- Najpierw kwestia formalna: chyba nie będziemy udawać, że się nie znamy i że nie jesteśmy po imieniu?
Tomasz Tyczyński: Oczywiście, że nie.
- Prezydent Radomia nie miał do tej pory doradcy do spraw kultury. Czyżby ona właśnie stała się teraz ważna?
Jest ważna. Chociaż na przykład w kampaniach wyborczych i takim codziennym życiu publicznym jej waga jest niedoceniana. To jest banał, ale wystarczy przytoczyć ankietę, którą bodaj Gazeta Wyborcza zrobiła zaraz po wyborach. Przepytała wszystkich radnych, co zamierzają w Radomiu ważnego zrobić. Żaden z 28 radnych nawet nie zająknął się o kulturze. My z panem prezydentem Witkowskim o kulturze rozmawialiśmy jeszcze w kampanii wyborczej i zastanawialiśmy się, co by można zrobić, gdyby to on wygrał wybory...
- Ale, gdy ja go pytałam, dlaczego chce budować halę sportową, a nie filharmonię, to trochę uciekał od tematu
Oczywiście, że uciekał, bo wiadomo, że hala sportowa w kampanii wyborczej jest nośniejszym tematem niż filharmonia. Zresztą nie wiem, czy rzeczywiście filharmonia jest tym, co najbardziej w najbliższej perspektywie jest radomskiej kulturze potrzebne. Ale ja często i do pana prezydenta wyzłośliwiam się, że literatura na przykład, czy sztuki plastyczne, czy muzyka mają już w Radomiu tylu prawie kibiców co II-ligowy Radomiak albo III-ligowa Broń Radom. A śmiem twierdzić, że ma nawet więcej kibiców, więc warto i o nich pamiętać. Zatem to, że ja się pojawiłem jako oficjalny doradca, wzięło się z konieczności przygotowywania pewnych dokumentów i występowania w imieniu prezydenta. Nie mogłem tego robić jako ktoś, kto się z panem prezydentem towarzysko spotyka, a potem powstaje na tej podstawie papier, który zawiera koncepcje, jakąś symulację kosztów. Problemem, który wywołał doradzanie w takiej formie jest kamienica Deskurów, ponieważ w Radomiu mówi się od bardzo wielu lat o potrzebie powstania muzeum, które dokumentowałoby historię miasta.
- Takie muzeum powinno powstać?
Przyznam szczerze: mam co do tego mieszanie uczucia. Dlaczego? Z jednej strony jest w Radomiu wspaniała grupa społeczników, którzy kosztem własnego czasu, a nawet ponosząc jakieś nakłady finansowe zbiera ślady przeszłości, dokumentuje historię Radomia. A czas przecież ucieka niezwykle szybko. Lata 60., czy 70. już nam w tej chwili umykają. Więcej wiemy o Piotrówce niż o latach 60. w Radomiu. Jest więc grupa ludzi, którym bardzo na tym zależy i tym się interesują zawodowo i społecznie, albo w kombinacji tych dwóch sposobów zajmowania się historią. Jest materiał, jest potencjał intelektualny, żeby o tej historii rozmawiać. Ale potem pomyślałem sobie tak: zrobimy kolejne muzeum, do którego będziemy spędzać, czy zapraszać pokolenia znudzonych uczniów. Będą oni otrzymywali porcję wiedzy, którą zapomną po powrocie do domu. I wtedy historią Radomia nie zainteresujemy nikogo z zewnątrz. W Radomiu mamy taki kompleks, że nas ciągle biją, nie doceniają...
- ... że jesteśmy gorsi.
Po części ten żal do świata jest słuszny. Jednak ten żal powinniśmy mieć też do samych siebie. Przecież mamy takie postaci jak Malczewski, Gombrowicz, Kołakowski, Wajda. To są postaci znane w całej Europie, ale my sobie z tego zupełnie nie zdajemy sprawy; gdzieś tam tablica, gdzieś tam ławeczka... Muzeum Malczewskiego robi wprawdzie bardzo dużo, ale robi to w ramach swojej statutowej działalności. Kołakowski to z kolei kwestia ostatnich lat, jednak to wszystko za mało widoczne w Polsce, a nawet szerzej w Europie.
- Stąd nagroda literacka imienia Gombrowicza?
Tak, stąd. To jest pomysł, który powstał ze dwa lata temu podczas rozmowy we Wsoli z prof. Jerzym Jarzębskim. Rozmawialiśmy w szerszym gronie, że nie ma nagrody literackiej dla debiutantów. Najpierw miała ona być przyznawana przez Muzeum Literatury, którego jesteśmy oddziałem, ale potem pomyślałem, że więcej zrobimy wspólnie z miastem, bo warto tego Gombrowicza bardziej wpisywać w Radom. Kapituła, którą już w drugiej połowie sierpnia będziemy mogli ogłosić, jest naprawdę zacna, a przewodniczącym zgodził się być prof. Jarzębski.
Ta nagroda w Radomiu wzbudziła jakieś kontrowersje. No cóż, wydaje się publiczne pieniądze i każdy ma prawo dyskutować o tym. Tylko, nie chcę być złośliwy, broń Boże, ale tak może troszeczkę... Z drugiej strony, wydanie 40 tys. zł na nagrodę literacką, która będzie zmieniała wyobrażenie o Radomiu... Radom naprawdę nie musi być tematem dowcipów kabaretowych, czy sucharów w serialach telewizyjnych, a niestety, ciągle tak w świadomości Polaków się pojawia. Ten wydatek 40 tys. zł nie jest tak duży, jeśli zestawić go ze znaczkiem na kombinezonie kierowcy rajdowego, czy napisem na łódce, którą ktoś popłynął po Bałtyku, czy gdzieś indziej. Ale nie chcę tego personalizować, każdy może mieć swoje zdanie. Ja się niezwykle cieszę, że radni przegłosowali tę nagrodę. Ona i tak by powstała, tylko byłaby przyznawana przez Muzeum Witolda Gombrowicza, a nie przez prezydenta.
- A wracając do Muzeum Historii Radomia... Muzeum "tak", ale inne?
Muzeum Miasta w Radomiu. Z naciskiem podkreślam nazwę, która nie chce się jakoś przyjąć: Muzeum Miasta w Radomiu. Bo ona zawiera w sobie dwie rzeczy: muzeum miasta Radomia, czyli dokumentujemy jego historię, ale jednocześnie pokazujemy ją jako część historii miast tej części Europy; założonych na tych prawach, funkcjonujących jako takie, a nie inne. Takich miast jest całkiem sporo, a Radom ma jeszcze tę przewagę, że - to o czym mówi prof. Samsonowicz i inni, którzy się na tym znają, a ja za nimi to powtarzam - Radom ma to "wędrujące" centrum. Radom nie budował się jedna warstwa na drugiej, tylko on "szedł", on się "przesuwał", więc możemy dokumentować etapy rozwoju urbanistycznego, historycznego. I dlaczego na przykład o Unii Wileńsko-Radomskiej mówić jako o wydarzeniu ważnym tylko dla Radomia, bo podpisanym tu na zamku. To było wydarzenie ważne dla Europy. To było jedno z pierwszych zjednoczeń bez oręża, bez miecza, bez wojny. Taki nawet zaczątek Unii Europejskiej. Chodzi o to, by historię Radomia pokazywać w szerszym kontekście. Poza tym będę namawiał bardzo pana prezydenta, choć myślę, że to także problem szerszych konsultacji, aby robić muzeum jako placówkę niezwykle żywą. Gombrowicz pisał wszakże, że "muzea są rzeczą arcynudną i przyprawiają o ból głowy," ale nie muszą.
- Dzisiaj biorąc za przykład Muzeum Powstania Warszawskiego, Muzeum Historii Żydów Polskich, czy nawet historii Krakowa w podziemiach Sukiennic, muzea robi się już inaczej
A to muzeum powinno być miejscem rozmowy o Radomiu, o przeszłości, ale dla przyszłości. Bardzo ważne są te ostatnia lata - 50. 60., historia żywa, a ci ludzie którzy nam uciekają. To powinna być taka instytucja, która robi to, co po części robi teraz Resursa, ale trochę na większą skalę. To muzeum powstanie i będzie funkcjonować sensownie, jeśli - tak jak marszałek Struzik zapowiadał - będzie to instytucja współprowadzona przez miasto i urząd marszałkowski, ponieważ miasto nie ma pieniędzy, aby taką instytucję na odpowiednim poziomie utrzymać.
- Ale bezwzględnie kamienica Deskurów?
To jest ostatni moment, aby ten 200-letni budynek ocalić.się I od razu chcę zastrzec, ja nie będę tam pracować.
- Ale wiesz jak się robi muzeum, jak się powinno je robić?
Wydaje mi się, że mam pomysły, jak ono powinno funkcjonować. Nie odważyłbym się powiedzieć, że jestem jakimś doświadczonym muzealnikiem, ale mam też świadomość po tych paru latach we Wsoli, że nadmierne doświadczenie wpędza w rutynę i krępuje wyobraźnię. Okazuje się, że są ludzie, którzy też od lat myślą podobnie jak ja o ratowaniu Desków. Na przykład Wojciech i Tomasz Gęsiakowie (architekci - przyp. autorka). Eugeniusz Kaczmarek (dyrektor wydziału inwestycji urzędu miejskiego) ma już gotowe pomysły. Jest taka potrzeba, żeby tchnąć tam nowe życie. Remont będzie oczywiście kosztowny, ale zamknie się pewnie w 5 mln euro, czyli można sięgać po pieniądze marszałkowskie na tzw. małe projekty. Poza tym obecne władze mają świadomość, że nikt prywatny tego nie kupi, bo obiekt jest za duży. To w tej chwili jest 1800 m powierzchni użytkowej, a jeśli się zagospodaruje dziedziniec - a się zagospodaruje, nakryje dachem - to będzie około 2, 5 tysiąca metrów. Powstanie świetna sala teatralna, koncertowa, miejsce na spotkania. Część obiektu ma być przeznaczona na usługi wysokiej jakości: dobrą restaurację artystyczną, sklep z rzemiosłem, rękodziełem artystycznym, księgarnię książek niechodliwych, galerię.
Jednak aby wystartować w jakimkolwiek konkursie o pieniądze, trzeba mieć projekt. Przez 10 lat nikt nie próbował zrobić nawet koncepcji zagospodarowania. Teraz bardzo mocno ruszyły prace przedprojektowe, myślę że w drugiej połowie sierpnia też będzie można coś więcej konkretnego powiedzieć. Chcę zaznaczyć: celem nadrzędnym jest uratowanie kamienicy Deskurów, a dyskusja o kształcie muzeum będzie się toczyła, gdy się okaże, że mamy pieniądze akurat na ten obiekt. Ale taka dyskusja powinna się toczyć już po wyborach, aby nie stała się narzędziem kampanii.
- Co oznacza w twoim tytule doradcy jego druga część "do spraw komunikacji społecznej"?
Chcę zorganizować przy prezydencie nie ciało doradcze, ale konwersatorium. Tak, aby ludzie, którzy będą w nim uczestniczyć aktywnie, których zaprosimy, nie czuli się zobowiązani do firmowania działań pana prezydenta. To będzie takie ciało "obok", złożone z ludzi, którzy coś w Radomiu zrobili, czymś się interesują i mogą mieć fajne pomysły. Ale to też powstanie po wyborach, żeby nie było w tym polityki.
I jeszcze jedną rzecz chciałbym zapowiedzieć: analizę systemu finansowania kultury w mieście. Ale to już zrobimy wspólnie z dyrektorem wydziału kultury Sebastianem Równym.
- Twój syn jest bliskim współpracownikiem prezydenta, więc pojawiły się zarzuty, że zatrudnienie cię w charakterze doradcy w magistracie to nepotyzm. Coś, co Platforma piętnowała za czasów rządów PiS. Nie czujesz w tym dyskomfortu?
Zastanawialiśmy się nad tym długo. Nawet radziłem się osób, których zdanie bardzo poważam i zdecydowałem się po długim namyśle, bo wiedziałem, że tego typu uwagi się pojawią. Słownik języka polskiego mówi, że nepotyzm to wykorzystywanie stanowiska służbowego do protegowania rodziny. Mnie na stanowisko doradcy prezydenta do spraw kultury protegował Radosław Witkowski. Z synem nie łączą mnie żadne zależności służbowe. Poza tym jest samodzielny, rogaty i jemu nie odważałbym się doradzać, bo jak ja mówiłbym "czarne", to on mówiłby "białe". Poza tym nie ma miedzy nami żadnej zależności, bo nie jestem pracownikiem Kancelarii Prezydenta. Owszem, ja dostaję tam pieniądze, dlatego każdy ma prawo krytykować tę decyzję, bo jest to wydawanie 500 zł miesięcznie z budżetu gminy. Nie śmiem też powiedzieć, że to są nieduże pieniądze. Nie robię niczego złego.
... i czegoś, na czym byś się nie znał?
O swoich kompetencjach zawsze mówić najtrudniej, ale tak: prawie 10 lat pracy naukowej jako historyk literatury, potem dziennikarz zajmujący się kulturą, krytyk literacki. Teraz od kilku lat z jakim takim powodzeniem kieruję Muzeum Gombrowicza. Mogę się więc przydać i myślę, że ta jedna ósma etatu to nie jest rozrzutność ze strony pana prezydenta. Oczywiście, ktoś może mieć inne zdanie. Jedyne co rzeczywiście może nie boli - bo ja mam już grubą skórę; zresztą jako dziennikarz byłem ciągle krytykowany - ale trochę mnie zniesmacza hejt, który przetacza się przez internet. Takie szarganie rodziny, te uwagi o mojej żonie, która pracuje w MOSiR-ze. Ona tam pracuje od kiedy MOSiR powstał, dłużej niż ci, którzy hejtują na różnych forach. Jest taka łatwość opluwania zza węgła, bo co innego jeśli dziennikarz pisze pod imieniem i nazwiskiem. Uświadomiłem sobie przy okazji taką różnicę pokoleniową. Jeden z młodych komentatorów napisał, że daje mi trochę czasu. Więc ja sobie pomyślałem, że czas to może mi dać pan Bóg, los".
Rozmawiała
Bożena Dobrzyńska