Słodkie sportowe tygrysiątko: Suzuki Swift Sport

13 sierpnia 2012
Z daleka, czyli przez lornetkę, wygląda prawie jak normalny model. Ale podchodząc bliżej widzimy dwie rury wydechowe, spojler... Z przodu też zadziorne zmiany, ksenony i ta nalepka „Sport”!

 

Suzuki Swift Sport 2012Opony nisko profilowe, oczywiście na starannie dobranych i ładnie wyglądających alufelgach, kierownica obszyta skórą. Aż przyjemnie dotknąć, aż chce się kręcić... Szanowni państwo, tak to już jest, że znane nam modele samochodów wyjeżdżają z fabryk w wersji podrasowanej. Bo ludzie w salonie pytają i widać chcą takie auta. Więc i Suzuki ubrało swoje genialne dziecko w czepku urodzone w... nieco sportowy czepek. Tak, mówię o modelu Swift. A dokładniej Swift Sport, który miałem szczęście poznać. Już normalny Swift, choćby w najuboższej wersji bardzo mi się podoba. Miejsca dla kierowcy i pasażera jest tyle, że można prowadzić sklep, a przecież nie jest to duże auto. W modelu Sport, ten „sklep” urządzono gustownie, wyposażono w gniazdo USB, w komputery, w klimatyzację, w fotele trzymające ciało, gdyż przyjdzie nam poszarpać autem gdzieś na asfalcie. W końcu nalepka Sport do czegoś zachęca.

 

2Nie oszukujmy się, Swift Sport nie urwie nam głowy, bo nie ma 240 koni mocy, ma prawie połowę tej wartości. To wystarczy, by poczuć jak niewielkim autem zostawiamy z tyłu większe, mocniejsze konstrukcje. Silnik o pojemności 1,6 gustuje w wysokich obrotach, a jego dźwięk subtelnie przypomina o nalepce „Sport”. Do tego świetnie zestrojona skrzynia biegów i można zaprosić do wnętrza znajomych, tak by w cztery osoby pojechać gdzieś dalej. A żeby było ciekawiej, w bagażniku zmieszczą się jeszcze podróżne torby. A żeby było jeszcze ciekawiej, ci z tyłu nie narzekają na brak miejsca dla nóg. W tym momencie odkrywam, że nalepka Sport na Suzuki Swift nie wpływa negatywnie na wstrząsy.., bo zawieszenie jest tak zestrojone, że wozik muszę nazwać komfortowym. Ale gdy pozbędziesz się „wagi” i wyjmiesz walizki z bagażnika, to zaczynasz  leciutko szaleć. Odnosisz wtedy wrażenie, że Swift Sport jakby naprężał mięśnie, jakby zmieniał się w tygryska, który swymi pazurkami jest wręcz przyklejony do nawierzchni. Suzuki pogrzebało przy zawieszeniu tego auta, i nie wchodząc w szczegóły: pogrzebało z sukcesem! Świetnie kontrolujesz Swifta, a on po prostu daje ci frajdę.

2Porządnie wykonany, dobrze wyposażony, ma coś co przypomina dyfuzor, w dodatku możesz dać ten samochód dziecku, bo nie ma 240 koni... Ale wygląda jak tygrysek, więc nie jest obciachowy. Kosztuje więcej od podstawowego Swifta, bo 67 tys zł (z wąsem). To być może za dużo jak na auto klasy „niewielkiej szuflady”, lecz wystarczy przejechać się wersją Sport, by stwierdzić, że różnica jest, że świat można urządzić z nalepką Sport i być zadowolonym w codziennej spokojnej eksploatacji tego samochodu. Jeżdżąc choćby z pracy do domu i nie żałując wydanej kasy, bo masz auto inne od szarości za oknem. A na weekend mocniej naciśniesz pedał gazu urządzając sobie, powiedzmy sprytny wypad, by zwiedzić kawałek Polski. Tylko uważać w drodze należy na fotoradary, bo Swift Sport lubi pędzić i gnać jak tygrysek. Co także przeżyłem, a za wrażenia dziękuję dealerowi A. S. R. Bińkowski – to Suzuki w Radomiu.

 

Bartek Olszewski

 

Fot., więcej informacji, dane: Suzuki.pl