Terapia śmiechem w teatrze

Oba przedstawienia to propozycje bardzo lekkie, rozrywkowe. Tytuł "Prywatna klinika" może mylić, dlatego reżyser i aktor Jerzy Bończak tłumaczy widzom w programie do przedstawienia: "Ostatnio dużo mówi się o służbie zdrowia. Głównym problemem zajmującym polityków jest prywatyzacja tejże. Prezentowana państwu farsa "Prywatna klinika" jest naszym głosem w tej dyskusji". I jeszcze: "Po konsultacjach ze środowiskiem medycznym stwierdziliśmy, że śmiech jest świetnym panaceum na wszelkie niedogodności i bolączki życiowe i z całą pewnością powinien znaleźć się na liście leków refundowanych".
A rzeczywiście jest się z czego śmiać. Sztuka brytyjskich dramaturgów Johna Chapmana i Dava Freemana to klasyczna komedia pomyłek biorąca się stąd, że jedna kobieta (Harriet - Joanna Jędrejek) ma dwóch przyjaciół (Gordon - Jarosław Rabenda, Alek - Krzysztof Prałat), którzy oczywiście o swoim istnieniu nie wiedzą. Panowie mają oczywiście żony, co rzecz jasna potęguje komiczne sytuacje, zwłaszcza wtedy, gdy do spotkania wszystkich dochodzi. Jakby tego było mało, u Harriet zjawia się dawna przyjaciółka (Anna - Ewa Trochim), a niedługo także jej mąż Ryszard. Tego ostatniego z ogromną brawurą gra Jerzy Bończak. Jeśli dodać, że Ryszard - weterynarz - nie stroni od trunków, a do "Prywatnej kliniki" przyjeżdża mocno wstawiony, to...
Już sama obecność niepotrafiącego ustać na nogach, trzymającego się ścian Ryszarda wywołuje na widowni salwy śmiechu. Kolejne, gdy z jego ust wydobywa się pijacki bełkot, aczkolwiek tak przez aktora podany, że całkowicie zrozumiały w odbiorze. Bończakowi świetnie dotrzymują kroku radomscy aktorzy, zwłaszcza wijąca się jak w ukropie "siostra przełożona" z "Prywatnej kliniki" Joanna Jędrejek, jej pomocnica Ewa Trochim, czy gapowaty pantoflarz Krzysztof Prałat.
Drugi spektakl jest popisem wokalnych i teatralnych możliwości czworga aktorów: Patrycji Zywert (świetny głos!), Izabeli Brejtkop-Frączek, Michała Lewandowskiego i Grzegorza Pacanowskiego. Autor i reżyser spektaklu Andrzej Ozga zbudował - poprzez układ całości i wybór piosenek z dwudziestolecia międzywojennego - historię tamtych lat. Oddał ich atmosferę - niebanalnymi tekstami piosenek, ich aranżacją, kostiumami, skromną, ale trafną scenografią. Z pewnością nie udałoby się to bez śpiewających aktorów; śpiewających bardzo dobrze i zarazem inscenizujących opowieści m.in. o "Hance", "Takiej malej", "Pannie Andzi". Kiedy trzeba - melancholijnie i sentymentalnie, kiedy trzeba - tragicznie, albo komicznie. Nic dziwnego, że publiczność stłoczona w sali kameralnej teatru dlugo biła brawo, nie pozwalała zejść aktorom ze sceny i domagała się bisów.