Amerykański sierżant pyta o śnieg

6 lutego 2007

Wizyta bardziej prywatna, problemy publiczne. Policjanci z mazowieckiej "drogówki" spotkali się z amerykańskim kolegą z bostońskiej policji.

Matthew Hill 



Sierżant Mattehew Hill przyjechał do Radomia - jak mówi - turystycznie; jest kolegą jednego z radomskich policjantów i ...bliską osobą towarzyszącej mu Polki. Nie mógł więc nie skorzystać z zaproszenia do Mazowieckiej Komendy Policji. Wprawdzie jego macierzysta jednostka jest o wiele mniejsza, ale praca - podobna. - Najbardziej jestem zaskoczony dużą liczbą wypadków drogowych, w których giną ludzie - podkreśla sierżant.

Typowy dzień sierżanta to 8,5 godzinna praca - albo w służbie patrolowej, w tym także na ulicy, albo - za biurkiem. - Zdecydowanie wolę tę pierwszą - zaznacza. Po czterech dniach służby dwa kolejne ma wolne. - Jeśli ktoś ma szczęście, to zdarzy się, że te dwa to na przykład Boże Narodzenie - dodaje.

O postawie sierżanta Hilla najlepiej świadczy... guz na czole. - Razem z kolegą patrolowaliśmy teren pod supermarketem i zauważyliśmy osobę poszukiwaną - opowiada. - Kolega pobiegł za nim, wywiązała się bójka, ja wkroczyłem do akcji. Wtedy upadłem na półki z warzywami...

Jak wyjaśnia M. Hill podczas 13-letniej pracy w policji nie musiał strzelać  do ludzi. - Ale my używamy różnego rodzaju broni - wyjaśnia. - Na przykład takiej, z której strzela się czymś w rodzaju torebek z ziarnkami grochu, albo pieprzem. Chodzi o to by nie ranić, a raczej obezwładnić człowieka.

W Polsce amerykańskiego sierżanta bardzo mile zaskoczyła gościnność. - Jestem skromnym człowiekiem i nie spodziewałem się takiego przyjęcia - zapewnia. I pyta: gdzie jest śnieg?