Historia zapukała do moich drzwi. Jak szukałam w Radomiu miejsca dla Ukraińców
Na granicy polsko-ukraińskiej w Zosinie czekali 27 godzin. Dwa samochody, a w nich cztery osoby dorosłe i dwoje dzieci. Dojechali do Zamościa, gdzie zatrzymali się na dwie noce. Potem wyruszyli do Radomia. Dlaczego akurat tutaj? Bo znaleźli w internecie pokoje do wynajęcia. Wpłacili zaliczkę. Na miejscu nikt telefonu nie odbierał.
To będzie historia opowiedziana z punktu widzenia autorki, bo trudno opowiedzieć ją inaczej. Historia - tak pomyślałam - chyba przez duże "H" - która weszła przypadkiem do mojego domu.
W niedzielne popołudnie odrywam się od laptopa, telewizji, smartfona. Wszędzie informacje o wojnie, Ukrainie, Rosji. Obrazki z zaatakowanych miast, przepełnionych ukraińskich dworców i przejść granicznych. Patrzę więc przez okno na przyblokowy parking. Cicho, spokojnie. Parkują tylko jakieś nieznane samochody, raczej nie sąsiadów. Czyżby na ukraińskich numerach rejestracyjnych? Tak. Osoby z obu aut - mężczyzna i kobieta rozmawiają przez telefony, szukają jakichś informacji. Wyraźnie zdezorientowani. Jakby na coś, na kogoś czekali. Po 15 minutach nadal tam są, po pół godzinie również. I po 40 minutach też. Ubieram się i schodzę na dół. Wkładany do głowy przez wiele tat rosyjski rozumiem, ale z mówieniem trochę gorzej. Ale rozumiemy się. - Mamy zarezerwowany apartament, ale nikt nie odbiera telefonu. Cały czas próbujemy - mówią.
Przekonują, że nic im nie trzeba. No, może napiliby się herbaty, skorzystali z internetu, dzieci z toalety. Proponuję, że spróbuję pomóc, że na pewno znajdziemy jakieś lokum. A jeśli nie, zostaną tu na noc. Jestem sama w prawie 70-metrowym mieszkaniu.
Ja" bieżeniec"?
Są spokrewnieni. Jedyny mężczyzna w tym gronie, Mustapha, jest obywatelem Wielkiej Brytanii, dlatego mógł przekroczyć granicę ukraińsko-polską. Przyjechał tylko po to, by zabrać swoją rodzinę i przewieźć w bezpieczne miejsce. Jego żona, Nataliia zostawiła w Łucku 24-syna. Teraz zabrała ze sobą 10-letniego Adama. Natomiast Ewa, to córka bratowa Natalii, Viety. Jest jeszcze Swietłana - mama i babcia. - Wsiadłam do samochodu tak, jak stałam - pokazuje domowe ubranie, które ma na sobie. - Nigdy nie przypuszczałam, że będę bieżeńcem - wzdycha.
Znam to słowo. > Bieżeńcy – tak po rosyjsku nazywają uciekinierów carskie władze – są rozwożeni po całej Rosji. Gdy we wsiach gdzieś na Syberii czy nad Donem z trudem budują nowe życie, wybucha rewolucja, niszcząc pozostałe filary „odwiecznego porządku”: carską władzę i religię. Bieżeńcy znowu ruszają w drogę, teraz w drugą stronę, do odrodzonego Państwa Polskiego. Powrót przynosi kolejne „końce świata”.<. To cytat z informacji wydawnictwa Znak, które wydało głośną niedawno książkę "Bieżeństwo 1915. Zapomniani uchodźcy" Anety Prymaki-Oniszk. Traktuje o polskich bieżeńcach z początku XX wieku.
Teraz czas doliczył do historii świata ponad 100 lat, a ja siedzę z bieżeńcami przy stole w domu w centralnej Polsce. Pijemy herbatę. - Wyjechaliśmy zaraz w czwartek, jak tylko w pobliżu Łucka spadły rakiety - mówią.
Na ile przyjechali? A skąd mają wiedzieć? Przecież nie wiadomo, kiedy się to wszystko skończy. - Piszą do mnie przyjaciele, że w Łucku jest kilka punktów, gdzie mężczyźni "produkują" koktajle Mołotowa - zawiadamia nas Nataliia. - Z "butelką" na czołgi? To chyba nic nie da - powątpiewam. - Czołgu nie zniszczą, ale go zatrzymają - przekonują.
Sami spakowali się zaraz po tym, jak bomby spadły na wojskowe lotnisko w Łucku.
Czekamy, szukamy
Pierwszy adres, pod którym mogliby zamieszkać w domku jednorodzinnym w Rajcu Poduchownym, okazuje się nietrafiony. Radomianin ma tylko jeden pokój, a im potrzeba dwóch.
Dzieci są zmęczone, nudzą się, a w domu nie ma zabawek przeznaczonych do ich wieku. W końcu proszą mnie o bumażku i długopis. Na chwilę zajmują się grą podobną do tej w okręty. Potem Mustapha zabiera ich na spacer. Nataliia wychodzi na balkon, by zapalić papierosa. - Czuję się, jakbym w Łucku była - zapewnia.
Jest drugi adres, w Makowcu pod Radomiem. Właściciele mogą przyjąć wszystkich, choć jeszcze na razie nie wiadomo na jak długo. Umówiony telefonicznie pan przyjeżdża punktualnie pod blok. Zdecydowaliśmy, że lepiej będzie jak poprowadzi ukraińskich gości do celu, choć mają w swoich autach nawigację. Żeby jednak nie błądzili.
Pytam jeszcze, czy czegoś im brakuje? Ubrań, leków, środków czystości? - W rodzinie robimy zbiórkę, może przekażemy wam? - Nie, dajcie tym, którzy bardziej potrzebują - proszą.
Wymieniamy numery telefonów. Dziękują. Po ponad dwóch godzinach żegnamy się jak przyjaciele.
Zdjęcia Natalii nie zdążę zrobić.
Bożena Dobrzyńska
Dziękuję bardzo za pomoc w znalezieniu miejsc noclegowych dla uchodźców z Ukrainy Marcinowi Gency, rzecznikowi Starostwa Powiatowego w Radomiu, i Basi Bednarz z Powiatowego Urzędu Pracy w Radomiu.
- Mustafa z synem
- Swietłana, Adam, Ewa z mamą Vitą
- Świetłana i Mustafa
- Adam, Ewa, Vieta