
Przypomnijmy: pion śledczy Instytutu Pamięci Narodowej w
Warszawie oskarżył Tadeusza G., Marka K. i Wiesława Sz., trzech byłych oficerów SB o to, że w październiku 1981 roku uczestniczyli w opracowaniu tzw. kombinacji operacyjnej: mieli za pośrednictwem tajnego współpracownika o pseudonimie „Karol” podać Annie Walentynowicz środek farmakologiczny o nazwie furosemidum. Jednak przebywająca wówczas w Radomiu działaczka „Solidarności”, która uczestniczyła w spotkaniach z załogami fabryk, wyjechała wcześniej niż pierwotnie planowała.
Podczas wcześniejszych rozpraw (proces rozpoczął się 18 grudnia 2015 roku) oskarżeni nie przyznawali się do winy, zaprzeczali istnieniu jakiejkolwiek "kombinacji operacyjnej", ale najczęściej zasłaniali się niepamięcią.
Dziś sąd, prokurator i obrońcy dociekali, jak działa lek o nazwie furosemidum, w jakiej postaci bywa podawany i czy jego zażycie może spowodować śmierć. Biegli lekarze tłumaczyli, że zażycie jednorazowe w dawce od 160 do 200 mlg nie powoduje objawów zatrucia, "ale reakcja organizmu jest indywidualna". - Podanie dawki toksycznej powoduje zwiększenie wydalania wody przez nerki, które produkują więcej moczu niż normalnie. Dochodzi do szybkiego ubytku wody z organizmu i jeśli nie są wyrównywane płyny, dochodzi do odwodnienia. Następstwem jest spadek ciśnienia, zmniejszeni przepływu krwi przez mózg, serce, nerki i wątrobę, a na skutek zaburzeń serca może dojść do zapaści - wyjaśniali Agnieszka Siwińska-Ziółkowska i Paweł Krajewski. Oboje lekarze podkreślali jednak, że w swojej dotychczasowej długoletniej pracy biegłych sądowych nie opiniowali spraw, w których doszłoby do śmiertelnego zatrucia frosemidum. - To lek bezpieczny, ale silnie działający - przekonywali biegli. Informowali również, że ma on gorzki smak, a dodanie go do zupy, kawy powoduje, że jest on niewyczuwalny.
Sąd pytał także biegłych, czy podanie furosemidum może obniżyć aktywność człowieka, ale biegli nie dali jednoznacznej odpowiedzi, zastanawiali się jedynie czy zapaść albo częste oddawanie moczu może aktywność ograniczyć.
W sądzie był dzisiaj syn Anny Walentynowicz. - Z tego co mówiła mama, lek miał jej być podany w herbacie w przerwie któregoś ze spotkań, jakie miała w zakładach pracy - powiedział dziennikarzom. Janusz Walentynowicz oczekuje sprawiedliwego wyroku.