Dwa zarzuty, w tym sprowadzenia niebezpieczeństwa dla życia lub zdrowia wielu osób poprzez wprowadzenie do obrotu mięsa skażonego włośnicą, postawiła Prokuratura Okręgowa w Radomiu 38-letniemu radomianinowi. Ten nie przyznaje się do winy.

Przypomnijmy: w miniony piątek policja informowała, że otrzymała zgłoszenie z Powiatowego Inspektoratu Weterynarii w Radomiu dotyczące mięsa zakażonego włośnicą. 38-letni radomianin miał przynieść próbki mięsa dzika do sanepidu i poprosić inspektorów o zbadanie. - Jednak okazało się, że nie czekając na wynik badania dziczyznę zarażoną włośnicą sprzedał. Wprowadził do obrotu około 1000 kg takiego mięsa najprawdopodobniej restauratorom w Warszawie i jej okolicach. Funkcjonariusze zatrzymali 38-letniego mężczyznę i prowadzą w tej sprawie postępowanie - mówiła Justyna Leszczyńska z radomskiej policji.
W sobotę Prokuratura Okręgowa w Radomiu postawiła 38-latkowi dwa zarzuty. - Pierwszy dotyczy sprowadzenia niebezpieczeństwa dla życia lub zdrowia wielu osób poprzez wprowadzenie do obrotu mięsa pochodzącego z dzika skażonego włośnicą, a drugi - posłużenia się nieprawdziwym dokumentem. Chodzi o to, że próbki mięsa do badania nie zostały pobrane przez osoby do tego uprawnione. Na dziewięć z nich w jednej stwierdzono larwy włośnicy - mówi rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Radomiu Małgorzata Chrabąszcz.
Radomianin nie przyznaje się do stawianych mu zarzutów. - Twierdzi, że mięso zutylizował we własnym zakresie poprzez jego spalenie - dodaje rzeczniczka.
Małgorzata Chrabąszcz zaznacza, że w materiale zgromadzonym przez prokuraturę nie ma dowodów na to, by skażone mięso rzeczywiście zostało sprzedane i trafiło m.in. do restauracji. - Aczkolwiek taką ewentualność należy brać pod uwagę i w dalszym ciągu prowadzone są w tym kierunku czynności - zaznacza.
(bdb)