Felieton. Sezon ogórkowy

2 czerwca 2011
Ogórki przyszły w tym roku szybciej niż zazwyczaj. Nie znam się za bardzo na ogrodnictwie, zielone warzywa lubię, ale akurat te są ciężkostrawne i raczej mi nie służą.

Winne wszystkiemu są ogórki?

Panika ogórkowa przyszła do nas z Niemiec, a może nawet i Hiszpanii, choć wszyscy święci cały czas głowią się, skąd tak naprawdę ta zaraza się wzięła. Bakterię wprawdzie eksperci namierzyli, rozpoznali, nazwali, jednak nie usidlili. I w tym szkopuł. A ogórki nie schodzą - jak mawiają handlowcy. Znaczy, nie sprzedają się, co może mieć kolosalny wpływ na gospodarkę. Nie tylko polską, ale wręcz unijną a nawet światową. 

Sanepid ma właściwie tylko jedną radę: myć, myć i jeszcze raz myć! Wszystko - warzywa, owoce, jedzenie. No i ręce, ręce powinny być czyste jak łza.

Czyste ręce powinni mieć również politycy. W każdym razie tego od nich oczekujemy - my maluczcy, przeciętni, mający realny wpływ na ich decyzje jednak tylko pośrednio: przy urnach wyborczych. Jeden z takich polityków - dziś niezależny senator wyjeżdżający na warszawskie salony z Puszczy Białowieskiej - uwierzył kilka lat temu, że czyste ręce pozwolą mu na objęcie fotela prezydenta RP. Miał ogromne szanse, ale - może właśnie dlatego ktoś (kto?, bo chyba nie urzędniczka z jego ministerstwa) usiłował zabrudzić mu życiorys. A przecież "polityka czystych rąk" to była idea właśnie Włodzimierza Cimoszewicza, ministra sprawiedliwości z początku lat dziewięćdziesiątych...

Ogórki przyszły wyraźnie za wcześnie. Także do Radomia. Rada Miejska obraduje coraz rzadziej i krócej. Na ostatnim posiedzeniu radni zrealizowali dość obszerny porządek zaledwie w cztery godziny. - Tak będzie już do wyborów. Sesje raz na dwa miesiące i szybko - powiedział jednemu z dziennikarzy jeden z wiceprezydentów. - Dlaczego? - dociekał reporter. - A po co się kłócić bez sensu, komu to potrzebne? - pytał przedstawiciel władzy. - Mnie - odparł z rozbrajającą szczerością kolega radiowiec.

I tu jest pies (ogórek) pogrzebany! To dziennikarze żądni sensacji rzucają się jak sępy na najmniejszy zalążek kłótni pomiędzy radnymi, to oni jątrzą i dopominają się: panie prezydencie, gdzie te konferencje prasowe organizowane trzy razy w tygodniu z pana udziałem, gdzie te przecięcia wstęgi, te szerokie uśmiechy do kamer i aparatów fotograficznych, gdzie te inauguracje koncertów, spotkań... Ach gdzież? Panie i panowie posłowie - gdzie te zarzuty jeden przeciwko drugiemu, gdzie te odpowiedzi, gdzie pisanie listów i riposty na nie? Każecie nam czekać dopiero do września? A teraz co, nawet ogórkiem posilić (posłużyć) się nie można. Nic tylko myć, myć i myć te ręce.

Nawet do świeżej, pourlopowej (ponoć zagranicznej) opalenizny przewodniczącego Rady Miejskiej nie ma się jak przyczepić. No bo Dariusz Wójcik solennie zapewnia nas na swoim blogu, że przystąpił już do pracy "z nowymi siłami" i "na wszystkich frontach". Nie ukrywa też: "chęci i energia aż mnie rozpierają". To prawda, że rozpiera i że na wszystkich frontach. "Legalizacja związku dwóch kobiet, czy też dwóch mężczyzn to już niedorzeczność. Przecież to w linii prostej prowadzi do zagłady gatunku (oczywiście abstrahując od tego, że to niemożliwe). Świat już tak został stworzony przez Pana Boga, że tylko kobieta i mężczyzna mogą mieć dzieci. Inaczej się nie da"- oznajmia siłą argumentów, precyzji i logiki na swoim blogu przewodniczący.

I znowu nic tylko myć, myć i myć. 

Bożena Dobrzyńska