Poszkodowany pod Grójcem: Wiedziałem, że chcą mnie zabić
O usiłowanie zabójstwa mieszkańca
Katowic oskarżeni są Szymon F. i Mateusz R. We wrześniu ubiegłego roku młody człowiek pracujący pod Grójcem
upomniał się o zaległą pensję, a wtedy został wywieziony do lasu,
zaatakowany i ciężko raniony. 23–letniego dziś Dominika B. znaleźli przypadkowi kierowcy przy krajowej "siódemce" w Podolu pod
Grójcem, dokąd udało mu się samodzielnie dotrzeć. Jak się później
okazało, dostał tasakiem kilka ciosów: w kark, głowę i ręce. Niemal stracił palce prawej dłoni.
Dziś w Sądzie Okręgowym w
Radomiu ruszył proces 30-letniego Szymona F. i 22-letniego Mateusza R.
Starszy z mężczyzn zatrudniał na czarno współoskarżonego i Dominika B.
Podczas rozprawy Szymon F. odmówił składania wyjaśnień i odpowiedzi na
pytania. Mateusz R. przyznał się do winy i przeprosił Dominika. Szymon F. obciąża
swojego kompana.
Nic nie widział, nic nie słyszał
Z
zeznań złożonych podczas prokuratorskiego śledztwa wynika, że Szymon F.
kilka razy zmieniał swoją wersję wydarzeń. Najpierw twierdził, że
spotkał się z Dominikiem i Mateuszem R. 3 września ubiegłego roku. Miał
mu oddać zaległą pensję, tysiąc złotych. Później miał odjechać, a
Dominik i Mateusz R. mieli odejść razem. Miał wiedzieć o rzekomych
konfliktach między młodszymi znajomymi, ponoć chodziło o dziewczynę
Mateusza R.
- Dominik pomówił mnie fałszywie, bo wyrzuciłem go z pracy – przekonywał w czasie śledztwa Szymon F.
Dopiero
po rozprawie aresztowej z września ubiegłego roku Szymon F. zmienił
zeznania i przyznał, że był w Podolu, ale nic nie zrobił Dominikowi. Jak
twierdzi, między Mateuszem R. i Dominikiem doszło w samochodzie do
kłótni. – Kazałem im wysiąść z wozu i załatwić sprawę między sobą –
zeznawał Szymon F.
Mężczyźni mieli - jego zdaniem - pójść w zarośla. Nie było
stamtąd słychać krzyków. Szymon F. twierdzi też, że nic nie widział. Po
pewnym czasie Mateusz R. do samochodu przyszedł sam; miał powiedzieć, że
Dominik wróci na własną rękę. Szymon F. przekonywał, że o tym, co się
stało, dowiedział się dopiero po tym, jak zatrzymała go policja.
Inna wersja
Zupełnie
inną wersję zdarzeń z 3 września 2013 r. przedstawił Mateusz R.
Także jego
zeznania ze śledztwa odczytał sędzia. Mateusz R. wyjaśniał, że
dowiedział się od Szymona F., że Dominik straszy byłego pracodawcę
inspekcją pracy. Jak tłumaczył, zrozumiał, że F. chce Dominikowi wpie…
Wcześniej Szymon F. miał mu pokazać tasak, który wozi przy przednim
siedzeniu swojego samochodu. - Tasak ten miał służyć szefowi do straszenia
innych - zeznawał R.
3 września zabrali Dominika z Piaseczna do
samochodu i obiecali, że dostanie zaległą pensję. Ale najpierw mieli
pojechać do mechanika, bo był problem z gazem w aucie. F. udawał
- jeżdżąc przez kilkadziesiąt minut - że szuka fachowca od napraw i błądzi.
Udawał, że rozmawia przez telefon. W końcu zatrzymali się w okolicy
Podola. Gdy wysiedli, Szymon F. spytał Dominika, czy wie, jak kończą
ci, którzy go straszą. Później uderzył Dominika i odebrał mu
nóż, który ten miał w rękawie bluzy. Złapał go za kaptur i pociągnął w
stronę lasu.
Wcześniej miał szeptem kazać Mateuszowi R., żeby
zabrał z samochodu saperkę i tasak. Kilkanaście minut krążyli po polach i
łąkach, aż doszli do kępy drzew w zagłębieniu terenu.
- Wbiłem
saperkę w ziemię, a Szymon kazał Dominikowi kopać dół. On odmówił. Po
tym Szymon powiedział mi "dokończ to” i odszedł. Wiedziałem, że kazał mi
zabić – zeznawał Mateusz R.
R. uderzył Dominika najpierw tępą
częścią tasaka w kark, później ostrzem w głowę i jeszcze kilka razy w
ręce. Później zaczął przysypywać go ziemią.
Wysłał SMS z groźbą
Wyjaśnienia
składał też Dominik B.; to co mówił w zasadzie pokrywało się z
zeznaniami Mateusza R. Pokrzywdzony wyjaśnił, że sam odszedł z pracy od
Szymona F. Kilka razy miał upominać się o zaległe wynagrodzenie, ale były
pracodawca go zwodził. W końcu Dominik w SMS-ie pogroził, że pójdzie do
inspekcji pracy. Następnego dnia Dominik
pojechał do Piaseczna, bo chciał odzyskać pieniądze.
- Kiedy
byliśmy już w Podolu bałem się i wyciągnąłem nóż z kieszeni. Przełożyłem go do rękawa. Szymon to zauważył, uderzył mnie i odebrał nóż.
Później prowadzili mnie do lasu. Bałem się, wiedziałem, że chcą mnie
zabić - opowiadał Dominik. Uratował się, bo przysypywany ziemią udawał
martwego. Kiedy oprawcy odeszli, wygrzebał się spod piachu i doczołgał
do "siódemki". Tam znaleźli go przypadkowi kierowcy, którzy wezwali
karetkę i policję.
Mężczyzna przeszedł już kilka operacji.
Obrażenia spowodowały ciężki uszczerbek na jego zdrowiu. Do tej pory nie
odzyskał w pełni sprawności dłoni, przez to nie może pracować.
Kolejna rozprawa w czwartek.
(k. woj., kat)