„Iwona” według Mate Szabo
"Iwona nosi pewne cechy lustra, choć nie sposób tego stwierdzić na
pewno. Nie dzieje się to w sposób bardzo widoczny. Jeżeli ktoś w jej
obecności może odnaleźć jakiś grzech, jakiś błąd, może wzbudzić w sobie
wyrzuty sumienia, na pewno znajdzie ten grzech i te wyrzuty sumienia
będzie miał. Ona te wyrzuty sumienia interpretuje, pobudza, ale nie jest
to pokazane w sposób bardzo oczywisty. A to, co odbija się w tym
lustrze, jeżeli już tak możemy mówić, to właśnie sumienie, wyrzuty
sumienia, ludzie żyjący z nimi, z grzechami, żyjący w jej świadomości,
ale nie potrafiący się jednak zmienić, ani nic z tym zrobić" -
powiedział w rozmowie z naszym portalem przed premierą reżyser
przedstawienia Mate Szabo. Wczoraj mogliśmy się przekonać jak artysta
interpretuje Gombrowiczowską historię i jej postaci.
Akcja "Iwony" według Szabo toczy się tylko symbolicznie na królewskim
dworze, bo reżyser zabiera nas do wesołego miasteczka, albo nawet na
dziecięcy plac zabaw, gdzie głównymi elementami scenograficznymi są
karuzela i huśtawka. To miejsce z założenia wesołe, skrzące się
śmiechem, dowcipem. Ale do czasu. Do momentu, gdy pojawia się - jak ją
potem określi Król Ignacy (Janusz Łagodziński) "Cimcirymci" - czyli
Iwona (Karolina Michalik). Brzydka, nieefektowna. Zagubiona i
przestraszona. Typowy milczek. Tymczasem Książę Filip (Krzysztof
Chudzicki) oświadcza rodzicom, że będzie się z nią żenił!
Kim ona jest? Dlaczego ogniskuje na sobie zainteresowanie otoczenia? Przecież nie to, że fatalnie się ubiera i nie ma nic do powiedzenia. Co ma takiego w sobie, że przed oczami Króla stają jak żywe obrazy z przeszłości, które uświadamiają mu że popełnił zbrodnię? Co ma w sobie ta bardziej niż przeciętna dziewczyna, że Królowa Małgorzata (Danuta Dolecka), zaczyna się bać, że wyjdzie na jaw jej grafomańska twórczość? Dlaczego Książę Filip, a potem król i Szambelan (Jarosław Rabenda) układają plan jej zabicia?
Mate Szabo nie daje prostych odpowiedzi, ale każe widzowi, by miał podobne wątpliwości. Bo nieważne, że nie ma wśród nas króli, książąt, szambelanów. Są natomiast "Iwony", które powodują, że zaczynamy się zastanawiać nad swoimi wyborami, decyzjami, zachowaniami. Często takie "Iwony" uwierają nam, przeszkadzają, nie pozwalają dobrze spać. Chcielibyśmy je w sobie zabić. - Ale nie potrafimy jednak się zmienić, ani nic z tym zrobić - rzeczywiście uświadamia Mate Szabo i jego Gombrowicz.
Radomska "Iwona"ma bardzo wiele atutów: dobre aktorstwo, gdzie szczególnie trzeba wyróżnić świetnego Janusza Łagodzińskiego i bardzo dobrą Danutę Dolecką, znakomicie wkomponowaną muzykę (a właściwie różne jej rodzaje od Armstronga, Sinatrę po rap) i elementy choreograficzne, a całość przypomina a to musical, a to farsę. Reżyser cały czas nie pozwala nam jednak zapomnieć, że to nasze, współczesne "wesołe miasteczko", gdzie ludzie rozmawiają przez telefony komórkowe, korzystają z laptopów. Gdzie wprawdzie można się świetnie bawić, ale często bywa, że jest to śmiech przez łzy.
Dziś kolejna "Iwona" w wykonaniu opolskiego Teatru Lalki i Aktora, a wieczorem "Trans-Atlantyk", który przypłynął do Radomia z Teatru Narodowego Cervantesa z Buenos Aries.
Bożena Dobrzyńska