Japonia i oberki nocą w muzeach

14 maja 2011
Cóż to była za noc! W różnych rytmach, stylach, barwach. Radomianie tlumnie odwiedzali wszystkie muzea i galerie bawiąc się znakomicie. My też tam byliśmy.

W Malczewskim tłumy
Na Rynku ciężko znaleźć wolne miejsce dla auta. Pod gmachem Muzeum im. Jacka Malczewskiego tłumy. W małych grupach, rodzinami, a także parami radomianie odwiedzają placówkę. Już przed wejściem słyszymy z głośników opowieści o japońskich motocyklach. Na schodkach tłok, ale odwiedzający sami się organizują, po jeden stronie wchodzący, obok już opuszczający budynek. A w środku... tłumy! Co chwila słyszymy: – Bardzo prosimy nie dotykać eksponatów. Proszę państwa, prosimy nie dotykać obrazów – apeluja pracownicy „Malczewskiego”. Dorośli, młodzi, starsi, a także dzieci przyglądają się Japonii w pigułce. Od mieczy katana poprzez delikatne kimona do wspomnianych nowoczesnych, stojących na ryneczku muzeum motocykli. - Bardzo prosimy nie siadać na motocyklach – to kolejna prośba organizatorów.

2Wśród tłumów widzimy znajome twarze, ale nie można spokojnie porozmawiać. Takie pogaduszki zatamowałyby ruch i zwiedzanie. Słyszymy zatem w przelocie rzucone: „Jest super, choć w jedną noc w Radomiu można gdzieś wyjść”. Z głośników słychać zachętę do udziału w konkursie, z sali gdzie znajduje się ekspozycja prac mistrza Malczewskieg dochodzą niecodzienne okrzyki i odgłosy łamanych przedmiotów. Nawet nie możemy podejść bliżej, by przyjrzeć się wyczynom karateków. Około godz. 22 w dużej sali z dziełami patrona muzeum uruchamia się alarm. Lekka konsternacja i szybka reakcja ochrony oraz kolejna prośba, by nie dotykać obrazów. Ale w spokoju, chwilami duchocie oglądamy, podziwiamy, robimy zdjęcia. Nie ma szans na rozmowę z pracownikami placówki, są rozchwytywani, opowiadają, zachęcają, monitorują i cieszą się z frekwencji. Obok motocykli kolejki do teleskopów. Z bliska można podziwiać choćby księżyc sympatycznie towarzyszący tej nocy muzeów... Jedziemy do Muzeum Wsi Radomskiej.

Oberek na dechach
2 Ale zanim dotarliśmy do sceny w skansenie również szukamy wolnego miejsca. Nie jest łatwo. Autobus nr 100 (jazda bez biletu!) kursujący między muzeami także pełny. W Muzeum Wsi Radomskiej również tłumy. Dyrektorka zadowolona: – Jest fantastyczna frekwencja. Co tu dużo mówić, jest także świetna zabawa na dechach – mówi Ilona Jaroszek. Po chwili prosi o reakcję ochrone obiektu - najwyraźniej nie wszyscy wiedzą, że między historycznymi zagrodami nie wolno palić papierosów. Młodzi ludzie przepraszają. Na scenie kapela przygrywa skoczną melodie. - O ja nie mogę – młodzież broni się przed wejścien na "dechy". Na początku, nieśmiało tańczą tam dwie, trzy pary. Po chwili jednak, niczym na wiejskiej potańcówce brakuje wolnego miejsca. Bawi się kto może.

- To nasze melodie, my je lubimy i brakuje nam ich w radiu. Młodzież ma swoją melodię, my swoją. Dlatego tu jesteśmy i się bawimy – mówi starsza kobieta.

Obok tej głównej atrakcji są kramy z watą cukrową, miodem pitnym, lemoniadą prosto z wozu. Dwa metry dalej ciepły bigos, a kolejne stoiska oferują różnorakie pamiątki. Jeśli ktoś chce, może zwiedzić wystawę starych maszyn rolniczych. Co też czynimy i dokumentujemy noc muzeów.

Zaskakujący Mądzik

2 Ta noc pokazała, że wybór miejsca po dawnych zakładach drzewnych przy Domagalskiego na tymczasowa siedzibę Elektrowni, był niezwykle trafny.  W przestronnej hali tuz obok wejścia do budynku zainstalowało się elektrowniane kino. Duży ekran, a na nim animacje z ubiegłorocznego krakowskiego festiwalu Ediuda&Anima. Największe zainteresowanie budzi jednak film Artura Żmijewskiego „Katastrofa” o tragicznym wypadku TU 154 pod smoleńskiej, a przede wszystkim o odbiorze społecznym zdarzenia i jego konsekwencjach.

Drugie idealne miejsce dla spektaklu organizowanego w ramach "Nocy" to dawna hala produkcyjna, teraz raczej magazyn, gdzie firma wynajmująca lokum Elektrowni, gromadzi zapasy drewna. Nie wiemy czy specjalnie na tę okazję ich stosy zostały "opakowane' czarną folia, czy tak jest na co dzień i dzięki temu powstała naturalna scenografia przedstawienia artysty z Lublina. Uzupełnia ją tytułowa "bruzda" wypełniona wodą, nad którą stoi kilka symbolicznych, zamkniętych papierem bram. Pojawia się twórca Sceny Plastycznej KUL Leszek Mądzik: pcha taczkę wypełnioną pomiętymi papierami. Wyrzuca jej zawartość na podłogę. I tak kilka razy. Zawartość taczek to żywi mężczyźni - wychodzą przy pomocy przewodnika, przebijają ciałem papierowe bramy i padają w wodę bruzdy. Autor inscenizacji pomaga im kolejno wstać i dojść do celu - jak się potem okazuje - stołu. Widzowie siedzący po bokach bruzdy widzą ich teraz od tyłu. Następna bohaterka to około 10-letnia dziewczynka ubrana, trochę niczym w komunijny strój na biało. Mądzik i ją prowadzi bruzdą do stołu. Ale dziewczynka nie musi już pokonywać żadnych barier, nie wpada - jak jej poprzednicy na tej drodze - do wody.

Intensywna do tej pory muzyka cichnie. Minęło pół godziny. Wśród publiczności konsternacja. Nie wiadomo czy to przerwa, czy finał? Dopiero po kilku minutach okazuje się, że jednak spektakl zakończył się.       

Bartek Olszewski, (bdb)

Wiecej zdjęć w Galerii

Zobacz co działo się w Muzeum Gombrowicza we Wsoli

Reklama