Radom nie jest prywatnym folwarkiem

28 listopada 2008
Rozmowa z prezydentem Radomia Andrzejem Kosztowniakiem. Andrzej Kosztowniak

- Panie prezydencie, czy odpowiedzialność za Radom po dwóch latach sprawowania władzy w mieście zbytnio panu nie ciąży? To właśnie w kampanii wyborczej zapewniał pan mieszkańców, że bierze pan tę odpowiedzialność na siebie.
Nie, nie ciąży mi. Liczyłem się z tym, że trzeba będzie podejmować trudne decyzje, wyważać racje, często wybierać mniejsze zło. To jest naturalne i wpisane w proces zarządzania. Ktoś, kto sobie nie zdaje z tego sprawy, nigdy nie powinien zarządzać czymkolwiek, czy kimkolwiek. Prezydent miasta ma zdecydowanie większą odpowiedzialność, bo odpowiada za bardzo dużą grupę ludzi, za majątek, za procesy, które skutkują na lata, na dziesiątki lat. Zarządza przede wszystkim nie swoimi pieniędzmi, Swoje pieniądze można ewentualnie zmarnować i mieć pretensje tylko do siebie, a jeśli zmarnuje się cudze, odpowiedzialność jest podwójna. Ale ja się odpowiedzialności nie boję. Prezydent powinien w pewnym momencie umieć jasno powiedzieć, że jest za taką formą rozwiązania problemu albo za przeciwną i umieć to argumentować.

- Musi też liczyć się z tym, że będzie nieustannie oceniany, a w takich momentach jak teraz – szczególnie. Jaką notę w skali od 1 do 5  sam by sobie pan wystawił za dwa ostatnie lata?
Ocena zawsze będzie zależeć od od tego kto ocenia i jakie są kryteria oceny.

- Ale ja pytam o ocenę, jaka wystawiają panu mieszkańcy...
To trzeba ich o to pytać. Jeśli oprzemy się na badaniach, które przeprowadziła „Gazeta Wyborcza”, to na pytanie czy miasto rozwija się we właściwym, dobrym kierunku 65 proc. osób odpowiedziało, że tak  To dla mnie bardzo ważna informacja. Ale mam też świadomość, że jestem oceniany przez osoby, które należą do środowisk politycznych, grup wpływów i wtedy ta ocena będzie różna. Jeśli spojrzymy z kolei na badania „Echa dnia”, to to poparcie jest niezłe. Ale ja nie do końca jestem z siebie zadowolony i jeśli pani mnie zapyta, czy jest dobrze, to odpowiem, że nie, bo nie jesteśmy pierwsi, nie wygrywamy w rankingach. Natomiast bardzo cieszę się, że – i myślę, że mam w tym jakiś udział – od pewnego czasu radomianie zaczynają lepiej mówić o samych sobie i rzeczach, które dzieją się wokół nas. Nie staram się jednak stawiać tutaj jakichś stopni, bo samoocena zawsze jest bardzo trudna, tym bardziej że wchodzi w grę element natury emocjonalnej. Mam jednak przekonanie, że kierunek jest właściwy, choć oczywiście jest jeszcze bardzo wiele rzeczy do zrobienia.

- Choćby w pozyskiwaniu pieniędzy unijnych. Powie pan zaraz, że gmina złożyła ponad 30 wniosków o fundusze UE, ale to kwestia najbliższych lat. Z jedynej dotacji – 28 mln zł - jaką udało nam się otrzymać ma kompleks sportowo-rehabilitacyjny Radomiak miasto chce zrezygnować
Nie zgodzę się ze stwierdzeniem, że rezygnujemy. Tak powiedzieć najłatwiej.

- Pan chce wybudować obiekt znacznie większy, a na taki z kolei Unia pieniędzy nie daje, bo nie finansuje tzw. sportu kwalifikowanego...
To nie jest kwestia wielkości stadionu, ale kwestia właśnie tego sportu kwalifikowanego.
Ale czy nie trzeba brać pod uwagę poziomu radomskiego sportu, tego czy wypełnimy wielki stadion, czy będzie on w stanie na siebie zarobić?
Zapoznała się pani z definicją sportu kwalifikowanego?

- Pewne ogólne pojęcie na pewno mam...
A ja pani powiem, że pani się nie zapoznała. Bo nawet, gdyby na takim stadionie było 4 a nie 8 tysięcy miejsc, to nie mogłyby się na nim odbywać zawody sportu kwalifikowanego. To jest przedziwna sytuacja. Proszę sprawdzić, czy w Polsce, czy w Europie są budowane stadiony za pieniądze Unii. Więc powiem pani, że nie.

- W międzyczasie powstał projekt budowy kompleksu sportowego na Koniówce, na który pieniędzy nie udało się pozyskać. A czas został stracony.
Ale my cały czas szukamy pewnych rozwiązań i mówię to w sposób otwarty. Miasto samodzielnie nie jest w stanie zbudować stadionu za 100 mln zł. Dlatego protestuję przeciwko postawieniu sprawy tak, że nie chcemy wziąć jakichś pieniędzy. Skutkowałoby to tym, że gdy zbudujemy taki obiekt, to jesteśmy skazani na oddawanie tych pieniędzy z odsetkami i wyeliminowanie miasta ze starań o pieniądze unijne w ciągu najbliższych trzech lat. Nie możemy pozwolić sobie na to, by zbudować obiekt, który będzie stał przez pięć lat pusty i będziemy tam tylko kosić trawę. Musielibyśmy też powiedzieć Radomiakowi, że musi się wyprowadzić. To jest społeczność ze 100-letnia tradycją i nie możemy sobie pozwolić, by nie brać pod uwagę zdania takiego środowiska. Co więcej – sport kwalifikowany to taki, który jest rejestrowany w organizacjach. Więc gdybyśmy chcieli sobie we dwoje pograć na takim stadionie w piłkę, to byśmy mogli, ale już juniorów Radomiaka nie moglibyśmy tam wpuścić. To jest problem, na który uwagę zwraca także sejmik województwa mazowieckiego.

- Przez dwa lata nie dostaliśmy więc pieniędzy z UE i nie sprowadziliśmy do miasta znaczącego inwestora, który dałby nowe miejsca pracy. A przecież w swoim programie wyborczym stawiał pan na inwestycje.
Nie dostaliśmy z Unii...

- Tak, wiem bo nie było konkursów, w których moglibyśmy startować...
Co zaś do inwestora. Państwo mnie ciągle o to pytacie, a ja nigdzie w swojej kampanii wyborczej nie powiedziałem, że nasza gospodarka musi się opierać na takim inwestorze i że ja go sprowadzę.

- Dobrze panie prezydencie. To proszę powiedzieć ile za pana prezydentury nowych firm ulokowało się w strefie ekonomicznej i jak one wpłynęły na radomski rynek pracy?
Strefa nie jest jedynym miejscem, gdzie powstają nowe firmy. Ja mogę odnieść się do tego, co mówiłem o inwestycjach i co zrobię, żeby inwestorzy do Radomia przychodzili. Na przykład, że potrzeba wprowadzenia planu zagospodarowania przestrzennego

- ...ale nie mamy tego planu...
Przystąpiliśmy do opracowania 30 kilku planów i do końca kadencji – jestem o tym przekonany – nasze miasto w 40 proc. takim planem będzie objęte. Te plany są potrzebne po to, by szybko podejmować decyzje inwestycyjne. Plan określa miejsce, w którym można robić to i to bez względu na czyjąś sympatię czy antypatię do inwestora. To jest konieczne ograniczenie władzy mojej i urzędników, aby nie było subiektywnych czynników, na które ktoś może się powoływać, że jakaś decyzja zależy właśnie od tych urzędników. Chodzi o jasne zasady. Nie chcę, by jakieś decyzje można było nazwać większą lub mniejszą przychylnością dla inwestora.

- Rozumiem, że uważa pan, że Radom nie potrzebuje dużych inwestorów?
Potrzebuje i dużych, i małych. Potrzebuje każdego inwestora. W maju 2007 roku rada uchwaliła ulgi związane z zachętami dla nich

- Czy one zadziałały?
Nie w takim stopniu jakbym sobie życzył. Dlatego zastanawiamy się nad obniżeniem czynszu dzierżawnego tak, byśmy byli konkurencyjni w stosunku do innych miast. Możemy sobie mówić, że chcemy dużego czy średniego inwestora, ale wtedy trzeba sobie także odpowiedzieć, gdzie go ulokować?

- Potrzebne są tereny.
I one zostały określone. Zapełniamy strefę – muszę oddać moim poprzednikom sprawiedliwość, za to co tam zrobili i bardzo z tego się cieszę. Wydzieliliśmy ponad 23 ha w jednym kawałku na Wośnikach i teraz zbroimy ten teren. Kolejny obszar to Wólka Klwatecka – 40 ha po zlikwidowanych ogródkach działkowych Storczyk. Ale pozyskiwanie takich terenów to bardzo trudny i czasochłonny proces. Ponadto – pokazujemy się na międzynarodowych targach nieruchomości inwestycyjnych. Jeżdżą urzędnicy, jeżdżę ja. To bardzo kosztowne, ale konieczne. Teraz musimy rozpocząć kampanię informacyjna dotyczącą Radomia. Ktoś musi o nas usłyszeć. I jeszcze raz odpowiedź na pytanie: czy się rozwijamy? W 2006 r. w Radomiu wyrejestrowały się 94 podmioty gospodarcze, w 2007 było ich już o 176 więcej, a w tym roku – o 518. Oczywiście, nie jest to zasługa samego Kosztowniaka...

- ... a raczej przedsiębiorczych, aktywnych radomian.
I przyznaję – koniunktury gospodarczej oraz aktywności mieszkańców, zwłaszcza młodych, mentalnie inaczej niż starsze pokolenia ukształtowanych roczników. Bardzo mnie też cieszy, że udało nam się przebudować budżet na proinwestycyjny. W 2007 roku wydaliśmy na inwestycje około 60 mln zł, w tym będzie to około 160 mln, a w przyszłym już 250 mln zł. To prawda, że wydajemy więcej i zadłużamy się tez bardziej, ale zdecydowanie większa część pieniędzy pozostaje w mieście. Spadło też bezrobocie, osób bez pracy jest o 6,5 tys. mniej.

- Koniunktura gospodarcza sprzyja panu, ale czy będzie sprzyjała w najbliższym czasie budowie i funkcjonowaniu cywilnego portu lotniczego na Sadkowie? Firmy lotnicze na świecie bankrutują, przewoźnicy wycofują się lub zawieszają połączenia z innych lotnisk w Polsce. Czy nadal podchodzi pan do tego projektu z takim hurraoptymizmem, jaki możemy u pana od pewnego czasu obserwować?
To proces, który musimy prowadzić bez względu na to jaka jest koniunktura. Może się bowiem okazać, że kryzys finansowy tak szybko się skończy, jak szybko się zaczął. Gdybyśmy -  pani i ja - potrafili przewidzieć przyszłość, bylibyśmy najbogatszymi ludźmi na świecie, bo wiedzielibyśmy gdzie lokować pieniądze.

- Ale przecież inwestorzy poprzedzają swe decyzje analizami i prognozami rynkowymi
To jest pytanie w co będą inwestować, bo pieniędzy z powodu krachu finansowego nie ubywa, one  są tylko przekierowywane w inne przedsięwzięcia. Jestem optymistą co do tego projektu, bo w dłuższej perspektywie jest on jednym z najważniejszych dla Radomia i ziemi radomskiej. Jeśli popatrzymy, gdzie w Polsce są lotniska, to okaże się, że dynamika wzrostu tych miast jest zdecydowanie większa. Lotnisko daje pewną wartość dodaną, niekoniecznie finansową i na pewno nie w pierwszym roku działalności. Podjąłem ryzyko poważnego wejścia w ten projekt, choć wiem że może mi ono przynieść krzywdę. Ale biorę za to odpowiedzialność, właśnie tę, o którą pani pytała.

- Panie prezydencie, dlaczego relacje samorządu Radomia z samorządem Mazowsza są tak złe? Marszałek dzieli pieniądze z budżetu i z Unii, a np. radni PiS mówią, że nie będziecie prosić o nie na kolanach, bo wnioski o dotacje są dobrze przygotowane i w ich ocenie powinna liczyć się wyłącznie merytoryka
A czy o te relacje powinniśmy zabiegać tylko my z Radomia?

- Ale przecież to my mamy do marszałka interes!
Tak, ale czy słyszała Pani choć jedną negatywną moją wypowiedź na temat pana marszałka?

- To może pan powinien tonować wypowiedzi pana współpracowników, radnych PiS?
Wielokrotnie jeździłem i rozmawiałem z panem Struzikiem, ale proszę pamiętać, że zarząd województwa to pięć osób, z czego trzy należą do PO i marszałek zawsze może być przegłosowany. Jak ja mam postępować, skoro z drugiej strony jest bariera. Proszę sprawdzić ile razy przez te dwa lata dzwoniłem do pana Szprendałowicza! On do mnie nie zadzwonił ani razu!

- Ale odwoływał pan spotkania z nim?
To jest kłamstwo. To wszystko to jakaś dziecinada, zabawa w piaskownicy, gdzie ktoś będzie mnie rozliczał z tego, że oni nie potrafią się zachować w momencie, kiedy ja to samo będę mówił o nich. Radom to nie jest prywatny folwark Kosztowniaka, Suskiego, Wikińskiego, Szprendałowicza, Kopaczowej, Skurkiewicza. My jesteśmy krótkim epizodem w tym mieście i nie można przedkładać relacji politycznych na relacje w samorządzie. Wielokrotnie proszę tych ludzi o to, by się zaangażowali. Co mogę zrobić więcej? Niech mi pani powie, co? Chętnie posłucham rad.

- Nie będę ich panu udzielała, ale zapytam w takim razie dlaczego nie chce pan słuchać samych mieszkańców – odmawia pan udziału w publicznych debatach, wyprasza dziennikarzy ze spotkań z młodzieżą w szkołach.
Nie będę brał udziału w debatach publicznych, które są organizowane niezgodnie z zapisami regulaminu, gdzie taki zapis zrobili sami organizatorzy. Mówi pani o debatach stowarzyszenia Kocham Radom. Nie będę w nich brał udziału, dopóki ten regulamin się nie zmieni, bo nie chcę łamać prawa. Stowarzyszenie jest organizacja polityczną. Przepraszam, ale ja nie zapraszałem dziennikarzy na spotkania w szkołach. Chciałem rozmawiać z młodzieżą bez udziału nauczycieli i dziennikarzy; chciałem usłyszeć co ich boli, co jest podstawą krytyki mojej działalności. Nie interesują mnie spotkania, gdzie spędzono by stuosobowa grupę dzieciaków, które z kartki czytałyby wcześniej napisane pytania.

- Pytali pana dlaczego Radom jest miastem bez perspektyw, dlaczego nie chcą tu wracać, dlaczego nie mogą studiować na miejscu, choćby w filii Uniwersytetu Warszawskiego, UMCS, o których pozostanie w Radomiu obiecał pan dwa lata temu zabiegać?
Proszę pani, ja od UW usłyszałem jednoznaczną odpowiedź – nie robią na tym pieniędzy. Nikt z UW nie przyjeżdżał do Radomia krzewić idei edukacji, ale żeby zarabiać pieniądze.

- Jeno drugiemu nie musi przecież przeszkadzać.
Tak, ale nie patrzmy na projekt UW przez pryzmat pogłębionej edukacji, bo to jest pryzmat zarabiania pieniędzy. Jeżeli funkcja edukacyjna ma służyć tylko zarabianiu pieniędzy, to uczelnia staje się zwykłą, prywatna firmą i tak została potraktowana. Z kolei UMCS-owi, który zrzekł się części terenu na Wacynie, ta ziemia nie była do niczego potrzebna, oni chcieli po prostu ograniczyć swoje koszty. Może też na początku zbytnio zachłysnęli się swoimi planami.

- Nie bierze pan udziału w debatach, ale organizuje w urzędzie spotkania ponad podziałami. Po co, skoro nie rozwiązują one żadnych problemów i są zwykłym, przysłowiowym biciem piany?
By ich uczestnicy nie mówili, że o czymś nie słyszeli lub, że o czymś nie wiedzą.

- Czyli nie organizuje pan ich po to, by posunąć jakieś prawy do przodu?
Organizuję po to, by wywrzeć presję na uczestników tych spotkań. Bo na pewnym etapie zaczniecie nas rozliczać. Ale nie tylko Kosztowniak ma odpowiadać za efekty. Bo ja nie mam wpływu na wszystko. Nie jestem decydentem w administracji wojewódzkiej, samorządzie Mazowsza, ja jestem decydentem tylko w Radomiu. A tylko dopiero wtedy, gdy poskładamy te elementy, możemy mówić o szansie powodzenia. 

- Wróćmy jeszcze do początków pana pracy na stanowisku prezydenta. Chyba najwięcej krytyki spotkało pana, gdy utworzył pan w urzędzie kancelarię, a jego dyrektorem mianował pana Artura Standowicza, szwagra wiceprezydenta Marszałkiewicza...
A jakie to ma znaczenie?

- A choćby takie, że rodzi to podejrzenia że zatrudnia pan „swoich”. I choćby takie, by takich podejrzeń nie było, nie powinien pan tego robić.
Nie widzę żadnej kolizji. Ja w kampanii wyborczej nie deklarowałem nikomu i nigdy nie zadeklaruję, że wybieram wiceprezydentów dlatego, żeby się podobali paniom albo radnym. Oczywiście, że wybieram ich na podstawie pewnego działania politycznego; to jest grupa ludzi, którzy mają realizować pewną projekcję miasta. Nigdzie nie jest napisane, że prezydent nie ma prawa doboru współpracowników. Na litość boską! Popadamy w jakąś paranoję. Panu Standowiczowi ufam. Jest osobą wykształconą, kompetentną. Nie odmówi mi pani prawa do zatrudnienia osoby, którą uważam za najlepszą na tym stanowisku.

- Sam pan powiedział, że Radom nie jest pana folwarkiem...
Dlatego mam zatrudnić osobę, której kompletnie nie wierzę i jej nie ufam?

- Nie. Dlatego, że powinien być pan jak żona Cezara – poza wszelkim podejrzeniem.

Zgadzam się, jeśli pani mówi o urzędnikach, dyrektorach wydziałów, ale kancelaria prezydenta jest specyficznym rodzajem prowadzenia działalności. Państwo oczekujecie od prezydenta, że zwiążecie mu ręce, nogi, zakneblujecie usta a następnie powiecie „rządź”. Biorę odpowiedzialność za to, że pracuję z panem Standowiczem.

Opozycja twierdzi, że największym pana sukcesem jest skonsolidowanie tej opozycji, nie tylko w radzie miejskiej, ale i poza nią.
To rzeczywiście jest spory sukces. To jest godzenie ognia z wodą, a tego – jeśli zna pani zasady fizyki - nie da się zrobić. Ale poważnie – jest to przedziwne, że pan Kowalik z RSO, reprezentujący ultraliberalną UPR siada do rozmów z partią socjalną, czyli SLD i mówią, że będą pisać jeden program...

... ponad podziałami, dla dobra mieszkańców
Ja też chcę działać dla dobra mieszkańców i chcę, by opozycja mi w tym regularnie pomagała. Co jest najistotniejsze w ciągu każdego roku? Budżet i opozycja za każdym razem uczestniczy w jego konstrukcji. Tam są nie tylko moje pomysły. Jestem człowiekiem krytycznym w stosunku do siebie i nie uważam, że wszystko wiem najlepiej.

Rozmawiała: Bożena Dobrzyńska

Jak oceniasz prezydenturę Andrzeja Kosztowniaka? Głosuj w naszej sondzie