I do śmiechu, i do płaczu….
Dwa premierowe monodramy zaprezentował radomski Teatr Powszechny. Jeden do śmiechu, drugi do płaczu. No, przynajmniej do refleksji.
Jaka była przyczyna pokazania w jednym „pakiecie” dwóch tak różnych pozycji właściwie nie wiadomo. Pierwsza – „Oczekiwanie” Janusza Łagodzińskiego, to monodram zaprezentowany w wersji czytanej podczas VI Tygodnia Sztuk Odważnych. Drugi jest wersją utworu w „Noc tuż przed lasami” autorstwa francuskiego pisarza Bernarda Marie Koltesa przygotowanego dla radomskiej sceny przez tłumacza i reżysera Mariana Mohra. „Oczekiwanie” jest klarowne: oto niemłody już aktor czeka na swą wielką chwilę w zawodowej karierze. Na przedstawienie z jego udziałem ma przyjechać znakomity reżyser i słynny recenzent jeszcze słynniejszej gazety. Pierwszy da aktorowi rolę w serialu, drugi napisze wyśmienitą recenzję uzasadniającą tę rolę. Ale znamienici goście nie zjawiają się. Zamiast do teatru trafiają na piwo do „Teatralnej”, przepijając na dodatek ostatnią „stówę” aktora... Tekst Łagodzińskiego – sam jest aktorem – to doskonała okazja, by pokazać środowisko artystów teatralnych i filmowych. To także doskonały instrument, na którym świetne gra obsadzony w monodramie Włodzimierz Mancewicz.
Znacznie gorzej, a może nawet całkiem źle, widzowie odbierają drugi z monodramów. Zapowiadając spektakl reżyser mówił, że jest to rzecz o człowieku, który nie „załapał się” na przemiany świata, które uczyniły zeń globalną wioskę i w której bohater Koltesa czuje się odrzucony: nie zgadza się na to, by rządziły nim wielkie korporacje. Jednocześnie zaś – przekonywał – bohater jest dumny ze swej opozycyjnej postawy.Tymczasem tak szerokiego przesłania z trudem można się doszukać. Widzimy co najwyżej młodego człowieka (Marcin Sitek to jeden z niewielu plusów spektaklu), zmagającego się wprawdzie niemal z całym światem, ale chyba też nie do końca pogodzonego z miejscem, jaki ten świat każe mu zajmować. Jeśli chodzi o dosłowność – słyszymy, że bohater mieszka w hotelach. Wprawdzie z każdego pokoju potrafi zrobić chlew, ale czy musi on wyglądać tak jak chce tego scenografka Joanna Pielat-Rusinkiewicz? Znowu bowiem na scenie widzimy pozostałości po wykorzystanych już rekwizytach (zresztą to samo dotyczy „Oczekiwania”. Ileż to razy „zagrało” eksponowane tam stare, żelazne łóżko?) w innych przedstawieniach. Że teatr cienko (finansowo) przędzie – wiadomo. Stąd mamy monodramy, zamiast wieloobsadowych sztuk. Ale żeby oszczędzać do kwadratu?