Suzuki Swift 2010 – jazdy testowe
Mówię o Suzuki, dokładniej o Suzuki Swift. Po sześciu latach wjechał nowy model. To już czwarta generacja tego udanego, prostego i niezawodnego samochodu klasy B. W Suzuki oddadzą nerkę by przekonać, że to zaiste nowy, od koła po dach samochód. Gdyby Swift minął was na drodze, to pewnie tylko spece wskazaliby różnice. Te zaiste są. Inne, większe światła, lusterka, a dalej... A dalej linia, którą znamy od lat. Znamy i nie słyszałem negatywnych opinii o tej stylistyce. Dlatego też Japończycy postanowili: nowe ma być podobne do starszego, jedynie powinno być większe, ale nie ogromne, by nie zburzyć proporcji i nadal być cierniem w oku dla konkurencji. Efekt: więcej miejsca z przodu i nareszcie lepsze materiały.
Kierownica pokryta skórą świetnie leży w dłoni. A że jest nowa płyta i zawieszenie, to Swift w końcu prowadzi się lepiej, zwinnie, przyjemnie i bez takiej podsterowności jak dotychczas. Biegi wchodzą jak w masełko, a kolejna nowość jest pod maską – silnik 1,2 o mocy 94 KM pracuje ochoczo, choć przyspieszenia tak dobrze nie czuć. To sprawa masy auta, przełożeń skrzyni i wyciszenia wnętrza. Nareszcie do wnętrza nie dochodzą niepotrzebne tanie odgłosy. Nareszcie przełączniki konsoli w małym samochodzie są takich wymiarów, że zimą nie musimy zdejmować rękawiczek. Nareszcie Swift, gdy depniesz mocniej na hamulec potrafi stanąć dęba, a EBD, ESP, ABS i inne systemy w standardzie pomogą kobiecie bezpieczniej prowadzić to auto.
Nareszcie nie czuć, że samochód ma tylko ładną linię, a reszta jest tak oszczędna, że aż razi. O nie, a oczy przecierałem ze zdziwienia, gdy zobaczyłem złącze Mp3 i obszerne schowki. Niestety popielniczki nie było, za to była klimatyzacja i wspomaganie kierownicy oraz lusterka w przysłonach słonecznych. Producent prócz kurtyn i klasycznych airbagów zadbał nawet o poduszkę kolanową. Gdybym sam projektował ten samochód, wydłużyłbym nieco szybę przednią, tak by nie dostać garba stojąc na światłach. Z tyłu, co prawda jest więcej miejsca, lecz to z przodu koszykarze przeżyją wygodnie długą drogę. Bagażnik nowego Swifta nie grzeszy pojemnością, ale dopiero po złożeniu tylnej kanapy przewieziemy większe bagaże. Swift wyjeżdża z węgierskiej fabryki. Ma swój styl a co ciekawe, wersja podstawowa, niewiele odbiegająca od dobrobytu jaki ja miałem na pokładzie. Jest w dodatku na identycznym poziomie cenowym co dotychczasowy model, niecałe 40 tys zł. Na razie mamy 3- i 5-drzwiowe nadwozie i jeden silnik.
Spodziewajmy się mocniejszej jednostki 1,6 tak by przyspieszenie zeszło poniżej 10 sekund. Trzymam kciuki za szybkie wprowadzenie diesla pod maskę. Z „benzyną” pod maską średnio spaliłem poniżej 6 litrów, a samochodu nie oszczędzałem bo sprawia frajdę, szczególnie przy wkręcaniu na wyższe obroty. Gdy zmieniłem styl jazdy na spokojny, komputer pokładowy pokazał średnią na poziomie 4 litrów. Swift jest tanim w eksploatacji oraz w utrzymaniu. Nie wygląda na puszkę najeżoną sensorami, czujnikami, i elektroniką, za to jest precyzyjny dla kierowcy i mechanika. Od blisko 30 lat Swift funkcjonuje w moto świecie. Odnoszę wrażenie, że Suzuki ma spokój na kolejne długie lata. Reszta świata musi nadal kombinować.
Bartek Olszewski (RAA)
Dziękuje Łukaszowi Bińkowskiemu, Suzuki w Radomiu za przygodę z ich kolejnym wielkim samochodem w klasie aut małych.