Czy były komendant straży miejskiej jeździł po bandzie?
Dziś odbyła sie kolejna rozprawa w sądzie pracy z powództwa Kazimierza Czachora. Były komendant SM domaga się przywrócenia do pracy i na stanowisko, z którego został odwołany przez prezydenta 20 sierpnia 2010 r. Uznaje za bezzasadne wszystkie powody, które magistrat zawarł w wypowiedzeniu mu umowy o pracę: niezawieszenie strażników, którym prokuratura postawiła zarzuty, ponieważ zaniechali interwencji przy nieprawidłowym parkowaniu w strefie przez właścicielkę samochodu, krytyczne wypowiedzi rzecznika Straży w prasie na temat funkcjonowania miejskiego monitoringu oraz konfliktowość Czachora.
Podczas posiedzenia sąd zdążył przesłuchać tylko troje świadków: radczynię prawną Straży Miejskiej Janinę Gawrońską, zawieszonego w czynnościach strażnika, a zarazem byłego rzecznika SM Rafała Gwozdowskiego i sekretarza miasta Rafała Czajkowskiego.
Przewodniczący składu sędziowskiego dociekał, jakie opinie prawne na temat zawieszenia strażników radczyni przedstawiała Czachorowi. Ta wyjaśniała, że pojawiły się wątpliwości dotyczące interpretacji nowych (od grudnia 2009 r.) przepisów w tym względzie. - Kiedy należy zawiesić funkcjonariuszy: z chwilą gdy komendant dowiedział się o postawieniu im zarzutów przez prokuratora, czy dopiero wówczas gdy zostanie skierowany akt oskarżenia do sądu? - tłumaczyła Gawrońska. Poinformowała też b. komendanta, że znalazła w jednym z fachowych pism śledztwa interpretację przepisu, wg której to zawieszenie powinno nastąpić "w końcowym momencie, kiedy akt oskarżenia jest kierowany do sądu". - Powiedziałam jednak komendantowi, że zastosowanie się do takiej interpretacji byłoby jazdą po bandzie - przekonywała Janina Gawrońska.
Sąd usiłował również ustalić, jak wyglądała współpraca pomiędzy Strażą Miejską a pracownikami miejskiego monitoringu. Przewodniczący pytał Gwozdowskiego m.in. o to, dlaczego dyskusja komu monitoring miał podlegać toczyła się na łamach prasy. Gwozdowski tłumaczył, że wypowiadając się dla mediów nie twierdził, że monitoring korzystając z radiowej częstotliwości działa nielegalnie, a jedynie to, że zgodnie z przepisami jest ona zarezerwowana wyłącznie dla policji, straży granicznej i miejskiej. Funkcjonariusz przekonywał także, że podczas spotkania w gabinecie Andrzeja Kosztowniaka, prezydent twierdził, że może jednym podpisem zwolnić obu - Gwozdowskiego i Czachora.
Sekretarz miasta zeznawał, że Rafał Gwozdowski, mimo zaleceń prezydenta, nie zrobił nic by powstrzymać bądź "złagodzić" pojawienie się niekorzystnych informacji o miejskim monitoringu w prasie. Zapewniał również, że Andrzej Kosztowniak nie mógł grozić komendantowi zwolnienem, a jedynie podkreślał, że to on jest prezydentem, "szefem w mieście".
Sąd próbował także znaleźć odpowiedź na pytanie, czy Kazimierz Czachor jest osobą konfliktową. Rafał Gwozdowski przekonywał, że były komendant dbał o pracowników, choć jednocześnie był bardzo konsekwentny, Rafał Czajkowski, że jego podwładni złożyli na Czachora mnóstwo skarg, a prezydent nie mógł doczekać się od niego odpowiedzi w wielu sprawach. Np. magistrat nie był w stanie wyegzekwować od komendanta, by rozszyfrował skrót, który umieścił w oświadczeniu majątkowym (chodziło o dodatkowe źródło dochodu Czachora). Sekretarz miasta zapewniał też, że nigdy nie zajmował się "zbieraniem materiałów" na Czachora. - Gdybym był pamiętliwy i złośliwy, to doniósłbym do prokuratury, że kiedyś pan Czaczhor powiedział do mnie "Ja mogę pana zastrzelić". Ale uznałem, ze wyraził się tak pod wpływem emocji - relacjonował Czajkowski.
Kolejna rozprawa 6 kwietnia.
Bożena Dobrzyńskal