Mamy prawo do informacji publicznej
"Jak długo jeszcze? - czyli SKO ponownie nakazuje Prezydentowi wykonać mój wniosek o udostępnienie informacji publicznej" - napisał pan na swoim blogu na początku sierpnia. Poinformował pan, że od roku nie może otrzymać od prezydenta informacji na temat planowanych inwestycji na Piotrówce, mimo że Samorządowe Kolegium Odwoławcze właśnie nakazuje prezydentowi pana wniosek wykonać. Tymczasem Ryszarda Kitowska z zespołu prasowego zupełnie inaczej interpretuje stanowisko SKO. Twierdzi mianowicie, że SKO nie nakazuje niczego prezydentowi, bo tego robić mu nie wolno, a jedynie uchyla decyzję prezydenta i przekazuje do ponownego rozpatrzenia...
- Wykonanie wniosku może polegać na kilku działaniach: prezydent może udostępnić informację, albo może mi odmówić. Albo powie, że te informacje są chronione tajemnicą. Jest tu określony katalog możliwości, które urząd musi podjąć, żeby poprawnie wykonać mój wniosek. Rzeczywiście, SKO nie nakazuje dać mi fizycznie mapy, o którą prosiłem, ale - podkreślam - musi wykonać mój wniosek. SKO po raz kolejny przyznaje mi rację i to w sposób jednoznaczny.
- Ale urzędnicy twierdzą, że SKO nie wskazało, że otrzymał pan informację niepełną, tym bardziej, że zapraszano pana do skorzystania z dostępu do dokumentów na miejscu, w urzędzie. Co oznacza, że nikt nie chciał przed panem tych informacji ukrywać. Konkludując, uchylenie decyzji odnosi się jedynie do kwestii formalnych, czyli do sposobu poinformowania pana o niemożliwości dostępu do informacji w żądanej przez pana formie.
To nieważne, że odpowiadając mi pan prezydent powołał się na brak możliwości technicznych lub na inne uwarunkowania. Zrobił to po po prostu niezgodnie z prawem. Dlatego właśnie ta decyzja umarzająca przez prezydenta postępowanie została przez SKO uchylona. I tu wracamy do punktu wyjścia: jeśli prezydent uzna, że jakaś informacja jest objęta tajemnicą, żeby poprawnie wykonać wniosek musi wydać decyzję, od której ja mam prawo merytorycznie się odwołać.
Dlaczego pan po prostu nie poszedł do urzędu i nie zapoznał się z tymi dokumentami? Tak podobno robią inni radni i nie ma z tym żadnego problemu.
Przypomnijmy, że występowałem o udzielenie informacji nie jako radny, ale jako zwykły obywatel. Mógł to tak samo zrobić np. mieszkaniec Świnoujścia, Londynu czy Nowej Zelandii. Jest pełnym prawem wnioskującego do określenia w jakiej formie ta odpowiedź może być udzielona. W trybie dostępu do informacji publicznej nie ma znaczenia, że ja akurat jestem z Radomia. Ja te sytuacje interpretuję w ten sposób, że pan prezydent stara się mi na złość utrudnić. Nie ma żadnych przeciwwskazań, by mi takie ksero wysłać. Tymczasem chciałby bym na przykład przyszedł do urzędu w środę o godzinie 9. I nie ma znaczenia, że jestem, czy nie jestem radnym. Tymczasem prawem obywatela jest prawo do informacji publicznej, to podstawa demokracji. Zresztą, warto przypomnieć, dlaczego zainicjowałem to wystąpienie w tym trybie; ponieważ sześciokrotnie wcześniej, bezskutecznie składałem jako radny interpelację o Piotrówce i mi odmawiano ich. Dlatego skierowałem skargę do SKO.
- Pytając o tę sprawę w urzędzie, usłyszałam, że z niewiadomych powodów próbuje pan robić sobie jakieś prywatne archiwum domagąjac się wielu dokumentów i map.
Jeśli urząd mówi to oficjalnie,to narusza ustawę o dostępie do informacji publicznej, ponieważ od nikogo nie może żądać odpowiedzi, po co mu jest ta informacja. Bo jeśli jest to informacja publiczna, ona musi być udostępniona. Ja mogę sobie nią wytapetować pokój albo opublikować na billboardzie. Ona jest publiczna z samej swojej natury. Pan prezydent jest osoba publiczną i nie może naruszać prawa. W tym przypadku pan prezydent uporczywie trwa w błędzie i to co robi jest świadomym naciąganiem prawa. A udostępnianie informacji publicznej jest obostrzone terminem po to, by łatwiej było ją uzyskać, np. także dziennikarzom.
Rozmawiała: Bożena Dobrzyńska* Rozmowa przeprowadzona 7 września br.