Blade barwy kampanii

9 listopada 2006
Jaka była dobiegająca końca kampania wyborcza? Zwyczajna, szara, nudna. Nie boję się powiedzieć – taka sama, jak zdecydowana większość kandydatów na radnych. Niemal zero pomysłów, oryginalności, prób zaskoczenia wyborcy.

Pewien wyłom w tej masie zrobił Zenon Krawczyk, kandydat lewicy na prezydenta, który swoje obietnice wyborcze złożył oficjalnie u notariusza. I kandydat na radnego, który obwiesił miasto plakatami ze swoją fizjonomią i anturażem upodobnionym do szlachcica. Pomysł o tyle ryzykowny, że przecież złota wolność szlachecka niekoniecznie dobrze się kojarzy. A ponadto? Próby przebicia się komitetów wyborczych do mediów poprzez konferencje prasowe (jedynie Platforma miała na nie jakiś pomysł), ogrom plakatów i reklamówek telewizyjnych. Ale i w tych ostatnich banał i sztapma, teksty obowiązkowo kończące się apelem „proszę o państwa głos”, a czasem nawet nieporadności językowe, gdzie kandydat przedstawiając się wymienia najpierw nazwisko, a potem imię. Również telewizyjne dyskusje kandydatów na prezydenta w lokalnej kablówce były uładzone i poprawne… politycznie. To zadziwiające, że tacy kandydaci jak Andrzej Kosztowniak i Adam Włodarczyk, obaj przecież z różnych „bajek” zgadzali się niemal we wszystkim. Ciekawe, czy potrafiliby współpracować w magistracie? I co na to rządząca partia Kosztowniaka? No więc kogo wybierać, skoro wszyscy jednacy? Cóż, agitować mi nie wypada.

Bożena Dobrzyńska