O smrodzeniu, sikaniu i wychowaniu

26 września 2006
  Punkty sprzedaży alkoholu nie będą już musiały znajdować się co najmniej 100 metrów od szkół i kościołów - zdecydowali radomscy radni. Tym samym zmienili dotychczas obowiązująca uchwałę nakazującą  zachowanie takiego przepisu.

 

  Rzecz jasna, nie wszyscy tę zmianę poparli, przywołując jako „za” i przeciw” argumenty, które jako żywo prędzej można usłyszeć pod budką z piwem niż w tak szacownym miejscu jak sala obrad Rady Miejskiej. Wnioskodawca zmiany, radny Gołębiewski przekonywał, że to sztuczna reglamentacja nie mająca wpływu na walkę z alkoholizmem, że  stoi w sprzeczności z  wolnością gospodarczą. Radny wie co mówi, bo przecież sam jako członek stosownej komisji nie raz mierzył, czy sklep leży 99 czy 101 metrów od szkoły; wie co i od kogo się wtedy można nasłuchać. Radny Sońta nie chciał słyszeć o wolności gospodarczej, bo ludzie skarżą się mu na smród i zasikane bramy w pobliżu ogródków piwnych. Radni Fałek i Rejczak sięgnęli do historii przypominając, że hitlerowski okupant też – jak PRL-owskie władze - chciał rozpić naród. Radny Rejczak dodatkowo zawstydził się za komisję rady, która taki wniosek zaakceptowała, a radny Nita (Jacek, w odróżnieniu od Józefa) uświadamiał, że najpierw dzieci trzeba wychowywać w domu, by nie biegały na przerwie pod sklep monopolowy przy szkole. Dyskusję zdecydowanie uciął radny Pyrcioch, znany powszechnie zwolennik teorii liberalizmu radykalnego w wykonaniu Janusza Korwin-Mikkego; przyrównał stylistykę wypowiedzi poprzedników (w większości) do języka późnego Gomułki i wczesnego Gierka i wyciągnął – skądinnąd całkiem słuszny wniosek: im więcej punktów sprzedaży alkoholu tym mniej sikania i smrodu, a być może nawet więcej wychowania.

Bożena Dobrzyńska