Zomowcy nic nie widzieli, nie pamietają

5 listopada 2008

Znęcanie psychiczne i fizyczne nad 28 uczestnikami radomskiego protestu z Czerwca 1976 roku zarzuca prokurator trzydziestu byłym funkcjonariuszom ZOMO. Dziś rozpoczął się ich proces. Oskarżeni nie przyznają się do winy. Nie przyznają się do winy



Proces miał ruszyć na początku października br., jednak nie stawiło się na niego sześciu oskarżonych i jeden z obrońców. Dziś frekwencja w Sądzie Okręgowym, gdzie rozpoczął się proces, dopisała.

Wszyscy oskarżeni usłyszeli z ust Andrzeja Martyniuka, prokuratora z delegatury IPN w Radomiu, te same zarzuty. Odpowiadają za wydarzenia z 25 i 26 czerwca 1976 r.; mieli znęcać się nad zatrzymanymi. - Konwojowali 28 osób i osadzili ich w nocy z 25 na 26 czerwca w Szydłowcu.  Działając wspólnie znęcali się psychicznie i fizycznie nad uczestnikami protestu - odczytywał akt oskarżenia Martyniuk. Prokurator zaznaczył, że wśród zatrzymanych byli nieletni, m.in. dwóch piętnastolatków, czternastolatek i szesnastolatek. Przywiezioną do Szydłowca grupę "warchołów" funkcjonariusze mieli zakuć w kajdanki, bić pięściami i pałkami bojowymi, kopać na tzw. ścieżkach zdrowia. Prokurator zarzuca im narażenie pokrzywdzonych na utratę zdrowia lub życia, popełnienie czynów stanowiących zbrodnię komunistyczną.

Byli zomowcy składali w większości obszerne wyjaśnienia. - Prokurator wysmażył taki akt oskarżenia, w którym nic się kupy nie trzyma. Bazuje się na zeznaniach tylko wybranych świadków, nie uwzględnia się opinii innych - zeznawał Wojciech C., wtedy dowódca jednego z patrolów ZOMO z Lublina. W jego wersji wydarzenia wyglądały następująco: - 25 czerwca 1976 roku patrolowałem nyską ulice Lublina i wtedy dostałem polecenie, aby zbierać ludzi i wracać do jednostki. Po kilku godzinach byłem już w drodze, nie wiedziałem gdzie jadę. Na miejscu zobaczyłem, że to Radom. Nad miastem były dymy, na ulicach barykady, tłum rzucał w nas kamieniami. Nasza praca sprowadzała się tylko do konwoju zatrzymanych do Szydłowca, jechaliśmy jako asysta. Nie widziałem żadnego bicia, ścieżek zdrowia. Jako obstawa konwoju nie wychodziłem nawet z wozu, nie musiałem. Ja nawet nie widziałem twarzy tych, których przewoziliśmy.

W prawie godzinnej mowie Wojciech C. wyraził też swój pogląd na temat ścieżek zdrowia. - Nic o tym nie wiedziałem, dowiedziałem się o nich z mediów już po jakimś czasie. Prawdziwą ścieżkę zdrowia to przeszli funkcjonariusze ze Szczytna. Szli bez tarcz, a tłum obrzucał ich kamieniami, z dachów leciały na nich butelki - mówił zdenerwowany. Oskarżono 30 zomowców

Nie wszyscy jednak byli skorzy do przytaczania takich szczegółów i wyrażania własnych opinii. Niektórzy zasłaniali się krótką pamięcią, nie kojarzyli sytuacji i miejsc, o których była mowa. - Nie zgadzam się z zarzutami, nie potrafię powiedzieć czy byłem w te dni w Szydłowcu. Zabrali mnie z patrolu po ulicach Lublina. Wsadzili do samochodu, nie wiedziałem gdzie jadę, dopiero na miejscu zorientowałem się gdzie jestem. Nie wiedziałem o protestach, siedziałem przez cały czas w samochodzie, byłem zmęczony i zasnąłem - zapewniał Zdzisław P., czym rozbawił całą ławę oskarżonych. - Obudziłem się, ale nie wychodziłem. Bałem się tłumu. Nikogo nie zatrzymywałem, nie widziałem by ktoś kogoś bił - mówił z powagą.

Przypominamy: 25 czerwca 1976 roku m.in. w Radomiu, na wiadomość o podwyżce cen żywności, ostro zaprotestowali robotnicy, wyszli na ulice. Podpalili siedzibę KW PZPR, na ulicach zaczęły się walki z milicją, dewastowano sklepy. Stanowczo zareagowały władze, szybko wycofały podwyżki. Na uczestników protestu spadły liczne represje, byli m.in. zwalniani z pracy, otrzymywali tzw. wilczy bilet, przez co nie mogli znaleźć pracy.

Ścieżki zdrowia, to cyniczna nazwa nadana przez funkcjonariuszy milicji sposobowi katowania uczestników. wydarzeń w Radomiu. Stanowiła formę fizycznej tortury. Zatrzymani byli zmuszeni do przejścia przez szpaler milicjantów uzbrojonych m.in. w pałki bojowe. Byli "pałowani", kopani, bici pięściami po całym ciele. Taki "spacer" skutkował poważnymi obrażeniami, bezpośrednio zagrażającymi życiu. 

Grzegorz Marciniak