O… nowe Chevi!

28 lutego 2011
„Orlando”, „Bailando”, „Olehandro”, czy „Alejandro” a może „Mruczando” – do wyboru, jedna z opcji jest poprawna. Wjechał nowy model Chevroleta i nazywa się bosko... Chyba Orlando.

 

Chevrolet Orlando Wszystko co jest podobne do tego słowa będzie pasować do tego wozu. Na jego widok noga sama zaczyna wybijać jakiś rytm a to „Alejandro” wygląda jak stodoła – znaczy jest tak spory. Nie jest przy tym klasycznym SUV-em, nie jest "kombiakiem", a mnie przypomina Nyskę. Ona lata temu powstała na bazie Warszawy. Bazą dla tego „bailando” jest nowa Astra, dokładniej jej płyta podłogowa. I choć milimetrami różnią się rozstawy kół i osi, to człowiek drapie się po głowie, jak to im się udało stworzyć wewnątrz tyle miejsca?! Jest tam siedem foteli. Z tyłu bez problemów miejsce zajmą wiceprezydent Igor Marszałkiewicz razem z radnym Bohdanem Karasiem. To chłopy potężne, zajmą prawą i lewą stronę a pomiędzy i tak zostanie im trochę miejsca na partyjkę pokera... No chyba, że siądzie tam radny Włodzimierz Bojarski (PSL). Za nimi na rozkładanych siedzeniach w bagażniku zmieści się jeszcze sekretarka. Pod warunkiem, że coś zrobi z nogami, a żeby tego było mało, to jeszcze zostanie miejsce w bagażniku na sporą walizkę z np. tajwańskimi ulotkami.

7-miejscowy i rodzinny już w podstawie za 59 900 zł. Orlando to stodoła, która podobno jest miniwanem „po nowemu”. Stylistycznie z tyłu jest całkiem konkretna, niczym Honda HRV, a to może cieszyć. Z boku też jest nieźle a nawet lepiej i ładniej od - moim zdaniem - BMW X3. Przód auta to jakby inna bajka. Mamy tu botox wbity we wrota stodoły! Atrapa chłodnicy tego „chevi” wygląda jak plan teksańskiego, ogromnego rancza. Na fotkach jakoś to współgra, ale na żywo wygląda jak klepisko po zabawie stylistów.

Wróćmy zatem do środka. W najbiedniejszej wersji za jakieś 60 tys zł mamy niezbyt wysokich lotów plastiki, pośród których jest najciekawszy i najoryginalniejszy w motoryzacji schowek umieszczony w konsoli centralnej pod radiem. Musicie sami to zobaczyć. Pan wicprezydent i radny będą zauroczeni cpykaniem w to ustrojstwo sięgając z tylnych foteli.

Orlando i jego środkowy panel z nietypowym schowkiem A co dostajemy dalej? Jakieś 10 sekund do setki, które generują silniki. Wybór na razie nie jest oszałamiający, ale są oszczędne diesle. Zanim kupicie podstawową wersję, radzę zapytać czy jest w niej klimatyzacja, na szczęście jest wspomaganie kierownicy. Jeśli wydacie więcej pieniędzy, dostaniecie lepsze materiały i nietuzinkowy samochód w klasie wspomnianej Hondy HRV, Citroena Berlingo, czy Peugeota 5008 za o wiele mniejsze pieniądze. Zatem jaki jest naprawdę ten Chevrolet „tupiąca nóżka” Orlando, zwany przez producenta crossoverem? Na razie, na jego widok dostaję banana na twarzy. Głównie z powodu stylistyki i końcówki „over” w słowie „crossover”. Na dźwięk „cross” też się uśmiecham, bo z tym kojarzy się inne motookreślenie: 4x4, a w Orlando, by pokonać cross, wpierw trzeba prędzej zmówić zdrowaśkę. Zresztą, będziemy nim jeździć i na pewno nie wjedziemy na teren łąk i lekko podmokłych gruntów. Gdy te koreańskie dechy dyskoteki w stodole ruszymy z posad, wtedy powiem czy warto wydać mniej i mieć ten wozik, czy też uzbierać więcej i mieć coś z napędem na cztery koła i także ze znaczkiem Chevi… Na dniach wjedzie bowiem nowa Captiva. Starą jeździłem, była fajna, choć miała rondo „warszawskie” miast kierownicy. A mimo to bardzo ją polubiłem. A teraz ten Orlando! Chevrolet szuka, stara się, by dać coś taniego, jednocześnie nieobciachowego. Może jest to właściwa droga, lecz na Boga: co powiesz koledze, gdy was zapyta, jak się nazywa twój samochód? Na wszelki wypadek mów, że jeździsz sporym „Szevi”!

Bartek Olszewski

Dane techniczne, foto, ceny na stronie Dixi-Car.

Fot.: Dixi-Car