Chevrolet Captiva 2011

29 września 2011
To było cztery lata temu, a myślałem, że przedwczoraj, bo wczoraj to ja testowałem Chevroleta Captive... którą jeździłem także cztery lata temu. To nie takie skomplikowane, po prostu kręciłem znowu tym samym SUV-em, ale po kuracji botoksowej. Ktoś w Chevrolecie wpadł na pomysł, by co nieco zmienić w tym samochodzie, czyli uczynić lifting.

 

Chevrolet Captiva 2011Tak więc wstrzyknęli botoks w lico Captivy, dzięki czemu wygląda jak po wizycie u chirurga plastyka. Znaczy - wygląda zawodowo. Teraz Captiva (muszę to powiedzieć) stylistycznie z przodu zbliżyła się jakby do linii Mitsubishi. Jest wyraźniejsza i jakby bardziej zadziorna. Wnętrze również zmieniono - nowe zegary, nowa linia środkowego kokpitu z gigantycznym schowkiem między siedzeniami, w którym podobno zmieści się szafa gdańska. Dostałem wersję lepiej wyposażoną, czyli z wielkim monitorem i kamerą cofania, czujnikami, mp3, możliwością odtwarzania filmów... Mówiąc krótko, na pokładzie miałem wiele dóbr elektroniki, bezpieczeństwa, wygody i przestrzeni. Tej ostatniej znajdziemy dużo, bardzo dużo – taki to samochód. Są nawet dwa dodatkowe fotele w bagażniku. Jeden ruch dłoni i mamy siedem miejsc. W tej przestrzeni jest jeszcze ogromna kierownica, podobnie jak w pierwszej Captivie - to ewidentnie nawiązuje do amerykańskich korzeni, a raczej przestrzeni Chevroleta.

...przyjemnie, przestronnie, ergonomiczne Reszta to siostra Opla Antary... Tyle, że wyraźnie tańsza. Prowadzi się wyjątkowo dobrze, na asfalcie płyniemy. Lecz zaraz, zaraz, przecie moja Captiva ma napęd na cztery koła i mogę tym SUV-em wjechać w teren. Prawda jest taka, że auta nie stworzono z myślą o ortodoksyjnym terenie i ludzie tak zwanego off-roudu parskną śmiechem, gdy ktoś im powie, że to auto terenowe. Może ujmę to tak: bez mrugnięcia okiem wybrałbym Captivę do podroży przez Afrykę, powiedzmy między Casablanką a Cape Town. Klima i jedziemy, a jak czasami trafimy na dziurkę w afrykańskich asfaltach, to ledwo ją poczujemy. Bułka z masłem. I nawet za wiele nie spalę, bowiem na trasie nowy dieselek zadowoli się średnio niecałymi siedmioma litrami na setkę. W dodatku nie ma gigantycznej, niczym Afryka, turbo dziury znanej z poprzedniego modelu. Ma za to 184 KM i 400 Nm momentu a to znaczy, że Captiva pociągnie stodołę po żniwach i nawet się nie spoci.

Bagażnik o pojemności od 477 do 942 l Jedna uwaga - wybrałbym wersję z automatyczną skrzynią biegów. Nie dlatego, że manual źle działa - jestem po prostu wygodny i w takim samochodzie już mi się nie chce mieszać drążkiem (na tej afrykańskiej wyprawie). W dodatku, jeśli jesteś celebrytą i nie chcesz by cię ktoś palcem wytykał, czy to w Afryce, czy na innym kontynencie, to właśnie wybierz Captivę. Dlaczego? Dlatego, że to nie jest samochód krzykliwy. Nie wygląda jak milion dolarów i nie kosztuje miliona zielonych dolców. Cena tego SUV-a jest wyjątkowo atrakcyjna, rusza od marnych 83 tys zł. i szybuje do 124 tysiaków za tak zwany wypas na pokładzie. To zaiste śmieszne pieniądze za blisko 2 tony na kołach i ponad 4,5 metra sprawnie parkujące w zatłoczonym mieście. A jak się potargujecie to Chevrolet w Radomiu (któremu dziękuję za użyczenie Captivy do jazd testowych) nawet się uśmiechnie i wymyśli jakiś rabat.

Reasumując: Captiva po botoksie to kawał wygodnego samochodu, w którym siedzisz wyżej i spokojnie mijasz kilometry asfaltu z przyczepioną np. łódką. Nie jest tandetna i wygląda na oszczędną w eksploatacji... W dodatku przejedziesz przez zaorane pole, jeśli zajdzie taka potrzeba. Tylko wybierz wersję a automatem.

Bartek Olszewski

Dane techniczne na tej stronie Chevrolet Polska.

Fot.: Chevrolet