Codziennie inne zakończenie
- "Szalone nożyczki", czyli rekord Guinnessa...
Na świecie, bo są grane od 30 lat, a w Polsce prapremiera była w Teatrze Kwadrat 11, a może nawet już 12 lat temu w reżyserii Marcina Sławińskiego. Sztuka obeszła wiele teatrów w Polsce, ale są teatry gdzie nie była grana, między innymi właśnie w Radomiu. W związku z tym dyrektor postanowił mieć to w repertuarze. I słusznie. Gdy zacząłem sprawdzać w internecie co będzie grane w sylwestra w tym roku, to okazało się, że wszystkie teatry, które mają ten tytuł w repertuarze, grają go właśnie wtedy. A więc jest to wskaźnik tego, że "Nożyczki' są chętnie oglądane. A sylwester to dzień, w którym się bawimy, dlatego teatry prezentują tego rodzaju przedstawienia.
- To jest spektakl z udziałem widzów. Jak zatem można takie przedstawienie wyreżyserować, w grę wchodzi improwizacja, czy jednak kontrolowana improwizacja?
Jeśli chodzi o samą rozmowę z widzem to jest to improwizacja, ale przygotowana. Spektakl jest tak skonstruowany przez autora, że on wprowadza widza - tak bardzo spokojnie - w całą akcję, następnie prowokuje sytuację, w której ten musi się odezwać. Nie ma takiej możliwości, by tego nie zrobił, choćby nie wiem jak był skromny i zamknięty w sobie. Tu działa psychologia tłumu, że w momencie kiedy odezwie się jedna osoba, to ta lawina rusza. Oczywiście to jest bardzo delikatnie wprowadzane przez autora, dlatego przy realizacji trzeba bardzo uważać, żeby nie speszyć widza, tylko zachęcić go. A tak naprawdę, to nawet - jak powiedziałem na początku - nie trzeba nawet specjalnie tego robić.
- Czyli jest w tym trochę manipulacji?
Tak, oczywiście. Jak w całym naszym życiu...
Sztuka rozpoczyna się nawiązaniem do aktualnych wydarzeń. Jak to będzie w tym przypadku?
Autor i agencja autorska postawili przed laty taki warunek, że jeśli ktoś chce wystawić tę sztukę, powinien odbyć specjalny kurs w Stanach Zjednoczonych. I jedyną osobą, która była uprawniona do wystawiania "Szalonych nożyczek był Marcin Sławiński. Ten kurs był po to, by dokładnie wytłumaczyć istotę i założenia tego przedsięwzięcia. A zatem akcja dzieje się w konkretnym mieście, w tym którym sztuka jest grana. Mówi się, że zakład fryzjerski "Szalone nożyczki" mieści się w Radomiu na placu Jagiellońskim 15, że obok jest Galeria Słoneczna, a niedaleko ulica Żeromskiego... A gdyby radomskim teatr wystawiał tę sztukę np. w Zawierciu, to trzeba byłoby natychmiast przystosowywać ją lokalnie. I także aktualne wydarzenia są wprowadzane do tekstu. Na dodatek wszystko musi być niezwykle prawdopodobne. Np. telefon, który stoi na scenie ma swój numer, ma wyjście na miasto i można z niego zadzwonić. Ba, widz może sprawdzić, że bohaterka dzwoniąca do kogoś dzwoni pod prawdziwy, istniejący numer - wchodzi na scenę, dostaje ten numer i następnie wybiera ten numer. A ten kto odbiera, potwierdza lub zaprzecza temu co powiedziała bohaterka sztuki. Wszystko jest niezwykle realistyczne i do skonfrontowania.
- Czy będziemy się tylko śmiać, czy autor zmusi nas także do jakiejś refleksji?
Ja w ogóle uważam, że komedia to jest przedstawienie bardzo poważnych problemów życiowych, tylko że w zabawny sposób. Dlatego nawet tzw. pusty śmiech to jest reakcja, odruch, na sytuację którą człowiek zauważył, np. ktoś poślizgnął się, złamał sobie nogę i to obserwatora w pierwszym momencie rozśmieszyło, ale potem przyszła refleksja, że trzeba pomóc. Ja do fars i komedii mam bardzo poważny stosunek i uważam, że w każdym z tych gatunków są psychologiczne motywacje.
- W "Szalonych nożyczkach" jest wątek kryminalny, sensacyjny. Bo w trakcie przedstawienia poszukuje się sprawcy zbrodni...
Tak, okazuje się, że ginie jedna z postaci, która zresztą nie pojawia się na scenie, tylko się o niej mówi. I jest czwórka podejrzanych, z których eliminuje się jedną. Z pozostałej trójki komisarz prowadzący śledztwo - przy pomocy widza (widz go również naprowadza na wątki, które jakby nie zostały przez komisarza zauważone) wyłania sprawcę. Ale kulminacyjnym momentem jest sytuacja, kiedy komisarz zwraca się do publiczności żeby zdecydowała kto jest według niej winien tej zbrodni, kto jest mordercą. "Wybiera się" ją poprzez głosowanie - wskazanie 60 proc. głosujących na którąś z tych postaci. Czyli zakończenie zależy od publiczności i w poszczególnych spektaklach są one różne.
- Ciekawe jest także to, że aktorzy cały czas pozostają na scenie, nie chodząc z niej...
Spektakl zaczyna się w momencie, kiedy publicznośc jest wpuszczana na widownię, czyli 20, 15 minut przed. Widzowie się schodzą, a na scenie już się coś dzieje. Także w przerwie aktorzy pozostają w swoim zakładzie fryzjerskim.
- Pana zobaczymy na scenie?
Nie, nie. To znaczy - mam nadzieję, że ukłonię się na koniec wywołany przez aktorów...
- A czy nie sądzi pan, że pana nazwisko w obsadzie byłoby dla widzów dodatkowym wabikiem? Dyrektor Rybka nie miał takiej pokusy, by pana zatrudnić do którejś z ról?
Ja jestem za drogi... (śmiech). Nie, nie rozmawialiśmy w ogóle na ten temat. W radomskim spektaklu gra gościnnie Jacek Łuczak, który jest dla mnie specjalistą od komedii. Jest on takim wzorcem roli Tonia. Gra tę postać i w Łodzi, i w "Kwadracie" od kilkunastu lat i jest mi niezwylkle pomocny, bo ma kontakt z publicznością, i to różną publicznością. Bo trudnośc tego spektaklu polega na tym, że aktorzy codziennie mają nowego partnera, bo szczególnie w komediach i farsach publiczność takim partnerem jest, i codziennie trzeba z nim inaczej rozmawiać.
Rozmawiała: Bożena Dobrzyńska