Bawidamek w mżysty poranek
Joasia chodzi do drugiej klasy o profilu biologiczno-chemicznym w VI LO im. Jana Kochanowskiego. Zadanie przygotowane przez prof. dr hab. Andrzeja Markowskiego, przewodniczącego Rady Języka Polskiego PAN sprawiło jej najmniej kłopotów spośród wszystkich uczestników konkursu (zrobiła trzy błędy). Tegoroczny, szósty już sprawdzian pisało 168 osób z 250 zgłoszonych. Tym razem także nie było dyktanda bez błędów, lecz komisja wyłoniła osoby, które popełniły najmniej pomyłek. To poza zwyciężczynią: Agnieszka Jaworska z Kobylan kolo Skaryszewa (II nagroda), Katarzyna Kwiecień z Radomia (III nagroda), Katarzyna Własiuk z Radomia (I wyróżnienie), Izabela Mróz z Radomia (II wyróżnienie) i Jakub Kapciak z Radomia (II wyróżnienie).
Watro zaznaczyć, że tegoroczna laureatka po raz pierwszy wzięła udział w dyktandzie w 2009 roku, jeszcze jako uczennica gimnazjum. Zdobyła wówczas III miejsce.
Za rok kolejne zmagania z ortografią organizowane przez Bibliotekę Publiczną w Radomiu. A oto pełny tekst tegorocznego dyktanda:
W mżysty, ale nie świąteczny, lecz superpowszedni poranek, pewnemu świeżo sczechizowanemu bawidamkowi, Bożymirowi Smutnemu, zdało się, że przeżywa jakieś fantasy czy też science fiction. Oto z na wpół rozwalającej się baszty niby-zamku wznoszącego się nieopodal placu Pod Ratuszem wychyliła się ni stąd, ni zowąd jakaś zmurszała i z lekka sczerniała struktura, przypominająca nie najokazalszy i źle scementowany żelazobetonowy pal. Nasz bohater, co nieco zszokowany, pół zamyślony i pół zdziwiony, raz-dwa przeszedł na przeciwległy kraniec placu, by lepiej ujrzeć, co się stało. Na palu zauważył dwudziestopięciocentymetrowy relief w kształcie dwóch skrzyżowanych czerwonawozłotych nahajek, quasi-symbolu ciemięzców w nieodległej historii dzierżących władzę w tym zamku. Pal znienacka się zachwiał i sczepiwszy się z minikonarem miłorzębu znad niby-fosy okołozamkowej, runął z głośnym łubu-du. Hałas był wielki, nie dziw więc, że nasz obserwator, który już od jakiegoś czasu niedosłyszał, nie dosłyszał pytania, które mu zadało najniewinniej wyglądające dziewczę z buzią w ciup, o włosach ciemnoblond, sczesanych gładko ku tyłowi, ukrytych pod moherowym kapelusikiem. Tymczasem pal ów zsiekł już konar i z nagła zapanowała niemalże idealna cisza. Wonczas dopiero Bożymir, otrząsnąwszy się jak z niedospanego snu, dostrzegł cud-dziewczynę mrużącą figlarnie jasnofiołkowe oczęta i wskazującą na coś superkształtną rączką.
Z fosy wychynęły tymczasem niewyraźne zszarzałe sylwetki, przyodziane w ekstraobcisłe kostiumy, i na nie to właśnie wskazywała nowo poznana towarzyszka pana Smutnego. Ściszonym głosem, jakby nie chcąc mącić powagi chwili, spytała: Czy to właśnie oni wyrzeżą mininapis na palu? - Jakiż byłby to napis? – przeraził się nie na żarty Bożymir. - No, ten, że kiedy nieznajoma dziewica, przyjrzawszy się zszokowanemu donżuanowi, weźmie go popod rękę i przejdą pospołu milę, zaczną się tu prawdziwie historyczne hocki-klocki, a pal z tym napisem stanie się słupem milowym w dziejach superromansu. Oniemiały Bożymir zwracał był się właśnie z następnym arcyważnym pytaniem, gdy świdrujący dźwięk budzika, nierespektującego praw marzeń sennych, zakończył wczesnoporanny epizod w życiu małomiasteczkowego bon vivanta.
(kat)