Kupalinka, Łepecki i Anny

27 lipca 2012
Artura Łepeckiego znam z czasów gdy jajami rzucał w pochody pierwszomajowe. Rzucał z sukcesem, gardła też nie oszczędzał! Teraz jest doradcą prezydenta miasta. Doradza w temacie wschodnich spraw. Sprowadził ze Wschodu folklor a ja to widziałem...


 
Brawo Kupalinka!Ale po kolei... zatem okres rzucania jajami podczas młodej demokracji Aartur Łepecki ma za sobą. Ma w swym życorysie  także „przygodę tajwańską' (odpowiadał za kontakty miasta z Tajwanem). Musi mieć więc również „przygodę białoruską”. To właśnie z Białorusi radomski urzędnik sprowadził na deski magistratu zespół folklorystyczny... Lecz o tym za chwilę.

Zanim grupa pojawiła się na scenie, tą rządził niepodzielnie Waldemar Różycki z Łaźni. Rządził długo, prawie godzinę opowiadając o kobietach. Musicie wiedzieć, że wczoraj były imieniny Anny, zatem imię to było wymieniane, odmieniane, wyliczane, podsumowane, przykładami opisywane, a nawet śpiewane... A nawet lizakami obdarowywane przez panią Annę z Łaźni oraz panią Annę z radia. Waldemar zaś mówił i mówił a ja coraz bardziej zachodziłem w ciążę. Aż tu nagle, wśród „imienin Anny” padło zdanie o urzędniku Łepeckim, że to on sprowadził do naszego miasta zespół Kupalinka (oczywiście przy udziale Łaźni i kogoś z ambasady Białorusi). NARESZCIE!!!
 
2Pełna sala UM doczekała się pierwszych nut ludowej Kupalinki. Musicie wiedzieć, że widownia była tego dnia doświadczoną wiekiem a także rozumem, niedającą się mamić wybrykami słownymi a już na pewno dystansująca się od rzucanych kiedyś przez Łepeckiego jaj. To osoby, które po raz kolejny próbują zgłębić otchłań jaka jest za naszą wschodnią granicą... I uczucie, i bezmiar kolorów opisywanych kiedyś przez Tołstoja a ostatnio przez Wiktora Pielewina (nazywanego przez znawców literatury „nowoczesnym Dostojewskim"). Chór Aleksandrowa również pomaga w zrozumieniu, zaś białoruska Kupalinka... Wierzcie mi zabrzmiała chwilami jak cały chór!!!

A to tylko dziewięć osób na scenie. W pięknych barwnych strojach. W choreografii ślicznie, perfekcyjnie i ulotnie dopracowanej. Z uśmiechami na twarzach i tym co najważniejsze z opowieściami czasami chwytającymi za serce, czasami za... nogi, które rwały się do wybicia rytmu! Nikt w Kupalince nie jest przypadkowym muzykiem. To grupa profesjonalistów, wiedzących co czynić z głosem i jak wydobyć nuty z kilku instrumentów ludowych, by widownia oraz zespół tworzyli jedną całość. By godzinę występu z okładem zapamiętać na całe życie i chwalić Kupalinkę wśród bliskich pod każdą szerokością geograficzną. By stać przez połowę koncertu i rytmicznymi oklaskami nadążać za pasją, jaką na scenie przekazuje nam Kupalinka.

By w końcu wiedzieć, że na coś się przydały te rzucane jaja. Kiedyś. Brawo!

Bartek Olszewski