Nie chcę mieć, chcę być

8 września 2010
Rozmowa z aktorką Teatru Powszechnego w Radomiu Danutą Dolecką.



Danuta Dolecka

30 lat na scenie. To szmat czasu, a pewnie zleciało szybko...
- Bardzo szybko. Dla kobiety tyle lat to dużo. Spędziłam je - zawodowo - w jednym "zakładzie pracy". Bo nie licząc dwóch lat po szkole w Tarnowie, w Radomiu zaczęłam 29. sezon. Minęło nawet nie wiem kiedy.

W radomskim "Powszechnym" jest pani niemal od początku jego istnienia. Teatr rósł z panią, a pani z nim?
- Tak, wszystkie jubileusze już zaliczyłam: i pięciolecie, i dziesięciolecie, i wszystkie po kolei...

Z pewnością wspomina pani ten okres bardzo ciepło?
- Oczywiście. Po pierwsze wszyscy byliśmy młodzi i mieliśmy fantazję. Ale i czasy były zupełnie inne. Dużo ze sobą rozmawialiśmy i te więzi przetrwały, są bardzo mocne, bo spotykamy się do dzisiaj, wiemy co się u każdego z nas dzieje. Jeździliśmy razem na wakacje, może teraz trochę rzadziej. Co z tego wynika? Że było nam ze sobą dobrze, tworzyliśmy rodzinę. Atmosfera była znakomita. Najpierw chodziliśmy do "Teatralnej, bo z budynku urzędu, gdzie mieścił się teatr było bardzo blisko, a potem do Bistra i do Łaźni. Robiliśmy kabaret. No i spotykaliśmy się w domach, słuchaliśmy muzyki. Bawiliśmy się. Razem pracowaliśmy i chcieliśmy ze sobą być.

Pracowała pani z pierwszym dyrektorem "Powszechnego" Zygmuntem Wojdanem, który miał na pani karierę zawodową duży wpływ.
Przyszłam z Teatru im. Solskiego, który miał już swoją tradycję, w Radomiu dopiero się ona tworzyła. Ale najważniejsze, że był stały zespół, który się bardzo dobrze ze sobą znał, także z rodzinami. Znaliśmy swoje bolączki, pomagaliśmy sobie. I ja z takiego teatru wyszłam, takiego się nauczyłam i za takim tęsknię.

A czego nauczył panią Zygmunt Wojdan?
- Tego, że każdy jest inny, niepowtarzalny i trzeba w sobie hodować, pielęgnować tę wartość. Nauczył mnie tolerancji. Oczywiście zawodu też. Był bardzo wymagający, energetyczny w pracy. Przede wszystkim jako młoda aktorka szanowałam go. I bałam się! To był dla mnie ktoś, autorytet. A potem się z nim zaprzyjaźniłam. Dbał o nas, po prostu kochał aktorów. Z wadami, z zaletami. I walczył o nas.

Czy to również spowodowało, że osiadła pani na stałe w Radomiu, nie szukała - jak to aktorzy - innych możliwości?
Ale za dyrekcji Wojdna ja przecież nie miałam tak łatwo. Było dużo młodych ludzi, naprawdę trzeba było się starać, rozwijać, a nie stać w miejscu. Ja kilka razy stąd odchodziłam, ale w końcu zostałam, bo uznałam, że tu jest moje miejsce. Nie mam łokci, nie mam tupetu. Nie mam czegoś takiego, żeby za wszelką cenę zaistnieć. Chcę się inaczej sprawdzać.

Czyli nie żałuje pani?
Nie, dlaczego miałabym żałować. Ja dokonałam wyboru. A może to ten teatr w jakiś sposób wybrał mnie? Bo nas zostało tak niewielu z zespołu Wojdana. Ale - każdy ma swój czas. Ja dziś czego zazdroszczę młodym, to szans wyboru, chociaż przy tak wielu możliwościach ciężko go dokonać. Zawód aktora wymaga olbrzymiej pokory. Daje bardzo dużo satysfakcji, ale kopie. Uuuu, mocno. Trzeba mieć talent, ogromną wrażliwość, pracowitość i dużo szczęścia. Ale trzeba też mieć w sobie wiele pokory i cierpliwości.


Pani chyba bliższy jest repertuar teatralny klasyczny, tradycyjny?
Raczej tak, bo uwielbiam kostium, trzeba umieć ten kostium nosić. Można się poczuć kimś innym, a nie jakąś tam szmatę na siebie założyć. Oczywiście, wszyscy szukamy repertuaru i odnalezienia się w nim, ale nienawidzę chamstwa, wulgaryzmów... Bo takie rzeczy może proponować teatr undergrundowy

U Wojcieszka by pani nie zagrała?
- Powiem tyle: "Osobisty Jezus" mi się podobał. Wszystko zależy od tego, jak sztuka jest napisana. No więc lubię klasykę,  po prostu dobre przedstawienia: dobrze zagrane, dobrze wyreżyserowane z dobra scenografią. Teatr powinien wzruszać, bawić, a jeśli jeszcze czegoś nauczy, to bardzo dobrze. Uważam, że teatr był, jest i będzie, bo to jest po prostu spotkanie z żywym człowiekiem.

Lubi pani poezję, jest pani gospodynią spotkań, podczas których się ją czyta
- Żyjemy w zapędzonych czasach, gonimy, bo są możliwości żeby mieć. A ja nie chcę mieć, ja chcę być. Dziś nie ma między ludźmi więzi, są SMS-y, telefony, wymiana jakiś informacji przez różne nośniki. Poezja to jest moment wyciszenia, przystanku, zatrzymania się. Mamy wyścig szczurów, do którego ja się nie nadaję.

Jak będzie wyglądał piątkowy benefis?
Nie mam pojęcia co mi koledzy szykują. Trzeba przyjść, zobaczyć. Zapraszam.

Rozmawiała: Bożena Dobrzyńska

Zobacz: Danuta Dolecka zaprasza na benefis