Bunt w więzieniu

Na początek uspokajamy - to tylko ćwiczenia funkcjonariuszy Aresztu Śledczego, policji i strażaków! Ale było bardzo realistycznie.
Najpierw jest drobny incydent na terenie aresztu na Koziej Górze: około jedenastej wybucha tam mały pożar. Pracownicy więzienia liczą, że uda im się go dosyć szybko ugasić. Nad murami więzienia pojawiają się kłęby czarnego, szczypiącego w oczy dymu. Pożar urasta jednak do takich rozmiarów, że trzeba wezwać straż pożarną.
Tymczasem niebezpiecznie robi się także przed wejściem do aresztu, gdzie na widzenie z osadzonymi czeka liczna grupa osób. Na informację, że nie zobaczą dziś swoich bliskich reagują agresywnie. - Dawać dyrektora! Chcemy widzeń! Otwierać drzwi bo je wyważymy! - krzyczą rzucając "mięsem". Tłum uzbrojony w butelki i kamienie, nie widząc stanowczej reakcji ze strony służby więzienia, zaczyna dewastować budynek aresztu i stojące obok auta. Po chwili wychodzi do nich mediator z aresztu. - Prosimy zachować spokój, dogaszamy pożar. Widzenia nie są możliwe - cedzi przez megafon. Ale to jeszcze bardziej pobudza tłum, który atakuje samochód. Leci na niego kosz i kamienie. Ludzie są jak w amoku - Dawać, spalimy tego złoma! - krzyczą i nie są gołosłowni. Pięciu mężczyzn skacze już po aucie, potem przepychają go kilka metrów i podpalają. Ale odziały policyjne są już w drodze.
Akcja nabiera tempa od przyjazdu policji. Na jej widok rodziny i znajomi osadzonych łapią za kamienie i... pomidory. Pierwszy szturm funkcjonariuszy zostaje odparty, jednak drugi już poskramia agresorów. Policjanci w towarzystwie wyszkolonych psów, uzbrojeni w pałki, broń gładkolufową i wysokie tarcze wchodzą w starcie. Po krótkiej szamotaninie ludzie stoją już pod ścianą, są przeszukiwani i legitymowani. Wydaje się, że wszystko jest już pod kontrolą, gdy policjanci wśród zatrzymanych odnajdują poszukiwanego listem gończym groźnego przestępcę. - Pan jest poszukiwany, stać! - krzyczy funkcjonariusz. Przestępca wyrwa się z obławy i stara się uciec w stronę pobliskich domków letniskowych. - Nie dam się! Nie złapiecie mnie! - krzyczy pewny swych umiejętności sprinterskich. Policjanci spokojnie podchodzą do sprawy. - Bierz go! - krótka komenda i dwa szkolone owczarki niemieckie ruszają w pogoń za zbiegiem. Nie mija minuta, a psy już go szarpią za nogawkę. W kajdankach zostaje odwieziony na posterunek policji, a pozostali uczestnicy zajścia odprowadzeni na pobliski przystanek.
W tym czasie strażacy kończą dogaszanie płonącego wraku pojazdu. Sytuacja opanowana. - Takie ćwiczenia to możliwość sprawdzenia swoich sił, doskonalenia się. Dzisiejsza sytuacja chociaż pozorowana, była bardzo realistyczna. W akcji brali udział dzielnicowi i funkcjonariusze na co dzień patrolujący miasto - wyjaśnia Karol Szwalbe z Komendy Miejskiej Policji w Radomiu.
- Ćwiczenia przebiegły bardzo dobrze, wszystkie ekipy sprawdziły się w akcji. Ćwiczenia pokazały, że jeśli takie zdarzenia będą miały miejsce, to sobie poradzimy - przekonuje rzecznik Aresztu Śledczego w Radomiu Krzysztof Linowski.
Rzecznik zdradził nam także, kim były osoby grające rolę agresywnych gości. - To pracownicy naszego aresztu, którzy zgłosili się na ochotnika. Wczuli się w rolę, dzięki temu było tak realistycznie - przekonuje Linowski.
Grzegorz Marciniak
Więcej zdjęć w: Galerii