Dlaczego Małgosia uciekła z rodziny zastępczej?
Dziewczynka opowiedziała o tym, co przeżyła przez trzy latu pobytu u
państwa Ch. w Jastrzębi kolo Radomia, reporterce Uwagi TVN. Była już
wtedy bezpieczna, bo uciekła od swoich poprzednich opiekunów i znalazła
dom w innej rodzinie zastępczej. Do państwa K. przyprowadził wystraszoną 12-latkę jeden z mieszkańców gminy. To było na poczatku kwietnia. - Jak do nas trafiła miała posiniaczone
ramiona i uda. Bała się gwałtownej gestykulacji. Była bita i poniżana –
mówili z kolei w programie telewizyjnym państwo K. Ze zdumieniem
słuchali jej pytań, jak długo można jeść obiad. – Bo mnie wolno było
pięć minut, a potem ciocia zabierała i resztę wyrzucała psom – cytowali
Małgosię. Powiadomili sąd rodzinny.
Szczególnie dramatycznie brzmią słowa Małgosi, kiedy
opowiada, jak brutalnie – na oczach dziecka - „ciocia” zakatowała jej
ulubionego psa. A potem wszystkie jej pluszaki, które pani Ch. odesłała
do nowej rodziny, miały pourywane głowy.
Historią Małgosi i jej
„rodziny" zajmuje się sąd rodzinny– to on powiadomił o dramacie dwunastolatki
prokuraturę. Powiatowe Centrum Pomocy Rodzinie w Radomiu, które sprawuje
pieczę nad rodzinami zastępczymi, nie zrobiło tego. Sprawą zainteresował się też rzecznik praw dziecka.
A przecież pierwsze
sygnały, że może dziać się coś niedobrego, PCPR otrzymało już w grudniu
2010 r. Szkoła w Jastrzębi poinformowała Centrum, że Małgosia za
nieodrobienie lekcji była ciągnięta za włosy, że chętniej spędza czas u
babci i że tęskni za biologiczną matką. Że jest niestabilna emocjonalnie - raz nadmiernie wesoła, raz bardzo smutna. Niewiele później okazało się,
że "rodzice” stosowali wobec dziewczynki kary nieadekwatne do przewinienia; zakazali
jej udziału w wycieczce szkolnej i zabawie andrzejkowej. "Ojciec" w programie TVN przyznał, że Małgosia uczyła się tabliczki mnożenia, wykonując przysiady. - Aby lepiej zrozumiała - tłumaczył. Sama dzieczynka twierdziła, że stał nad nią z pasem.
– Ale wielokrotne wizyty pracownika socjalnego, przeprowadzone badania i rozmowy także z samą Małgosią wykazały, że dziewczynka dobrze czuje się w rodzinie, że przychodzi do szkoły czysta i właściwie ubrana, że zawsze ma ze sobą pożywne drugie śniadanie. Opinie – kuratora społecznego, psychologa - nie wskazały na rażące zaniedbania – twierdzi kierownik PCPR w Radomiu Artur Jończyk. - Nie stwierdzono nieprawidłowości, które wskazywałyby, że trzeba dziecko odizolować od państwa Ch. – dodaje Urszula Molenda z Centrum.
Oboje pracownicy PCPR zapewniają jednocześnie, że w końcu opekunowie zrozumieli, że ich „metody wychowawcze” są niewłaściwe. Sytuacja uległa poprawie. – Nigdy nie zachowywali się tak, że mają coś do ukrycia. Nie unikali kontaktów z psychologiem. Sami zgłosili dziewczynkę do poradni pedagogiczno-psychologicznej, gdy miała problemy z nauką – twierdzi Urszula Molenda. Powtarza: - Nie było dowodów, że doszło do przemocy. Nadal nie wiemy, co tak naprawdę się stało. To nie my decydujemy o tym, gdzie ma przebywać dziecko. To rola sądu – mówi Molenda.
- Nie było w powiecie bardziej zaopiekowanego dziecka - twierdzi Jończyk.
-
Najważniejsze jest dla nas dobro dziecka – podkreślają władze powiatu,
choć urzędnicy przyznają, że do chwili emisji programu (1
października - przyp. autorki) nie wiedzieli "o skali zjawiska”. –
Zostawiamy rozstrzygnięcie właściwym organom – dodają.
- Nikt nie
twierdzi, że zrobiliśmy wszystko, co należy. Zawsze można zrobić
więcej, wnikliwiej – uważa wicestarosta Waldemar Trelka. – Po to, by
taka sytuacja nie miała miejsca.
Sprawą rodziny zastępczej z
Jastrzębi i nadzoru nad nią PCPR zajmie się w piątek komisja zdrowia powiatu radomskiego, a
starosta – jak zapewnia rzecznik Marek Oleszczuk – podejmie stosowne
decyzje po powrocie ze zwolnienia w przyszłym tygodniu.
Ch.
opiekują się jeszcze jednym, adoptowanym dzieckiem. – Sąd nie widzi
powodu, by podjąć w jego sprawie radykalne działania – wyjaśnia Urszula
Molenda.
Bożena Dobrzyńska