Apetyt częściowo zaspokojony

15 czerwca 2008
Czy apetyt na Gombrowicza został zaspokojony? Tych, którzy byli zainteresowani spotkaniem z pisarzem i klimatem jego twórczości z pewnością tak. Organizatorzy imprezy w Jedlińsku potwierdzają, że ten eksperyment się powiódł. Teatr z Kielc

"Apetyt na Gombrowicza" nie zgromadził wprawdzie na jedlińskim rynku tłumów, ale zaciekawił zarówno miejscowych, jaki przyjezdnych. W piątek wieczorem otrzymali oni pierwsze potrawy z Gombrowiczowskiego menu - spektakl Teatru Powszechnego "Gombrowicz niezniszczalny", recital Margity Ślizowskiej, która pięknie interpretowała piosenki Osieckiej, Grechuty, Niemena i przede wszystkim przedstawienie "Ferdydurke" w wykonaniu Teatru Provisorium z Lublina. Widzów nie zniechęciło zimno i ulewny deszcz, który towarzyszył występom aktorów. Ci chwalili publiczność: - Mówili, że to - w tej atmosferze małego sennego miasteczka, wieczorem, było czymś więcej niż zwykłym spektaklem - zapewnia Beata Drozdowska z fundacji Wsola Pomost, która była współorganizatorem festynu artystycznego.

Z podobnym przyjęciem, tym razem przede wszystkim najmłodszej widowni, spotkał się "Czerwony kapturek" zaprezentowany przez lubelskie formacje Provisorium i Kompanię Teatr. Zainteresowanie wzbudziła nie tylko oryginalna, wiklinowa scenografia spektaklu, ale także bezpośrednia rozmowa aktorów z dziećmi, zabawne dialogi i sytuacje. Z nową formułą teatru spotkali się także widzowie przedstawienia teatr Ecce homo z Kielc, który łączy ruch z muzyka i warstwą wizualną. Młodzi aktorzy zaprezentowali spektakl "Manekiny" inspirowany poezją Haliny Poświatowskiej. Pierwotnie miał to być "Wędrowiec", ale tuż przed przyjazdem do Jedlińska jeden z aktorów złamał nogę. Zespół alTanga

Mocnym akcentem "Apetytu" stał się koncert zespołu alTanga z Warszawy, który zaprezentował oczywiście całą gamę tanga argentyńskiego, a więc wywodzącego się z kraju, gdzie Witold Gombrowicz spędził wiele lat życia. Solista zespołu pokazał w pełni swój talent i umiejętności śpiewając w kilku językach. Nie wypalił jednak jeden z bardziej oryginalnych pomysłów imprezy, czyli pojedynek na miny. Nie odbył się z prozaicznej przyczyny - braku odważnych zawodników, którzy chcieliby dorównać Kulfonowi i Miętusowi, bohaterom "Ferdydurke".

Beata Drozdowska uważa, że imprezę warto kontynuować. - Udało nam się osiągnąć klimat Gombrowiczowski - sztywności, zerwania z formą - twierdzi i zapowiada, że w przyszłym roku organizatorzy zapewnią lepszy dojazd do Jedlińska radomianom.