Chevrolet Captiva 2011
Tak więc wstrzyknęli botoks w lico Captivy, dzięki czemu wygląda jak po wizycie u chirurga plastyka. Znaczy - wygląda zawodowo. Teraz Captiva (muszę to powiedzieć) stylistycznie z przodu zbliżyła się jakby do linii Mitsubishi. Jest wyraźniejsza i jakby bardziej zadziorna. Wnętrze również zmieniono - nowe zegary, nowa linia środkowego kokpitu z gigantycznym schowkiem między siedzeniami, w którym podobno zmieści się szafa gdańska. Dostałem wersję lepiej wyposażoną, czyli z wielkim monitorem i kamerą cofania, czujnikami, mp3, możliwością odtwarzania filmów... Mówiąc krótko, na pokładzie miałem wiele dóbr elektroniki, bezpieczeństwa, wygody i przestrzeni. Tej ostatniej znajdziemy dużo, bardzo dużo – taki to samochód. Są nawet dwa dodatkowe fotele w bagażniku. Jeden ruch dłoni i mamy siedem miejsc. W tej przestrzeni jest jeszcze ogromna kierownica, podobnie jak w pierwszej Captivie - to ewidentnie nawiązuje do amerykańskich korzeni, a raczej przestrzeni Chevroleta.
Reszta to siostra Opla Antary... Tyle, że wyraźnie tańsza. Prowadzi się wyjątkowo dobrze, na asfalcie płyniemy. Lecz zaraz, zaraz, przecie moja Captiva ma napęd na cztery koła i mogę tym SUV-em wjechać w teren. Prawda jest taka, że auta nie stworzono z myślą o ortodoksyjnym terenie i ludzie tak zwanego off-roudu parskną śmiechem, gdy ktoś im powie, że to auto terenowe. Może ujmę to tak: bez mrugnięcia okiem wybrałbym Captivę do podroży przez Afrykę, powiedzmy między Casablanką a Cape Town. Klima i jedziemy, a jak czasami trafimy na dziurkę w afrykańskich asfaltach, to ledwo ją poczujemy. Bułka z masłem. I nawet za wiele nie spalę, bowiem na trasie nowy dieselek zadowoli się średnio niecałymi siedmioma litrami na setkę. W dodatku nie ma gigantycznej, niczym Afryka, turbo dziury znanej z poprzedniego modelu. Ma za to 184 KM i 400 Nm momentu a to znaczy, że Captiva pociągnie stodołę po żniwach i nawet się nie spoci.
Jedna uwaga - wybrałbym wersję z automatyczną skrzynią biegów. Nie dlatego, że manual źle działa - jestem po prostu wygodny i w takim samochodzie już mi się nie chce mieszać drążkiem (na tej afrykańskiej wyprawie). W dodatku, jeśli jesteś celebrytą i nie chcesz by cię ktoś palcem wytykał, czy to w Afryce, czy na innym kontynencie, to właśnie wybierz Captivę. Dlaczego? Dlatego, że to nie jest samochód krzykliwy. Nie wygląda jak milion dolarów i nie kosztuje miliona zielonych dolców. Cena tego SUV-a jest wyjątkowo atrakcyjna, rusza od marnych 83 tys zł. i szybuje do 124 tysiaków za tak zwany wypas na pokładzie. To zaiste śmieszne pieniądze za blisko 2 tony na kołach i ponad 4,5 metra sprawnie parkujące w zatłoczonym mieście. A jak się potargujecie to Chevrolet w Radomiu (któremu dziękuję za użyczenie Captivy do jazd testowych) nawet się uśmiechnie i wymyśli jakiś rabat.
Reasumując: Captiva po botoksie to kawał wygodnego samochodu, w którym siedzisz wyżej i spokojnie mijasz kilometry asfaltu z przyczepioną np. łódką. Nie jest tandetna i wygląda na oszczędną w eksploatacji... W dodatku przejedziesz przez zaorane pole, jeśli zajdzie taka potrzeba. Tylko wybierz wersję a automatem.
Bartek Olszewski
Dane techniczne na tej stronie Chevrolet Polska.
Fot.: Chevrolet