Ludzie teatru to wariaci…

5 października 2011
Rozmowa z Tomaszem Dutkiewiczem, reżyserem spektaklu "Czego nie widać" Michaela Frayna w Teatrze Powszechnym w Radomiu


 

Tomasz Dutkiewicz - Teatr zapowiada przedstawienie jako niedający widzom możliwości złapania oddechu. Co to znaczy?
To dziwny spektakl, to znaczy świetny. Bo opowiada o teatrze.

- Dla was, aktorów i ludzi teatru?
To prawda, że zawsze przy pracy nad tym tekstem aktorzy znakomicie się bawią, bo uświadamiają sobie, że to jest prawda, prawda i tylko prawda. Choć widzowie jak to obejrzą - jestem o tym święcie przekonany - pomyślą, że to niemożliwe, że takie rzeczy naprawdę się nie zdarzają, ponieważ ilość nagromadzonych absurdów na minutę jest tak ogromna, że wydaje się to niemożliwe. A przecież to wszystko właśnie jest prawdą. Takie rzeczy zdarzają się w teatrze

- Tylko pewnie w tym przypadku zostały przez autora skondensowane...
No tak, gdyby tyle rzeczy miało się zdarzyć za każdym razem w spektaklu to publiczność nigdy niczego by do końca nie obejrzała. Natomiast niektóre z tych rzeczy dzieją się u nas nawet na próbach. dlatego myślę, że publiczność będzie miała dużą radość z oglądania. Bo zawsze jest najśmieszniejsze to, czego nie widać, czyli to co dzieje się za kulisami -  interakcje pomiędzy aktorami i te wszystkie już przysłowiowe anegdotyczne opowieści w trakcie spektaklu, w trakcie prób. A sztuka jest tak skonstruowana, że pierwszy akt opowiada o nocnej próbie generalnej, w drugim akcja dzieje się już kilka dni po premierze - spektakl widziany od kulis, a trzeci - znów kilka dni później, ale oglądany od strony widza. Czyli pełne spektrum tego co może się wydarzyć.

- Czy w związku z tym jest to trudne przedsięwzięcie pod względem realizacyjnym?
Nie, w Radomiu nie, ponieważ jest scena obrotowa i wystarczy ją obrócić, dekoracja jedzie i mamy kulisy. Gorzej jeśli teatry nie maja takiej sceny, to wówczas w czasie przerwy musi nastąpić kompletny demontaż scenografii.

- Ten spektakl trochę wyśmiewa teatr i aktorów?
Nie, nie wyśmiewa on...

- ... pokazuje ich trochę w krzywym zwierciadle?
Tak, coś w tym sensie, ale ponieważ 90 proc. z tych pokazanych rzeczy naprawdę w teatrze ma miejsce, więc to jest jakby takie półkrzywe zwierciadło. Tacy jesteśmy. Trzeba pamiętać, że aktor to nie Hamlet, nie Makbet, tylko żywi ludzie, którzy coś grają, którzy wnoszą wszystkie swoje problemy do teatru, na próby i na spektakle. I tutaj takie sytuacje mamy - ich wzajemne miłości, nienawiści, konflikty. One się zaczynają nieprofesjonalnie przenosić na sposób ich grania i zdarzenia w trakcie prób i to ma swoje skutki w postaci tego, co się z tym spektaklem dzieje.

I wszystko w farsowym ujęciu...

Absolutnie tak. To jest farsa, na dodatek nazywana matką fars, bo grana od 30 lat z powodzeniem na całym świecie, w Polsce także wielokrotnie wystawiana. Typowa farsa, bo wszystko jest tu przegięte. To jest po prostu kongenialnie napisana sztuka. Byłem świadkiem tego, że reżyserzy w trakcie prób wprowadzali jakieś zmiany - poprawiali, wyrzucali, dawali inne rozwiązania i albo w połowie prób pokornie wracali do egzemplarza i realizowali dokładnie, zgodnie  z didaskaliami autora a jeśli brnęli dalej, to spektakl okazywal się katastrofą i nie był wcale śmieszny. To jest sztuka wyjątkowo dobrze napisana, ponieważ autor całe życie spędził za kulisami. Był aktorem, ale przedde wszystkim damaturgiem  - żył w teatrze, obserwował aktorów, publiczność. Znał doskonale tę matreię. Ta sztuka jest jakby partyturą muzyczną, bo drugi akt jest rozpisany co do sekundy - jak jedne drzwi sie zamykaja, to drugie muszą się natychmiast otworzyć. Ktoś wchodzi, kładzie tylko jeden rekwizyt a już zaraz następny ktoś bierze ten rekwizyt żeby oddać komuś, żeby kto inny wyszedł... Zrobienie tego w sposób nieporządny, niedokładny, niezgodny z intencjami autora, grozi bałaganem i tym, że będzie to spektakl o niczym.

- A czego dowiadujemy się z tej sztuki o aktorach?
Samej prawdy się dowiecie państwo. Tego jest mnóstwo...

- Czyli co, że są zadufani w sobie, że...
Są, zlośliwi, egoistyczni, cudowni, z wielkim sercem...

- Nadwrażliwi...
Nadwrażliwi, niedowrażliwi. No i kompletni  - mogę to powiedzieć, bo sam do nich należę - wariaci. Nie ma normalnych ludzi pracujących w teatrze. Każdego prędzej czy później czeka jakiś rodzaj szaleństwa, bo inaczej nie da się tego zawodu uprawiać. Bo jeśli pracuje się z ludźmi równie zakręconymi, człowiek starając się wytworzyć reakcję obronną albo jeszcze bardziej wzmacnia swoje szaleństwo albo ulega szleństwu innych. Ale mnie odpowiada ten rodzaj szaleństwa.

To humor angielski?
Tak, ale nie ten hermetyczny. Jest zrozumiały dla wszystkich, czytelny, może dlatego że dotyczy materii teatru a ona od czasów Szekspira niewiele się zmieniła.


Rozmawiała: Bożena Dobrzyńska