Kupalinka, Łepecki i Anny
27 lipca 2012
Artura Łepeckiego znam z czasów gdy jajami rzucał w pochody pierwszomajowe. Rzucał z sukcesem, gardła też nie oszczędzał! Teraz jest doradcą prezydenta miasta. Doradza w temacie wschodnich spraw. Sprowadził ze Wschodu folklor a ja to widziałem...

Zanim grupa pojawiła się na scenie, tą rządził niepodzielnie Waldemar Różycki z Łaźni. Rządził długo, prawie godzinę opowiadając o kobietach. Musicie wiedzieć, że wczoraj były imieniny Anny, zatem imię to było wymieniane, odmieniane, wyliczane, podsumowane, przykładami opisywane, a nawet śpiewane... A nawet lizakami obdarowywane przez panią Annę z Łaźni oraz panią Annę z radia. Waldemar zaś mówił i mówił a ja coraz bardziej zachodziłem w ciążę. Aż tu nagle, wśród „imienin Anny” padło zdanie o urzędniku Łepeckim, że to on sprowadził do naszego miasta zespół Kupalinka (oczywiście przy udziale Łaźni i kogoś z ambasady Białorusi). NARESZCIE!!!
A to tylko dziewięć osób na scenie. W pięknych barwnych strojach. W choreografii ślicznie, perfekcyjnie i ulotnie dopracowanej. Z uśmiechami na twarzach i tym co najważniejsze z opowieściami czasami chwytającymi za serce, czasami za... nogi, które rwały się do wybicia rytmu! Nikt w Kupalince nie jest przypadkowym muzykiem. To grupa profesjonalistów, wiedzących co czynić z głosem i jak wydobyć nuty z kilku instrumentów ludowych, by widownia oraz zespół tworzyli jedną całość. By godzinę występu z okładem zapamiętać na całe życie i chwalić Kupalinkę wśród bliskich pod każdą szerokością geograficzną. By stać przez połowę koncertu i rytmicznymi oklaskami nadążać za pasją, jaką na scenie przekazuje nam Kupalinka.
By w końcu wiedzieć, że na coś się przydały te rzucane jaja. Kiedyś. Brawo!
Bartek Olszewski