Krzysztof Gajewski nie był agentem

18 kwietnia 2012
To koniec procesu autolustracji Krzysztofa Gajewskiego. - Lubelski Sąd Okręgowy orzekł, że moje oświadczenie  jest zgodne z prawdą - mówi były wiceprezydent Radomia i były radny. Zapowiada, ze po uprawomocnieniu się wyroku spali teczki.

 

 

Krzysztof Gajewski nie był TW - orzekł sąd - To ja od 2005 roku pisałem do IPN, sądów o rozpoczęcie lustracji. Zostałem pomówiony o współpracę z tajnymi służbami bezpieczeństwa na łamach radomskiego dziennika 18 listopada 2005 r. Jedną z  osób, które zarzucały mi współpracę był poseł - przypomina Krzysztof Gajewski otwierając przed dziennikarzami orzeczenie sądu. (O  rzekomej agenturalnej przeszłości Gajewskiego " pisaliśmy tutaj http://mojradom.pl/content/view/7303/81/ oraz tutaj).

 

- Zaczęło się to wszystko w Radomiu, później w Warszawie. Chcieli mnie zwerbować, ale odmówiłem - zapewnia Gajewski, któremu mimo to założono teczki: sprawy operacyjnej i TW.

 

"Po ukończeniu szkoły i powrocie do Radomia w 1979 r. nie wykazał zainteresowania dalszymi kontaktami i został wyrejestrowany" - cytował Gajewski dziennikarzom uzasadnienie decyzji sądu. Gajewski nigdy też nie podpisał żadnych dokumentów podsuwanych mu przez dwie werbujące go osoby. - Grożono mi, że zbierane są na mnie materiały w związku z moją działalnością antypaństwową. Kategorycznie odmówiłem współpracy, co sąd zaznacza po analizie dokumentów IPN: "ponieważ nie chciał mieć do czynienia z osobami po drugiej stronie barykady. Nie ma żadnych dokumentów, które wskazywałyby na fakt jakiejkolwiek współpracy” - cytował Gajewski. I dalej: „Lustrowany nie przyjmował żadnych pieniędzy, nie przekazywał żadnych informacji dla SB, nie podpisywał żadnych dokumentów dla SB, nie przyjmował upominków, nie dostawał żadnych zadań i żadnych nie realizował dla SB”.

 

Gajewski opowiadał, że w sądzie zeznawała „Grażyna Chablewska” (imię i nazwisko fikcyjne, wtedy w latach 1978 – 79 funkcjonariuszka  II wydziału Komendy Stołecznej MO), która pod koniec lat 70. go rozpracowywała.

 

- Zeznała, że prowadziła ze mną spotkania wraz z "Ryszardem", który był jej wtedy zwierzchnikiem. Nikt nie umiał wyjaśnić, dlaczego w dokumentach jestem przedstawiony jako figurant, czyli osoba rozpracowywana a nie jako tajny współpracownik. Obie moje teczki zawierały te same daty, te same opisane spotkania. Ani Chablewska, ani jej szef nie umieli wyjaśnić jak to jest możliwe, że są dwie takie same teczki - dodał Krzysztof Gajewski zwracając uwagę na fakt, iż to jedyna taka sytuacja. - Każdy współpracownik musiał spełnić pięć warunków: złożyć oświadczenie o podjęciu współpracy, przyjąć pisemne oświadczenie o takiej współpracy i kryptonim, musiał pisać donosy i pobierać wynagrodzenie. Sąd stwierdził, że nie spełniałem żadnego z tych warunków! Chablewska zeznała, że kontaktując się ze mną założyła kartę personalną, co nie wiązało się w rzeczywistości z nawiązaniem współpracy i było czynione w celach statystycznych – opowiadał były radny.

 

 - Mam nadzieje, że to orzeczenie kończy temat poruszany często w mediach na zamówienie polityczne. Chodziło o to, by wykluczyć mnie z działalności politycznej Radomia, co zresztą się udało. Coraz więcej jest takich spraw jak moja, trwają latami. Teczki spalę. Wczoraj jeden z czynnych polityków powiedział mi, że teczki powinniśmy palić przed biurem Rady Miejskiej a także przed siedzibą jednej z partii politycznych, gdzie byłem najwięcej pomawiany. Nikt w mojej rodzinie nie chce, by to zostało, wszystko pójdzie to z dymem! - zapowiada portalowi Mój Radom Krzysztof Gajewski.

 

Bartek Olszewski