klientów. Ale losy punktu sprzedaży są bardzo niepewne, właściwie od 7 listopada już nie powinno go tam być. Właścicielka powiadomiła o tym klientów wywieszając kartkę z napisem: "Likwidacja... Nasz prezydent, ojciec miasta pozbawia stanowiska pracy. Dla skrawka zieleni. Nikogo nie obchodzi los człowieka". Gorzkie słowa pod adresem magistratu napisała matka właścicielki kiosku.

Starsza kobieta jest roztrzęsiona i zrozpaczona. - Wywiesiłam tą kartkę w akcie desperacji, chcę aby ludzie wiedzieli jak się z nami postępuje. Ten kiosk nie przynosi mojej córce kokosów, pozwala jedynie godnie żyć. Ja jej pomagam w jego prowadzeniu, wiem że nie jest to łatwy kawałek chleba. Wychodzi na to, że skrawek trawnika jest ważniejszy od losu całej mojej rodziny. To dla mojej córki Małgorzaty Stępień jedyne źródło utrzymania, z czego będzie żyć? - pyta pani Zofia.

Miejsce, na którym stoi kiosk, właścicielka wynajmuje od miasta. Miesięcznie za dzierżawę płaci ok. 600 zł. - Miasto zarabia, córka ma pracę i środki do życia. Remont placu jest zasadny, ale czy wydzielenie takiego skrawka na kiosk jest problemem? Przecież to ubocze, walczymy o kawałek trawnika - przekonuje Z. Gocół. 

Kobieta ma pretensje i zastrzeżenia do pracy magistratu, a w szczególności pracowników wydziału zarządzania nieruchomościami. - Nie zostaliśmy odpowiednio wcześniej powiadomieni o planach urzędu, dostaliśmy jedynie ustną informację w sierpniu. Powiedzieli, że mamy się wynosić, nie chcieli nam wydać tego zawiadomienia na piśmie. Córka chciała porozmawiać o kiosku z prezydentem, ale ją odesłali do wydziału nieruchomości - mówi zbulwersowana Zofia Gocół. Przed gmachem trwa przebudowa

Magistrat zaprzecza. - Korespondencja i rozmowy dotyczące likwidacji kiosku trwały od 28 lipca, wtedy wysłaliśmy pierwsze pismo do właścicielki. 4 sierpnia wysłaliśmy kolejne z informacją, że zgodnie z ustaleniami zawartymi w planie zagospodarowania przestrzennego, istniejące obiekty kubaturowe są przeznaczone do likwidacji. 10 września wysłaliśmy pismo o rozstrzygnięciu przetargu na przebudowę palcu przed UM, odebrane zostało dzień później - zapewnia Ryszarda Kitowska z zespołu prasowego UM.

Kitowska przekonuje, że urząd i tak poszedł na rękę Małgorzacie Stępień. - Zgodnie z prawem mogliśmy wypowiedzieć umowę dzierżawy jeszcze na początku wakacji, ale chcieliśmy dać szansę właścicielce, aby wyprzedała towar. Proponujemy inne miejsce pod kiosk, na ul. Focha obok fontann. Wydział architektury wyraził zgodę na 3-letnią dzierżawę wskazanego miejsca. Umowę wypowiedzieliśmy za porozumieniem stron, ustaliliśmy, że 7 listopada kiosk zostanie usunięty. Wszystko było uzgodnione, liczymy więc że tak się stanie - wyjaśnia R. Kitowska.    

Małgorzata Stępień przyznaje, że urzędnicy proponowali miejsce zastępcze na ul. Focha. - Punkt jest dobry, z przyjemnością bym się przeniosła. Ale są tam instalacje gazowe i nie można nic postawić. Gazownia poinformowała nas pisemnie, że obowiązuje zakaz zabudowy tego terenu. Gdybym nie zapytała o ekspertyzę gazowni, straciłabym kilkanaście tysięcy złotych na geodetę i budowę nowego kiosku. Byłam dziś z tym pismem w wydziale architektury, który wskazał punkt na ul. Focha. Powiedzieli, że oni tylko wskazują teren, nie muszą sprawdzać co tam jest - mówi oburzona M. Stępień. 

Jak dodaje, jej córka zbierała podpisy od radomian w sprawie pozostawienia kiosku na starym miejscu. - Ponad sto osób nas poparło. Chcą kiosku w tym miejscu! Mówią, że do prezydenta po bilet chodzić przecież nie będą! - relacjonuje.

Dziś właścicielka punktu złożyła wymówienie umowy o dzierżawę i ma 14 dni na usunięcie kiosku. - Mamy niesprzedany towar, zalegamy z opłatami za dzierżawę za ostatni miesiąc, sytuacja jest dla nas krytyczna. Córka liczy, że prezydent wliczy nam koszty usunięcia "blaszaka" w dzierżawę, ale ja w to nie wierzę. Urzędnicy nie mają serca, a my perspektyw na dalsze życie - mówi powstrzymując łzy Zofia Gocół.

Grzegorz Marciniak