Farsa ściśle według scenariusza
- Wraca pan do Radomia po latach, by reżyserować sztukę „Dajcie nam
tenora” Kena Ludwiga. Premiera w wieczór sylwestrowy, zatem widzowie
mogą spodziewać się dobrej zabawy?
Oczywiście „Dajcie nam tenora” to jedna z najlepszych, jeśli nie najlepszych fars na świecie. Miała bardzo wiele wystawień i bardzo dobre recenzje, choćby w New York Timesie. Tak, że publiczność, zarówno w sylwestra, jak i inne wieczory, późniejsze – mam nadzieję wiele sezonów – powinna być zadowolona.
- Uchylmy nieco rąbka tajemnicy i powiedzmy o czym jest spektakl?
Pewna
amerykańska opera ma wystawić „Otella” Verdiego z udziałem wybitnego,
światowej sławy tenora. W wyniku pewnych komplikacji, tenor znika, no i
jest ogromny problem co z tym zrobić, a z tego problemu wynika – jak to
w farsie - szereg komplikacji. W pewnej chwili po scenie biega dwóch,
ucharakteryzowanych na Murzynów Otellów. Dochodzi do różnych perypetii,
pojawia się tez nawet pewien wątek romansowy…
- A wszystko dzieje się w świecie operowym?
Dlatego
jest bardzo dużo muzyki, ale przede wszystkim jest prawdziwy tenor,
który śpiewa! Na żywo, więc dla melomanów może to być też jakaś gratka.
Na dużej scenie w Radomiu reżyseruję po raz pierwszy i trochę się
obawiałem, że ta sztuka będzie na nią trochę jakby za mała, ale teraz
widzę, że to jest bardzo dobre miejsce, uniwersalne. Akustyka jest
świetna, nie ma z tym żadnych problemów. To będzie teatr cała gębą –
ośmioosobowa obsada, bardzo dobrzy aktorzy, piękne dekoracje Wojciecha
Stefaniaka.
- Realia współczesne?
Nie, sztuka jest osadzona w latach 30., co sprawia, że można pobawić się kostiumami, moda z tamtych czasów.
-
Tuż po premierze w 1986 r. sztuka była grana rekordową ilość razy –
476. Czy pan – reżyser uznawany w Polsce za najlepszego specjalistę od
fars - w jakimś stopniu wzoruje się na tej pierwszej inscenizacji, czy
próbuje pokazać nam coś trochę innego?
Zacznijmy od tej liczby 476 – to nam nie imponuje… ponieważ np. „Szalone nożyczki” w Warszawie grano 500, czy 600 razy, w Łodzi 700 – przed Radomiem jeszcze tu długa droga. Dlatego na te 476 nie będziemy się ścigać. W tego rodzaju sztuce reżyser – taka jest przynajmniej moja recepta na sukces - nie może się za bardzo w dowolny sposób, ze tak powiem, rozwijać. I od aktorów, i od reżysera jest wymagana pewna dyscyplina, ponieważ dobrze napisana sztuka – a ta jest świetna – to nie tylko tekst, ale również scenariusz, scenariusz działań. I jeżeli my dobrym kluczykiem ten zamek otworzymy, to wtedy cała ta maszyneria świetnie funkcjonuje. A jeżeli będziemy coś niepotrzebnie zmieniać, dodawać, to nagle może się okazać, że to zakłóci prace tego doskonałego mechanizmu. Więc ja zawsze mówię, że reżyser i aktorzy powinni dodać swoje talenty, wyobraźnię, ale nie psuć tego, co jest wspaniale napisane przez autora, który jest dużej klasy fachmanem.
-
Pan wystawił ten spektakl także w Teatrze Muzycznym w Gliwicach. I w
tamtym przedstawieniu wzięli udział głównie aktorzy śpiewający, nie
dramatyczni…
Teatr w Gliwicach jest muzycznym i ta pozycja
repertuarowa była w nim pewnego rodzaju ewenementem ze względu na dużą
obecność muzyki operowej i klasę tekstu. W związku z czym wszyscy
wykonawcy to byli jednak śpiewacy grający na co dzień musicale,
operetki, wiec mają także dobre doświadczenie teatralne.
W radomskim przedstawieniu wykorzystuje pan playbacki?
Nie, tenor Łukasz Mazurek jest wprawdzie aktorem, ale ma wspaniały głos i doskonale takiego śpiewaka operowego może zagrać.
Rozmawiała Bożena Dobrzyńska
Premiera 31 bm. (wtorek) o godz. 18 i 21. 30.