Katowali psa.Trafili do sądu

22 maja 2012
- Tłukł go jakąś godzinę. Ja tylko pomagałem – tłumaczył jeden z oskarżonych. - Tłukł pół godziny, po czym pies uciekł – na pierwszego przelewał winę drugi oskarżony. - To patologia – mówili świadkowie. Ruszył proces o próbę zabicia ze szczególnym okrucieństwem psa Bruno.

 

 

Oskarżeni przyznali się Tym razem oskarżeni przyszli do sądu trzeźwi. Obarczali się winą. – To Sylwester G. uderzał siekierą. On też prowadził psa na smyczy. Słyszałem jak właścicielka psa zapłaciła mu 20 zł za jego zabicie. A ja towarzyszyłem mu z głupoty. Cztery razy uderzył siekierą, trwało to jakąś godzinę, po czym pies się wyrwał. Wcześniej Bruno się  szarpał, skowyczał, dół był już wykopany na polach, łopata też tam była – przekonywał sąd Wacław W., który od 16szesnastego roku życia pracował jako rzeźnik. - Przez kilkanaście lat nabiłem się świń i innych zwierząt. Poszedłem w ślady ojca, też był rzeźnikiem. W zakładach mięsnych, gdzie pracowałem dowiedziałem się, że nie wolno zabijać. Teraz żałuję. A kolega, co zabił Bruna, prosił mnie o pomoc to poszedłem – opowiadał.

- Ja tylko pogłębiłem dół. To on uderzał siekierą – wskazywał na przedmówcę drugi oskarżony, Sylwester G. Mówił, że zajmował się Brunem, wychodził z nim na godzinne spacery, że pies go lubił, był spokojny, ale miał chore uszy. W domu właścicieli nie było pieniędzy na leczenie. – I dlatego właścicielka się godziła na zabicie psa. A Wacław W. chodził za mną i namawiał bym mu pomógł. On chodzi cały czas pijany. Ja, gdy zabraliśmy psa na pola, gdzie był dół, wypiłem jakieś cztery piwa, ale nie zataczałem się. Nie wiem co we mnie wstąpiło – przyznawał Sylwester G. Opowiadał, że Bruno w domu miał złe warunki, mieszkał tylko w kuchni, gdzie nie raz się załatwiał. – Syn właścicielki opiekował się nim tylko, gdy był mały. To Wiesław uderzył siekierą psa. Ja nie mogłem, od 13 lat mam niedowład prawej ręki. Ja tylko go przyprowadziłem na smyczy. Nie chciał iść, jak by coś wyczuwał. Trwało to jakieś pół godziny. Nie skomlał, wyrwał się po uderzeniu i uciekł. Po dwóch godzinach zobaczyłem go jak wrócił do domu – relacjonował oskarżony.

Czteroletni pies Bruno, tragicznego dla niego 3 czerwca 2011 r. rzeczywiście wrócił do domu. Zobaczyła go sąsiadka, która dziś także zeznawała przed sądem. – Gdy zobaczyłam Bruna myślałam, że zemdleję – wspominała ze łzami w oczach pani Izabela. - Miał dwie dziury w głowie, oczy zalane krwią. Z pyska też lała się krew. Z boku miał ranę jakby po siekierze - wspominała kobieta. Dodała, że  Bruno był wycieńczony, a wrócił do domu, do kata! - Krzyczałam: łobuzy! Chwyciłam za telefon, przyjechała straż miejska. W tym szoku nawet nie zauważyłam, że Bruno wszedł do mojego mieszkania! Teraz po czasie uważam, że oskarżeni umawiali się pod moim oknem właśnie, by zabić Bruna. Wcześniej myślałam, że umawiają się na wódkę. W domu, gdzie mieszkał pies, często były libacje. Oskarżeni lubią sobie wypić,  ale nigdy nie sprawiali problemów sąsiadom – zaznaczała.

Świadkowie wspominali poprzednie psy w rodzinie „na drugim piętrze”. - Przed Bruno był amstaff, którego – teraz tak myślimy – najpierw otruto. Pamiętam jak w nocy rzucał się po ścianach a nad ranem przyjechał weterynarz i go uśpił. Wcześniej była Saba, bardzo przywiązana do właściciela. Po jego śmierci zniknęła z dnia na dzień. Gdy się dowiedziałam co się stało z Brunem, mój tata nagrał na telefonie opowieści Wacława W. Chodził po osiedlu i mówił, że siekierą uderzał Sylwester G. Wystarczyło piwo, by powiedział co się stało – wspominała kolejna sąsiadka.

Bruno żyje. Po tragicznych wydarzeniach trafił do schroniska. Kilka miesięcy spędził w specjalnym hotelu skąd został przeniesiony z powrotem do schroniska. - Dziś jest mniej ufny, Wcześniej był bardzo łagodny. Dziś na mężczyzn warczy – mówiła w sądzie świadek. Oskarżeni przyznali się do winy.

Bartek Olszewski

 

O sprawie pisaliśmy tutaj i tutaj.