To nie jest „babska” sztuka
- Po raz pierwszy od czasu pobytu w Radomiu będziemy mogli pana oceniać jako reżysera.
- To nie jest mój debiut reżyserski, ale tak się rzeczywiście czuję. Jest mi bardzo miło, że Iza ( Brejtkop-Frączek - przyp. autorki) zgodziła się ze mną pracować. To jest porywająca, fascynująca praca. Mam nadzieję, że skończy sie dobrym efektem i publiczność pokocha nasz spektakl Izę w tej roli.
- Reżyserował już pan wcześniej w teatrze w Rzeszowie. Co teraz skłoniło pana, by wrócić do tej roli?
Nic nadzwyczajnego. Chciałem mieć ten tekst w repertuarze, bo uważam że jest bardzo pożyteczny i sympatyczny. Staram się tak obsadzać aktorów, żeby mieli szanse zawodowego spełnienia się. Jest więc tak, że ktoś dostaje ważną role w kolejnych realizacjach. Pomyślałem też, że to nie jest najgorszy moment, by ten tytuł uruchomić. Do reżserowania nie musiałem się jakoś specjalnie namawiać, raczej się powściągam z takimi decyzjami.
Sięgnął pan po znany sobie już tekst, jakie ma on atuty?
Dobrze komunikuje się z publicznością - tak bym powiedział. Jest szansa na to, że powstanie spektakl, który będzie grany wiele sezonów. Myślę, że jest to tego rodzaju teatr, który publiczność lubi, bo on trochę bawi i trochę uczy przy okazji. Chcę przez to powiedzieć, że czasem w taką zabawną formę ubrane są całkiem poważne myśli. Sądzę też, że publiczność lubi tego rodzaju śmiech. Jeżeli scena, aktor pozwoli publiczności zapłakać, a później się uśmiechnąć, to jest to taki śmiech, który oczyszcza, który wyzwala publiczność.To jest dobry rodzaj śmiechu. To nie jest farsa, to nie jest klasyczna komedia. To raczej komediodramat.
- Przybliżmy trochę historię, którą państwo opowiadacie...
Rzecz dotyczy kobiety, która jest w średnim wieku i która musi się uporać z problemami dopadającymi ludzi w tym wieku. To znaczy - przeżywamy jakiś rodzaj kryzysu wynikający choćby z upływającego czasu i musimy zaakceptować, że wszystko przemija, a my jesteśmy częścią tego zjawiska i powoli sobie uświadamiamy ten fakt. A jeszcze do tego bohaterkę - Angelę - dotyka taka nieprzyjemność życiowa jak rozwód. Angela opowiada nam swoje życie od momentu, kiedy dowiedziała się, że się rozwodzi aż do finału, czyli do chwili kiedy potrafiła sobie z tym poradzić.
To pozytywna bohaterka?
Tak, nawet abstrahując od płci. Ona po prostu się nie poddaje. Bierze się z życiem za bary i daje sobie z tym radę, tak jak...
- Tak jak wiele współczesnych kobiet?
Tak jak każdy z nas. To może się przytrafić przecież każdemu. Nie mówię tylko o rozwodzie, ale o wielu innych przypadkach. I wtedy nie wolno się poddać, trzeba walczyć o siebie. I mamy duże szanse, że tę walkę po prostu wygramy.
- Czy mimo takich przeżyć bohaterka zachowuje sympatię dla mężczyzn, czy przeciwnie wypowiada pod ich adresem wiele gorzkich słów?
Owszem, wypowiada, ale to nie znaczy że przestaje się mężczyznami interesować. Natura rzeczy jest taka, że jesteśmy na siebie skazani.
- Czyli spektakl nie ma wydźwięku feministycznego?
Absolutnie - ani w jedną, ani w druga stronę. Ktoś mnie spytał, dlaczego wziąłem się za ta taki "babski" tekst. Otóż ja nie uważam, że jest to "babski" tekst. Owszem jest taki w tym sensie, że opowiada zdarzenie z jednego punktu widzenia. Ale jet on drugą stroną mojego męskiego punktu widzenia. To nie jest babski tekst, to jest nasz tekst, który mówi o relacjach między nami: kobietami i mężczyznami, mężczyznami i kobietami. Natomiast sztuka życia polega na uczeniu się siebie nawzajem. Znaczy, że jeśli ja nie rozumiem intencji, zachowań swojego partnera to jest to problem. Ale jest on jeszcze większy, jeśli nie interesuje mnie to w ogóle. Albo z góry zakładam, że to ja mam rację, rządzę i tak ma być. Sztuka bycia razem polega na tym, żeby się poznać i zaakceptować. Wtedy jest dobrze.
- Czy monodram trudniej jest reżyserować i grać?
Myślę, że i reżyserowi, i aktorowi taka forma stwarza więcej problemów, ponieważ w sztukach wieloobsadowych wszystko się dzieje między nimi. Jeśli któryś z aktorów jest w słabszej formie, dyspozycji, to otoczenie w jakimś stopniu potrafi to ukryć. Natomiast aktor sam na scenie nie ma żadnej podpórki. Musi skupić się na sobie i na widowni i utrzymać to skupienie przez cały czas trwania przedstawienia. To jest naprawdę bardzo trudne i wymaga od aktora wielkiej dyscypliny i niemałej klasy. Z reżyserowaniem jest podobnie. Mały błąd natychmiast widać, nie da się niczego ukryć, ani przykryć inscenizacją, albo interakcjami, które się mogą zdarzyć z całą oczywistością w sztukach wieloobsadowych. Pocieszające jest tylko to, że jeśli uda się to wszystko zrobić dobrze, to wszyscy - i aktor, i publiczność mają bardzo wielką satysfakcję.
Rozmawiała: Bożena Dobrzyńska