Sońta przegrał z Kopacz w sądzie
Sońta, który kandyduje do Sejmu z listy PiS domagał się, aby kandydatka PO Ewa Kopacz: „nie rozpowszechniała informacji dotyczących rzekomego zrywania i niszczenia jej plakatów wyborczych” i przeprosiła go na łamach lokalnej prasy. Uzasadniał, że jego dobre imię zostało naruszone.
Na rozprawie Krzysztof Sońta zjawił się w towarzystwie szefa sztabu wyborczego PiS Jakuba Kowalskiego i przewodniczącego tej partii w Radomiu Dariusza Wójcika, ale nie wniósł, by powołać ich na świadków. Nie reprezentował go także pełnomocnik, w przeciwieństwie do Ewy Kopacz, która zaangażowała dwóch adwokatów. Jako dowód w sprawie Sońta przedstawił jedynie kserokopie artykułów w lokalnej prasie, w których mowa była o tym, że sztab wyborczy PO złożył na policji zawiadomienie, że plakaty wyborcze Ewy Kopacz są niszczone i to tylko w miejscach, gdzie znajdują się również plakaty Sońty. Pełnomocnicy Ewy Kopacz powołali na świadków szefa sztabu wyborczego PO i wolontariusza rozlepiającego plakaty. Przedstawili też dowody w postaci zdjęć zniszczonych plakatów.
Krzysztof Sońta upierał się, że chociaż w obu gazetowych tekstach nie pada nazwisko Ewy Kopacz, ani nie jest ona źródłem informacji udzielanych dziennikarzom, odpowiada za ich treść. - Moje plakaty były wieszane zgodnie z prawem na słupach oświetleniowych w mieście przez wolontariuszy pod nadzorem osób dorosłych - przekonywał. - Uprzedziłem ich, że nie mają prawa dotykać innych plakatów. Potępiam tych, którzy plakaty zrywali. Tymczasem sztab PO podaje w gazetach, że tych karygodnych czynów dopuścili się członkowie mojego sztabu. Uznaję to za pomówienie –argumentował.
Ewa Kopacz zeznała, że dowiedziawszy się, iż jej plakaty są niszczone i ktoś umieszcza na nich wulgarne napisy, zawiadomiła policję, a potem została przesłuchana w charakterze świadka. - Czy w protokole z tego przesłuchania pada nazwisko pana Sońty? Czy jest tam najmniejsza sugestia kto mógłby dopuścić się tej dewastacji? - pytała. Zapewniała też, że nie udzielała informacji prasie: „z których wynikałoby, że z tą haniebną sprawą wiążę osobę pana Sońty” - uzasadniała.
Szef sztabu wyborczego PO Dariusz Kwiecień wyjaśniał, że to on odpowiadał na pytania dziennikarzy związane z niszczeniem plakatów. - Ponieważ czas pomiędzy rozlepieniem plakatów, a ich zniszczeniem był krótki, a plakaty pani Kopacz były zasłonięte plakatami pana Sońty, utwierdziłem się w przekonaniu, że zrobiła to właśnie jego ekipa. I podczas rozmów z dziennikarzami wyraziłem przekonanie, że to ona odpowiada za tę dewastację – tłumaczył.
Sądu nie przekonała teza wygłoszona przez Krzysztofa Sońtę, że chociaż w artykułach prasowych nie pada jego nazwisko, a Ewa Kopacz nie jest informatorem mediów, to odpowiada za rozpowszechnienie tych informacji. - Jest liderem partii – argumentował.
Ewa Kopacz zarzuciła Sońcie, że wszyscy tracą niepotrzebnie czas w sądzie tylko dlatego, że on nie zrozumiał prostego tekstu z gazet. Podkreśliła też, że nie upubliczniała tego, że zgłosiła sprawę niszczenia plakatów na policji. - W przeciwieństwie do pana nie zwołałam konferencji prasowej – zarzucała adwersarzowi.
W uzasadnieniu postanowienia sąd bezspornie stwierdził, że kilka plakatów Ewy Kopacz zostało zasłoniętych przez plakaty Krzysztofa Sońty, a na jednym z nich umieszczono wulgarny napis. Uznał też, że informacje w lokalnej prasie nie pochodzą od Ewy Kopacz, m.in. dlatego nie można stwierdzić, iż rozpowszechniała ona jakiekolwiek nieprawdziwe informacje dotyczące dewastacji jej plakatów i nie ponosi odpowiedzialności za wypowiedzi Dariusz Kwietnia i jego sugestie odnośnie tego, kto niszczył plakaty Ewy Kopacz.
Krzysztofowi Sońcie przysługuje w ciągu 24 godzin odwołanie do Sądu Apelacyjnego w Lublinie. Wyjaśniał dziennikarzom, że jeszcze zastanowi się, czy to zrobi.