Mrożek wiecznie aktualny
Z pewnością zaletą niemal każdej inscenizacji dobrego tekstu jest fakt, że broni się on sam. Podobnie jest z Mrożkiem. Nawet jeśli utwór nieco się od czasu prapremiery postarzał i niektórych partii nie odbieramy z taką jak ponad 30 lat temu mocą, to cały czas brzmią one prawdziwie.
Bo czyż nie spotkamy dziś, gdzieś w Londynie, Dublinie czy Brukseli dwóch Polaków mieszkających w pokoju „pod schodami”. Jednego – wykształconego, inteligenta, który wprawdzie już nie z powodów politycznych jak u Mrożka, ale innych, choćby ambicjonalnych, wybiera emigrację; i drugiego – zwykłego „robola”, który tyra od świtu do nocy, aby zarobić na rodzinę kraju i domek z ogródkiem? A na dodatek nie chce nawet uczyć się języka kraju, w którym mieszka? Jaka jest różnica pomiędzy „tamtymi”, a dzisiejszymi emigrantami? Chyba tylko taka, że żaden z nich nie musi pracować na czarno, ani pozostawać na obczyźnie nielegalnie. Pozostałe to już tylko podobieństwa.
Dramat Mrożka nabiera więc także nowej wymowy. Choćby w przypadku kwestii wolności – dziś nie jest to wyzwolenie się spod władzy politycznej, a spod władzy pieniądza. Jeden z bohaterów Mrożka jest ograniczony chęcią posiadania jak największej ich ilości, z dylematu „być czy mieć” wybiera posiadanie, a w zasadzie takiego dylematu nie ma. Ta przywara jest nam znana aż do bólu.
Kolejny banał: dobrze napisaną sztukę trudno zepsuć. Można ją „zrobić” albo lepiej, albo gorzej. Radomskim twórcom wyszło to... raczej poprawnie. Dekoracja według ścisłych wskazówek z didaskalii, podobnie - wyciemnianie pewnych momentów w spektaklu, wszystko jakby „kanonicznie”, tak jak pan Mrożek przykazał. Gra aktorska dużo mniej poprawna, ale z biedą ujdzie (na scenie oglądamy zupełnie nowe w Radomiu aktorskie twarze Sławomira Głazka i Roberta Ostolskiego). Ale jeśli spektakl w reżyserii Krzysztofa Galosa może się podobać, to tylko dzięki analitycznemu spojrzeniu starego mistrza, a nie jego dzisiejszej inscenizacji, która nic nowego oprócz przypomnienia tej świetnej diagnozy nie wnosi.