Fogiel: Musimy wymyślić sposób na Radom
Rozmowa z Mariuszem Foglem, kandydatem na prezydenta Radomia stowarzyszenia Radomianie Razem

- Jak się panu mieszka i żyje w Radomiu?
Nie najgorzej, może nawet lepiej niż przeciętnemu mieszkańcowi, po
pierwsze z tego powodu, że nie muszę się martwić o pracę, a to jest
największa bolączka Radomia, a po drugie jestem lokalnym patriotą. Nawet
więc jeśli jest coś nie tak, to
uznaję to za stan przejściowy. Mieszkałem siedem lat w Warszawie,
mieszkałem sześć lat w Lublinie. Było to ładnych parę lat temu. I muszę
powiedzieć, że jak się przeprowadzałem z Warszawy do Lublina to byłem
mocno nieszczęśliwy. Wtedy
Radom - był to oczywiście jeszcze PRL - był na wyższym poziomie jeśli
chodzi o infrastrukturę i możliwości zarabiania pieniędzy. No niestety,
to się zmieniło i to nie na korzyść Radomia. W Warszawie według moich
obserwacji nie da się już
żyć; słyszę to od coraz większej liczby osób, które jeszcze do niedawna
twierdziły, że "tylko Warszawa". Natomiast Lublin poszedł bardzo do
przodu, to już jest inne miasto, niż to które opuszczałem w 1979 roku.
Mam okazję to zobaczyć
jak bywam u znajomych. Natomiast Radom jakby się tak skurczył w sobie.
Na pewno coś się zmieniło na lepsze, ale inni przez te 20 lat poszli
szybciej.
- Tymczasem od ekipy rządzącej miastem, a szczególnie z ust
przewodniczącego rady miejskiej, że Radom wznosi się na wyższy stopień
rozwoju cywilizacyjnego. Czy pan nie dostrzega tych zmian, które widzą
także osoby z zewnątrz, które długo w Radomiu nie były?
Lansowana przez przewodniczącego Wójcika teoria skoków cywilizacyjnych
przypomina mi - a jestem człowiekiem już wiekowym - tę, którą forsował
chiński przywódca Mao Tse Tung. Dlatego to, co często teraz słyszę jest
dla mnie zaklinaniem deszczu. Na pewno Radom się zmienił, ale zmieniłby
się także wtedy, gdyby się nic nie robiło. Miasto zmieniło się, ale na
zasadzie tego obrazu zupełnie zewnętrznego. Jeśli przejdziemy się przez
Żeromskiego to nas zafascynują wszechobecne kwiatki i zmieniane raz na
miesiąc czy na dwa miesiące. Ale jeśli będziemy tam częściej, to
zauważymy że kostka z bruku wychodzi i nie ma jej kto poprawić,
zauważymy brak porządku, zauważymy że kamienice poza nielicznymi
wyjątkami są w coraz gorszym stanie. A już nie daj Boże jak wejdziemy w
podwórka. A w Lublinie - czy to na starówce, czy na Krakowskim
Przedmieściu - jeśli wejdziemy na jakiekolwiek podwórko, a strach tam
było jeszcze niedawno wejść, to teraz są kafejki, restauracje, butiki.
To wszystko jest zagospodarowane i wszystko żyje. U nas stanęło. Dalej -
infrastruktura drogowa - jeszcze do niedawna po Lublinie było bardzo
ciężko jeździć. Tylko, że tam nie ograniczono się do kosmetyki
istniejących ulic, czyli ich wyrównywania, korekty skrętów itd. i
zwężania, bo raczej nie poszerzania. Tam postawiono na zmiany, na nowe
połączenia śródmiejskie. Teraz przedostanie się z jednego krańca Lublina
na drugi nie stanowi już takiego problemu. Natomiast u nas postawiliśmy
na kosmetykę i to wybranej części miasta - centrum. Jest ono bardzo
ważne i trzeba o nie dbać, ale poza centrum też żyją ludzie. Dopiero
teraz robi się pewne nieśmiałe kroki - np. przebicie ulicy Mariackiej i
przebudowa skrzyżowania z Młodzianowską. No, będzie dwupoziomowe
skrzyżowanie i co dalej?
- Ale czy rzeczywiście można robić zarzut prezydentowi miasta, że
jest tyle robót drogowych? Czy nie możemy uznać argumentu, że powinniśmy
przeczekać utrudnienia, korki, bo niebawem znacznie wszystko się
uprości?
Ja to słyszę od 60 lat, jeszcze ta pięciolatka, jeszcze ta kadencja i
na pewno będzie lepiej. Dlaczego ja to krytykuję? Bo wbrew temu, że się
ciągle powtarza "inwestycje", "inwestycje", "inwestycje" - to nie są
inwestycje. To są mniej lub bardziej generalne remonty tego co teraz
jest. A pieniądze zostały wydane. Nawet nie chodzi o zadłużenie Radomia,
które jest ogromne i to może być duży problem, ale chodzi o to, że
miasto nie zostało udrożnione. Jeśli zechcemy doprowadzić te rzeczy do
końca, to się okaże, że kasa jest pusta. To tak jak w gospodarstwie
domowym przecieka nam dach, nie mamy telewizora, lodówka się popsuła,
pralka też i musimy zdecydować, czy remontujemy ten dach i podstawiamy
miskę, czy kupujemy plazmę, bo możemy się pochwalić przed znajomymi i
jest przyjemnie, bo przed ekranem zasiada cała rodzina i może oglądać
program w dobrej jakości.
- Czy z tego względu również krytykował pan przebudowę placu przez
gmachem Corazziego, rewitalizację parków kosztującą kilka milionów
złotych? Czy to mogło poczekać?
Tak, zwłaszcza jeśli chodzi o tę część ulicy Żeromskiego niesłusznie
nazywaną placem Corazziego. Choćby z tego względu że jest to ingerencja
w tradycyjna tkankę miasta. Bo gdyby Corazzi chciał, by był tam plac,
to on by tam był. Gmach w zamyśle był pałacem, choć mieściły się w nim
urzędy. Całość przebudowy kosztowała o ile dobrze pamiętam 4 mln zł.
Całe szczęście, że oczka wodnego tam nie zrobiono. Nie jest brzydko, ale
coś bezpowrotnie zostało zniszczone i nie powstała żadna nowa jakość.
Gdybyśmy tam pod placem - oczywiście trochę przesadzam - puścili tramwaj
- też by się coś zmieniło, ale jednocześnie mielibyśmy coś nowego.
- Wspomniał pan o zadłużeniu miasta. Opozycja wytyka je prezydentowi
jako największy grzech. A jak można pana zdaniem prowadzić politykę
finansową miasta, inwestować, bez zadłużania?
Prowadzenie inwestycji bez zadłużania się jest niemożliwe. Czy to w
gospodarstwie domowym, czy w firmie jeśli chcemy coś nowego zrobić, to
musimy się zadłużać. Ale jeśli osoba, która wydaje te pieniądze jest
rozsądna, to postępuje trochę inaczej licząc się z możliwością spłaty. W
pułapkę kredytową wpaść jest bardzo łatwo, a oddaje się zawsze więcej
niż się wzięło. I znów zwracam uwagę: nie zaciągnięto tych kredytów pod
inwestycje miastotwórcze, ani powstawanie nowych miejsc pracy. Są to
zabiegi upiększające robione w jednym obszarze miasta - w centrum. A co
się robi poza nim? Nie ma zrównoważonego rozwoju Radomia, po jednej i po
drugiej stronie torów. Poza centrum jest ten czynnik miastotwórczy.
Także pod względem przemysłowym - tu chodzi o przygotowywanie terenów
pod inwestycje...
- Ale mamy rozwijającą się strefę ekonomiczną, miasto przygotowuje
kolejne tereny dla potencjalnych inwestorów...
Tak, ale jest to wszystko kontynuacja. Nie został pozyskany ani
jeden nowy teren, o którym nie mówiliby poprzednicy, czy jeszcze ich
poprzednicy. Akurat pewne procedury się toczą i teraz przyszedł ten
moment, kiedy się je finalizuje. Na peryferiach miasta powstaje wiele
domów, ale nie ma tam dróg, infrastruktury wodno-kanalizacyjnej. Dopiero
teraz Wodociągi pozyskały na ten cel pieniądze unijne. Czy zamiast
przebudowy placu przed gmachem Corazziego i rewitalizacji parku nie
lepiej byłoby zrobić przebicie ulicy Mieszka I? Inny przykład - była
idea budowania stadionu na Koniówce, więc skupowaliśmy tam tereny. Potem
ta zabawka nie okazała się aż tak atrakcyjna, jak myśleliśmy, no to ją
rzuciliśmy. Też jakieś pieniądze zostały wydane. A z drugiej strony
wraca problem Brzustówki. Opowiada się nam, że IKEA, że coś, że znów
skok cywilizacyjny. A ja się pytam - jeżeli tam ktoś skupił tereny i
sprzedaje szkockiemu developerowi, to jaki my będziemy mieli wpływ na
to, co tam powstanie? Żadnego.
- Jednak poprzez uchwalenie miejscowego planu zagospodarowania
przestrzennego - tak?
Ale w takim planie nie zapiszemy "IKEA". Zapiszemy, że są
dopuszczalne: sklepy, usługi itd. A tenże develepor wprowadzi to na czym
najwięcej zarobi. Można było ten cały teren kupić, a jeśli nawet
brakowało pieniędzy, to choćby kilka kawałków położonych w dosyć
strategicznych punktach tego terenu i mieć argument w ręku. I niechby
resztę ci Szkoci kupili. Tylko wtedy miasto decydowałoby co tam może
powstać.
Prezydentowi i jego ekipie zarzuca się też często, że nie udaje się
sprowadzić do miasta inwestora, który dałby setki miejsc pracy. Nie
mówię tu o przemyśle wytwarzającym swoje wyroby z ogromną "siłą
precyzji", ale choćby np. o księgowych firmach obsługujących jedną
trzecią Europy, instytucjach typu call center? Czy jest to w ogóle
realne?
Bardzo trudne do zrobienia. Wracamy do tego, że nie mamy
odpowiednich terenów. Mamy tu kawałek strefy, tam kawałek strefy,
natomiast nie mamy w jednym kawałku takiej powierzchni, którym można by
było tego inwestora skusić.
- A wydawało by się, że takim atutem jest nasze położenie
geograficzne...
Tak i dlatego Radom prędzej, czy później jest skazany na sukces...
- Naprawdę pan w to wierzy?
Oczywiście, że wierzę. Ale to nawet nie jest kwestia wiary, bo jeśli
tylko przypilnujemy, żeby nam te atuty nie uciekły, to ten sukces
przyjdzie wcześniej. Trzeba przede wszystkim tworzyć infrastrukturę
miastotwórczą - i komunikację, i tereny, w tym pod zabudowę mieszkalną,
gdzie naszym atutem są niedrogie mieszkania - i stworzyć ofertę
kulturalną, choć tu trochę się poprawia. Nie widzę na przykład problemu,
by nie zawalczyć o ludzi, którzy mają już dosyć Warszawy. Ale trzeba
też trafić do dusz i umysłów radomian, by przekonali się do swojego
miasta.
- Prezydent też nam każe być dumnym z Radomia, ale dla mnie to brzmi
jak pustosłowie, skoro jest Międzynarodowy Festiwal Gombrowiczowski,
przyjeżdżają tu ludzie nie tylko z całej Polski, ale i świata, tymczasem
budynek teatru jest ogrodzony zasiekami, a parking nieczynny... O
jakiej sile precyzji my tu mówimy, o jakim budowaniu Marki Radomia?
I w tym rzecz. Należę do nielicznych, którzy ideę marki popierają.
Ale ta marka jest teraz pusta. Trzeba działać zgodnie z nią.
Precyzyjnie. Przemysł precyzyjny, szkolnictwo - tak. Ale to nie
wszystko. Kiedyś proponowałem panu prezydentowi stworzenie w urzędzie
zespołu, który opracuje precyzyjną koncepcję: co w Radomiu jest
najpilniejsze do zrobienia i w jakiej kolejności. Bo nie może być tak,
że coś wchodzi do planu inwestycyjnego pod wpływem takich, czy innych
nacisków, albo dlatego że ktoś się rano obudzi i stwierdzi, że dobrze
byłoby to zrobić.
- Mamy przecież Wieloletni Plan Inwestycyjny...
Tak, tylko co z tego że tam są wpisane ważne rzeczy, skoro ich
realizacja bywa przesuwana na jakąś odległą przyszłość? A nie powinno
być nic wpisywane do WPI, skoro ten zespół do spraw precyzyjnej marki
nie da swojego stempla: tak, to się wpisuje w tę koncepcję. I wtedy, gdy
prezydent nie wiem jak prosi - to koniec. Z tą precyzją to jest tak: w
wspomniała pani o festiwalu. Przyjeżdżają ludzie i mówią: może i sama
impreza jest nie najgorsza, ale miasto się nie przygotowało i trzeba się
postarać, by przenieść ją gdzie indziej. Taki o sobie dajemy przekaz.
Żebyśmy nie wiem na jakie międzynarodowe targi jeździli, krajowe -
gruntów i nieruchomości, to ten przekaz będzie ważniejszy niż to, co tam
zawieziemy i o czy będziemy mówić. Inna sprawa to tzw. przekaz
szeptany. Skoro sami mówimy, "bo w tym Radomiu to jest zaścianek", to
tak inni o nas będą mówić. Dlatego tak ważne jest trafienie do dusz
mieszkańców, by uwierzyli w tę szansę. Bez tego nic nie zrobimy. Nie
wyleczymy pacjenta, jeśli on się nie chce leczyć.
- Nie można jednak zaprzeczyć, że radomianin widzi: są nowe ulice,
budują się baseny, mamy świetną szkołę muzyczną, za chwilę będziemy
chodzić do Słonecznego Centrum i spacerować po przebudowanym parku.
Dlatego wbrew temu o czym pan mówi, pomyśli - trzeba tę władzę poprzeć.
Wolna wola. Ja tylko przekazuję swój własny punkt widzenia. Tenże
radomianin pyta też, co ja z tego mam? Na mojej ulicy jak się ta płyta
chodnikowa kolebała i jak po deszczu chodziłem, to byłem ochlapany, tak
jest takk dalej, do parku nie chodzę bo nie mam czasu, pracy nie mam
albo muszę dojeżdżać i to mi zajmuje cały dzień, a w Centrum Słonecznym
to tylko mogę sobie pooglądać. Czyli ten przekaz jednostkowy jest
zupełnie inny. Owszem, jak raz do roku przyjadą do nas goście, to jest
gdzie z nimi iść, natomiast na co dzień w mentalności mieszkańców nie
zmienia się nic na korzyść. Mało tego, człowieka krew zalewa, że kiedyś
przejeżdżał z jednej części miasta do drugiej w miarę płynnie. A teraz?
Tu także wchodzi w grę ułożenie tych "inwestycji". Kiedy zarzuciłem
rządzącym, że po przebudowie ulic Reja, Malczewskiego ruch w mieście się
spowolnił, usłyszałem, że chodziło właśnie o uspokojenie ruchu w
centrum. Słusznie. Słusznie. Słusznie. Tylko moje pytanie brzmi: gdzie
ten ruch ma się kumulować? Usłyszałem - na obwodnicach. A kiedy będą
obwodnice? Jak będą. W tej kadencji, jako jedynej, nie wybudowano ani
kilometra obwodnicy miejskiej! To co władza zastała, to zostawia. Plany
były gigantyczne, ale nie wyszło.
Co pana zdaniem jest w tej chwili najważniejszym do rozwiązania
problemem miasta?
Oczywiście zadłużenie. Pieniądze zostały wydane. Liczyliśmy na
pewien zwrot pieniędzy z projektów Unii Europejskiej, ale teraz widać,
że wszystkiego nie da się już załatwić, albo będzie to odłożone w
czasie. A z drugiej strony zmniejszają się wpływy do budżetu. Grozi nam -
oby tylko to się nie stało -
brak płynności finansowej.
- To jak wybrnąć z tej sytuacji?
Trzeba zmienić całą koncepcję polityczną rządzenia miastem, uspokoić to
wszystko. Trzeba usiąść i przeliczyć. Ale przede wszystkim musimy ciąć
wydatki. I wymyślić coś, o czym się mówi od początku istnienia samorządu
- sposób na Radom: co my chcemy by tutaj było, jaką mamy koncepcję. I
tego nie może wymyślić jedna ekipia. Do tego jest potrzebny pewien
konsensus, pewna zgoda, dyskusje. W większej grupie musimy stworzyć plan
tego jaki ma być Radom.
Rozmawiała: Bożena Dobrzyńska