„Produkcyjniak” o Radomskim Czerwcu 76 r.

5 czerwca 2011
Twórcy "Ballady ulicznej" w Teatrze Powszechnym nie ukrywali, że tworzą spektakl na zamówienie z okazji 35. rocznicy Radomskiego Czerwca 76 r. Ba, reżyser podkreślał nawet, że jest to szlachetna odmiana "produkcyjniaka", formy tak zohydzonej przez socrealizm. Co w rezultacie oglądamy na scenie?



W spektaklu są dwa plany Tak, ale trzeba przede wszystkim mieć świadomość, że nawet bardzo już dojrzali widzowie socrealizmu nie pamiętają (co najwyżej wiedzę czerpią na jego temat z historii, literatury i filmu), ale pamiętają rok 1976. Jeśli nie spędzili go w Radomiu, to muszą przecież znać doskonale duszną, PRL-owska atmosferę, wiedzieć, że co innego mówiło się oficjalnie - w pracy, szkole, na zabraniu partyjnym, a co innego w domu, w gronie zaufanych ludzi. A o "wypadkach radomskich" mówiło się zupełnie innym językiem niż chciała tego ówczesna propaganda: ci, którzy chcieli wiedzieć "jak naprawdę było" nie wierzyli, że robotnicy, którzy wyszli protestować na ulice demolowali i szabrowali sklepy, że chcieli obalić ustrój, a na stadionie Radomiaka zebrali się z własnej woli ludzie z całej Polski by potępić "radomskich warchołów" i poprzeć ludową władzę, która troszczyła się o ich los.

Ale sprawca "Ballady ulicznej" Andrzej Sadowski zapewniał, że najmniej interesuje go odtworzenie samej historii wydarzeń z czerwca 76 r, że nie obchodzi go też wcale polityka, a jedynie ludzie - ich postawy i emocje. Tymczasem historia została opowiedziana - ustami Andrzeja Kowalskiego (Wiktor Korzeniowski), robotnika z "Waltera", uczestnika protestu. Opowiada o nim "zza grobu"; okazuje się bowiem, że narrator - w 1976 r. zaledwie 26-latek - trzy lata później odbiera sobie życie. Te trzy lata w jego życiu to zatrzymania, pamiętne ścieżki zdrowia, ubeckie nękanie i prześladowanie, utrata pracy.

Historię opowiada uczestnik protestuKowalski - ubrany na biało, w zakrwawionej koszuli i marynarce - to jeden plan spektaklu. W jego tle oglądamy dokumentalne materiały - zdjęcia z protestu w 1976 r., film z wiecu na radomiaku, połajanki Gierka, który mówi bez zahamowań do "towarzyszy" w komitecie centralnym, by udowodnili tym "radomiakom', że "ich nienawidzimy" i że są "świniami".

Drugi - równoległy plan z akcją rozgrywająca się współcześnie - to mieszkanie przy Piłsudskiego. Po latach wyprowadza się stąd 80-letnia pani Lodzia (Danuta Dolecka), pracownica SB ("tylko" czytała tam korespondencję) i żona tajnego milicjanta, wierna ustrojowi i jego ludziom do końca. Pomaga jej Anna (Joanna Jędrejek), sąsiadka, która zupełnie nie podziela poglądów starszej kobiety, a mimo to opiekuje się nią. Czasami się wydaje, że liczy na wdzięczność i zapisanie jej mieszkania, choć cały czas powtarza, że powinna je otrzymać Kasia. Ale Kasia (Karolina Łękawa) do pani Lodzi już ku utrapieniu starej radomianki nie zagląda. Pisze listy do ojca, Andrzeja Kowalskiego, który nie doczekał jej urodzin. Dziewczyna nie przychodzi, choć pani Lodzia i jej mąż traktowali ją niemal jak własne dziecko, którego nie posiadali. Dlatego Kasia szanse na przeprowadzkę do mieszkania po pani Lodzi miała. Tymczasem dziewczynka dowiedziała się, że ludzie mówią na starszą sąsiadkę "pani ubek"...

To rzeczywiście dobry materiał, by pokazać postawy ludzkie, zaznaczyć, że jak w życiu nie ma czarno-białych charakterów, że można kogoś wspierać, choć doświadczyło się jeśli nie od tego kogoś bezpośrednio, to od grupy, do której on należał wiele złego. Tak dzieje się w przypadku Anny - jej mąż jako "umysłowy" nie mógł wyjść 25 czerwca 1976 r. na ulice - wspomina kobieta. Ale "tamci" dopadli ją i co zrobili - możemy się domyślać z dużym prawdopodobieństwem, że to przypuszczenia słuszne.

Wszystkie te relacje między bohaterami, niuanse, niedopowiedzenia dostrzegamy wprawdzie, ale mimo ogromnej determinacji inscenizatorów i aktorów - są one za mało uwypuklone. I niestety, przegrywają z warstwą historyczną, czego reżyser tak chciał uniknąć. Z drugiej strony, być może nie jest to aż taka wada, bo spektakl choć adresowany nie tylko do młodych widzów, uświadomi im, że w ich rodzinnym mieście toczyła się prawdziwa historia i że ich miasto ma swój, niebagatelny udział w tworzeniu demokratycznego społeczeństwa. A sposób pokazania tej opowieści jest bardzo współczesny - z wykorzystaniem nie tylko fotografii i dokumentu filmowego, ale także najnowszych multimediów i muzyki.

Mimo powyższych zastrzeżeń, na pewno warto zobaczyć. Koniecznie trzeba zobaczyć.

Bożena Dobrzyńska