Nagroda patrona Radomia dla autora historycznych widowisk
- Jako dziecko interesujące się historią, a zwłaszcza orężem, żałowałem trochę, że patronem Radomia nie jest św. Jerzy. Św. Kazimierz też jest fajny, ale z wojskowością niewiele ma wspólnego. Dlatego tę nagrodę traktuję trochę jak cud - zwierzał się Przemysław Bednarczyk tuż po odebraniu statuetki z rąk prezydenta miasta. Andrzej Kosztowniak gratulując laureatowi podkreślił, że jest on "człowiekiem instytucją".
Historyk dziękował wielu osobom, bez których realizacja widowisk nie byłaby możliwa, m.in. byłej dyrektorce Muzeum Wsi Radomskiej Małgorzacie Jureckiej, gdzie po raz pierwszy odtworzył bitwy Powstania Styczniowego w regionie radomskim, pasjonatom wojskowości i militariów uczestniczących w rekonstrukcjach, nauczycielom i uczniom z III LO, wreszcie rodzinie ("Nie tylko trzeba się dobrze urodzić, ale i dobrze ożenić" - żartował). Zaznaczył, że nagroda, którą dostał jest zbiorowym wyróżnieniem dla nich wszystkich.
Laureat skromnie uważa, że pozostali nominowani do nagrody mogli z powodzeniem ja otrzymać, bo ostatnio w Radomiu mamy spory rozkwit imprez o historycznym charakterze. Wymienia choćby dziennikarza Tygodnika Radomskiego Jacka Lombarskiego, z którym sam współpracuje. Na pytanie jaka jest recepta na udane widowisko historyczne, do którego wciąga mnóstwo osób, w tym młodych, również odpowiada bez kokieterii: "nie wiem". - Wbrew pozorom nie jest to takie trudne, bo jesteśmy społeczeństwem, które w głębi serca to zamiłowanie historyczne posiada. Mój mistrz, profesor Jacek Chrobaczewski z Krakowskiej Akademii mawiał, że w towarzystwie Polakowi wypada przyznać, że nie wie ile jest dwa razy dwa, ale nie wiedzieć, w którym roku była bitwa pod Grunwaldem, to skandal - opowiada Bednarczyk. Dlatego - sądzi - ludzi nie jest wcale tak trudno porwać. - Ale trzeba im zaoferować zabawę w historię na odpowiednio wysokim poziomie, aby nie przeradzała się ona w jakąś śmieszną groteskę, a z drugiej by nie porażała zbędnym patosem i mocnym rozpamiętywaniem klęsk historycznych, martyrologią. To ma być zabawa, ale z elementami przekazu edukacyjnego - twierdzi pedagog.
Za najlepsze widowisko uważa, przygotowane tylko raz (w 2008r.) w skansenie - właśnie wspólnie z Jackiem Lombarskim - "Hubalowe zaduszki". - To nie był taki lekki, naiwny teatr chłopców, którzy poprzebierali się w mundury, bo być może w dzieciństwie niezbyt się wyszaleli, bawiąc się w wojnę - mówi P. Bednarczyk. Zapewnia, że momentów ciekawych, zabawnych, humorystycznych przy pracy nad widowiskami jest zwykle bardzo dużo, a także już w ich trakcie widzowie tak naprawdę nie wiedzą, "kiedy scenariusz się rąbnął".
Co w planach? Widowisko 15 sierpnia na Koniówce z udziałem kawalerzystów z całego kraju, mniejsze imprezy m.in. z udziałem młodych Francuzów, z którymi "Czachowski" współpracuje; to projekt dotyczący wojny i okupacji. Mimo tych zamierzeń historyk jest przekonany, że nie wszystkie znane wydarzenia z przeszłości powinny być tematem widowisk. - Są takie, które powinny pozostać w przekazie pisanym, bądź ustnym, bo widowisko rządzi się swoimi prawami i może dojść do takich sytuacji, kiedy powstaną przekłamania. Pewnych tematów unikam także dlatego, że my koncentrujemy się na opowieściach związanych z wysiłkiem zbrojnym, czyli wieku XiX i XX; te widowiska mają sens bo jest barwa, broń, mundur, są pieśni z epoki. To wszystko ze sobą współgra. To nie chodzi o to, by pokazać całą historię, wszystkie jej epizody - tłumaczy laureat Nagrody im. św. Kazimierza. I zapewnia: - Nie wyobrażam sobie rekonstrukcji ścieżek zdrowia.
Bożena Dobrzyńska