Nieco staroświeckie dyktando

22 września 2012
- Słuchaj no, obieżyświacie i hałaburdo niecny, po wielokroć ci mówiłam, że zhulawszy się po świecie, powinieneś był zostać wreszcie, choćby na półpoście, u nas.


 

Tegoroczni mistrzowie ortografiiZ takimi łamigłówkami językowymi musieli sobie radzić uczestnicy VII otwartego konkursu o tytuł Radomskiego Mistrza Polskiej Ortografii 2012 zorganizowanego przez Miejska Bibliotekę Publiczną. A było ich w tym roku aż 133. Choć ponownie nie było pracy bezbłędnej, to jednak zwyciężył najlepszy. A jest nią wyjątkowa osoba: Elżbieta Pijanowska - mistrzyni z 2006 roku, kiedy to odbyło się pierwsze dyktando w Radomiu.
 
Wśród tegorocznych laureatów i wyróżnionych znalazły się jeszcze trzy osoby, które podczas poprzednich edycji konkursu zdobywały nagrody bądź wyróżnienia. Są to (wszyscy z Radomia):
- Izabela Mróz - II miejsce (dwukrotnie wyróżniana)
- Bernadetta Szaran - III miejsce (mistrzyni sprzed dwóch lat)
- Marek Ziółkowski - wyróżnienie (III miejsce przed dwoma laty)
Ponadto wyróżnienia zdobyły:
- Małgorzata Musiałek z Zakrzewa-Kolonii
- Joanna Grosiak z Radomia.

 

Jury przewodniczył prof. Andrzej Markowski, przewodniczący Rady Języka Polskiego PAN.


(kat)

 

Fot.: Miejska Biblioteka Publiczna

 

Tekst dyktanda

 

Dawno temu w Radomskiem

Maurycy wszedł do pokoju, gdzie już poniekąd zniecierpliwiona czekała nań ciotka Eufrozyna, a stuku-puku jej  hebanowej laseczki pobrzmiewało w takt  słów.


- Słuchaj no, obieżyświacie i hałaburdo niecny, po wielokroć ci mówiłam, że zhulawszy się po świecie, powinieneś był zostać wreszcie, choćby na półpoście, u nas.


- Oj, cioteczko nierodzona, zostanę, ale będę nie za długo, tak ze dwa tygodnie, bo potem wielkanocne już przyjdą święta i zwarzyłbym wam humor swoją nachalnością i natręctwem.


- Ale, święta nie święta, dopiero poniewczasie zrozumiesz, że rodzina, nawet nie najbliższa, lepsza jest niż ta twoja nieradomska i co nieco podejrzana dwudziestkapiątka, z którą, chyba rad nierad, podróżujesz, a która co najrychlej bez wątpienia w tarapaty cię wpędzi.


- Gdzieżby tam, ciotuniu, już niezadługo sama się przekonasz, że ci moi

pół-Metysi, chociaż to nie Polacy, lecz tubylcy z Wyspy Wielkanocnej, nieźle zaaklimatyzowali się na południowym Mazowszu.

- Klituś-bajduś, półprzyszywany siostrzeńcze! Już przecież jasno widzę, że zaczynają nie dojadać i nie dosypiać. Wkrótce na pewno będą niedomagać, a poniektórzy mogą i niedowidzieć, i niedosłyszeć. Z resztą też będzie nie najlepiej, bo przecież nie znajdą tu tych wpółdojrzałych bulwocebul, których mają u siebie w bród, by się nimi kurować, gdy czują się nieswoi w niedomaganiach i

quasi-chorobach, na które co i rusz zapadają w nie swoich krainach.

- I gdzież to widzisz zagrożenie? Żadne z nich nie jest lekkomyślne ani tym bardziej lekko ranne.


- A  spójrzże na ich niewiasty. Jakimiż głosami już one śpiewają? Żadnego mezzosopranu nie usłyszałbyś, choćbyś nie wiem jak słuch natężał. Same kontralty – nawet wonczas, gdy śpiewają w tonacji c-moll te swoje niby-songi zadurzonych półdziewic!


- Toż taka ich natura, cioteczko! A schrypiały śpiew za najpiękniejszy uchodzi i wedle nich hardej dziewoi przystoi. Najniegrzeczniej byłoby to im wypominać…


Zasromała się po tych słowach cioteczka i, ni stąd, ni zowąd, suknię zawinąwszy, z pokoju wyszła. „Dalibóg, nie wiem dlaczego” – westchnął Maurycy i powrócił do swojej arcykompanii.