Radom Kaczyńskiego i Radom Marcinkowskiego

21 listopada 2006

Czy radomski wyborca może czuć się zdezorientowany? Z pewnością. Zostało mu do wyboru dwóch kandydatów. Bardzo różnych kandydatów.

Tu się nic nie zmieniło? Na spotkaniu z premierem w Resursie 



Pierwszego, czyli urzędującego perezydenta i jego ekipę może traktować  jako coś (kogoś) znanego, a więc i przewidywalnego. Może nie uczynił z Radomia Paryża, albo choćby Wrocławia, gdzie pchają się wielcy inwestorzy z pieniędzmi i gdzie brakuje już rąk do pracy, ale też nie ma na swym koncie wielkiej wpadki, skandalu, nie daj Boże niegospodarności. Wprawdzie jak sam mówi odpowiadając na liczne pytania dziennikarzy zawsze chciałoby się zrobić więcej i lepiej, ale i to co się udało - figuruje po stronie plusów. Drugiego kandydata nie znamy prawie wcale, bo PiS wyciągnął Andrzeja Kosztowniaka z kapelusza partyjnego w ostatniej chwili. Jedną z niewielu zalet Kosztowniaka (ale to wcale akurat nie jego zasługa) jest młodość - ma niewiele ponad 30 lat. Toteż oczywiste, że i w życiorysie co kot napłakał - praca na urzędniczych stanowiskach i wykłady na prywatnych uczelniach. Żadnej funkcji kierowniczej, która mogłaby mu dawać "przody" w walce wyborczej. Ale Kosztowniak ma jednak coś, czego brakuje Marcinkowskiemu. To poparcie czującej się bardzo mocno, rządzącej partii, jej prezesa i premiera kraju. Dla zwolenników PiS-u nie jest ważne, co reprezentuje sobą Kosztowniak. Dla nich jest ważne, że stoi za nimi Jaroisław Kaczyński. Choćby wygadywał takie bzdury, jak podczas ostatniej wizyty w Radomiu. - Byłem tu w 1991 roku i widzę, że od tego czasu nic się w Radomiu nie zmieniło - mówił w "Resursie". I dostał ogromne brawa. Od ludzi, którzy przyszli do sali widowiskowej placówki, w której w siermiężnych warunkach jeszcze na poczatku lat 90. mieściło się kino "Przyjaźń" .

W niedzielę można wybtrać - albo Radom Kaczyńskiego i Kosztowniaka, albo Radom Marcinkowskiego.