Świadkowie mówią jak było w 76 roku

16 stycznia 2007

Kolejna rozprawa byłego funkcjonariusza ZOMO w Lublinie oskarżonego o czynny udział w tłumieniu protestu robotniczego 25 czerwca 1976 r. w Radomiu odbyła się w Sądzie Okręgowym. Zeznawali m.in. świadkowie.

To już druga rozprawa 



56-letniemu Janowi D. zarzucono popełnienie dwóch czynów, które stanowią zbrodnię komunistyczną. Został oskarżony o to, że 25 czerwca 1976 roku wspólnie z innym, nieżyjącym już funkcjonariuszem lubelskiego ZOMO, podczas zatrzymywania Mariana Sz. pobił go narażając na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia lub ciężkiego uszkodzenia zdrowia. Według ustaleń śledztwa, Jan D. uderzał pięściami w twarz i tułów. Zatrzymany doznał rany lewego policzka, zasinienia lewego oczodołu i zasinienia pleców. Byłemu ZOMO - wcowi grozi za to kara pozbawienia wolności do trzech lat. Jan D. na ławie oskarżonych

Drugi czyn dotyczy psychicznego i fizycznego znęcania się nad 28 zatrzymanymi uczestnikami protestu. W nocy z 25 na 26 czerwca Jan D. wraz z ponad czterdziestoma funkcjonariuszami ZOMO w Lublinie i MO w Szydłowcu konwojował ich do tamtejszego komisariatu milicji. Według śledczych, Jan D. bił zatrzymanych. Przechodzili oni pomiędzy grupami funkcjonariuszy ustawionych w dwóch szpalerach, czyli przez tzw. ścieżki zdrowia.

Podczas poprzedniej rozprawy Jan D. nie przyznał się do winy i odmówił składania wyjaśnień.

Podczas dzisiejszego posiedzenia sąd przesłuchiwał świadków. Najkrócej zeznawała Marianna Ch., która nie chciała na nowo wspominać wydarzeń sprzed lat i mieć więcej do czynienia z tą sprawą. – Szłam z pracy, byłam już niedaleko domu. Podniosłam materiał, który leżał na ulicy. Jestem uczciwa, chciałam go oddać, ale zostałam zatrzymana – mówiła. Przeszła przez „ścieżkę zdrowia”, została wywieziona do Szydłowca. – Najbardziej przerażające było to wyzywanie się milicji na ludziach – podkreślała.

- Tego się w życiu nie zapomni – wspominał podczas przesłuchania Zbigniew A. W 1976 r. pracował  w Wojewódzkim Urzędzie Telekomunikacyjnym jako monter. – Wyszliśmy z kolegami na Żeromskiego – relacjonował. – Słyszeliśmy, że zakłady strajkują. Dołączyliśmy do grupy ludzi i poszliśmy pod partię, budynek już się palił. Milicjanci po cywilnemu rozbijali szyby w sklepach. Nagle pojawili się „krzyżacy”; to byli milicjanci w hełmach, z tarczami i wielkimi pałami. Zaczęli puszczać gaz łzawiący. My te race łapaliśmy i odrzucali w ich stronę. I jedna z nich mnie raniła. Zeznaje świadek Zbigniew A.

Zbigniew A. trafił do przychodni na Wilczą, gdzie opatrzono mu rękę. Potem poszedł do brata, który mieszkał na ul. 1 Maja. Gdy wyszedł, został zatrzymany. Trafił na komendę milicji na Traugutta, gdzie był bity przez milicjantów ustawionych w szpaler. Po nocy spędzonej wraz z innymi zatrzymanymi w jednym z pomieszczeń, został wywieziony do Szydłowca. – Ale wtedy nie wiedzieliśmy, gdzie jedziemy. Traktowali nas jak zwierzęta – opisywał. W Szydłowcu znów była ścieżka zdrowia, kopanie i poniżanie. – Dali mi do podpisania jakiś papier i spłynęła na niego woda z pęcherza, który mi pękł na tej zranionej ręce – zeznawał świadek. – Wtedy mnie bardzo mocno stłukli... Marian Sz. rozpoznał oskarżonego

Zbigniew A. stanął przed kolegium ds. wykroczeń, które najpierw orzekło wobec niego grzywnę, a potem zamieniło ją na 3 miesiące więzienia. Karę odbył w Białymstoku, gdzie także wyleczono mu rękę. Stracił jednak pracę, nigdzie nie mógł znaleźć nowej, bo wszędzie traktowano go jak „radomskiego warchoła”.

Trzeci ze świadków Marian Sz. twierdził, że jednym z zatrzymujących go i bijących milicjantów był oskarżony. – Do dziś mam ślad na ustach od uderzenia – pokazywał. Został oskarżony o kradzież ze sklepu spodni, koszuli polo i namiotu. – Te ubrania miałem – swoje – na sobie. A namiotu na oczy nie widziałem – twierdził. Spotkało go to samo co poprzednich świadków – ścieżka zdrowia na Traugutta, pobyt w strasznych warunkach w Szydłowcu i w areszcie na Malczewskiego. Miesiąc odsiedział w więzieniu w Kielcach, potem w sądzie odpowiadał z wolnej stopy. Skazano go na 1,5 roku więzienia w zawieszeniu na 3 lata, wysoką grzywnę i pokrycie kosztów sądowych. Wszystko zapłacił. Pracę stracił i wyprowadził się z Radomia.

Oskarżony Jan D. zupełnie inaczej interpretował spotkanie z Marianem Sz na  ul. Żeromskiego: - Zauważyliśmy mężczyznę wybiegającą ze sklepu, miał na sobie ubranie z metkami i namiot z metką, nie stawiał oporu. Doprowadziliśmy go do radiowozu, nie używałem siły. Gdyby stawiał opór, byłoby to ujęte w notatce, którą sporządziłem. Gdybym przyprowadził pobitą osobę do komendy, kto by ją ode mnie przyjął? Gdy przekazałem świadka, wróciłem do radiowozu. Wróciliśmy na płytę lotniska.

Jan D. twierdził, że nie kojarzy wyjazdu do Szydłowca. - Zaskakuje mnie fakt stawiania zarzutów wszystkim z grupy lubelskiej – mówił. - Nieistotne, gdzie kto wtedy był. Kierowcy samochodów nie mogli uczestniczyć w ścieżkach zdrowia. Byłem święcie przekonany, ż Sz. nie był uczestnikiem protestu, zatrzymałem go w związku z jego występkiem.

Sąd pytał oskarżonego, czy uważa że metki na ubraniu i namiot wystarczają, żeby kogoś oskarżyć?  - Nie sprawdzał pan, co jest na metkach?

Następna rozprawa 31 stycznia br.

Akt oskarżenia przygotowała Oddziałowa Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Lublinie - ośrodek zamiejscowy w Radomiu.