Kandydat Kosztowniak śpi spokojnie
- Panie prezydencie mija kadencja. Na pana plakatach cztery lata temu
i obecnie to samo logo PiS. Choć dziś jakby mniejsze. Czyżby po
ostatnich wydarzeniach z posłankami: Kluzik-Rostkowską i Jakubiak myślał
pan o opuszczeniu partii?
- Nie, nie, to zbyt daleko idące domysły. Cztery lata pozwalałem sobie
na niekomentowanie sytuacji wewnątrz partii Prawo i Sprawiedliwość. Nie
komentowałem także sytuacji związanych z innymi partiami. Myślę, że dziś
potrzebne jest całemu środowisku PiS, nam wszystkim bez wyjątku,
pewnego rodzaju uspokojenie i przemyślenie tego, co robimy. Sytuacja
jest następująca: będzie próba, jest próba i zresztą to naturalne , bo
wpisane w walkę w demokracji pomiędzy partiami - rozbicia konkurencji.
Tak dzisiaj to odbieram. Przed wyborami samorządowymi te - być może -
gorące głowy powinniśmy nieco ostudzić. Na pewno nie powinniśmy
doprowadzać do sytuacji tworzących nowe konflikty. To co się dzieje
teraz jest zupełnie niepotrzebne i w dużej mierze wywołane jakimiś
czynnikami zewnętrznymi. Problemem PiS jest rzeczywiście to, że pozwala
sobie, by ktoś z zewnątrz miał realny wpływ na to co jest w środku
partii. Rzeczywistość jest taka, że w każdej rodzinie, ugrupowaniu, czy
firmie dyskutuje się przede wszystkim w środku.
- Gdyby zadzwonił do pana poseł Suski lub przewodniczący Jarosław
Kaczyński z pomysłem, sugestią zamiany ulicy np. ul. Żeromskiego na
Smoleńską, co by pan zrobił?
- To nie byłby dobry pomysł. Smoleńsk jest już upamiętniony, będzie
upamiętniany i myślę, że on przede wszystkim powinien być w naszych
głowach. To, co się tam stało ma wymiar nie tylko tragedii związanej ze
zniszczeniem, rozbiciem, upadkiem tego samolotu, ale tragedii
ogólnonarodowej. Tam zginęło wielu wspaniałych ludzi, z bardzo różnych
środowisk. To należy podkreślić. Mnie się wydaje, że zmiany dzisiaj,
które by miały prowadzić na siłę do upamiętnienia (jest wiele ulic,
placów, pomników) byłyby wręcz sztuczne. Zresztą jestem przekonany, że
ani premier Kaczyński, ani poseł Suski nie wpadliby na taki pomysł.
- A gdyby podczas ostatniej debaty kandydatów na prezydenta padło z
sali pytanie, czy bierze pan silne uspakajające proszki, to co pan by
odpowiedział?
- (z uśmiechem) ... Nigdy nie brałem, nie biorę i mam nadzieję, że nie
będę musiał brać środków uspakajających. To również pytanie o poziom
dyskusji podczas debaty. Wydaje się, że były takie sytuacje, w których
powinniśmy część naszych wypowiedzi na pewno stonować, a uspokojenie
chyba się należało całej sali, nie tylko kandydatom na prezydenta
miasta. Część osób zachowywała się tak jakby nie chciała słuchać, co
mamy do powiedzenia tylko próbowała wyrazić swoje zdanie, jakieś emocje.
To naturalne w każdej większej grupie osób. Tego typu debaty w taki
sposób wyglądają.
- Pomalutku wróciliśmy do Radomia. Używając motoryzacyjnego języka -
zastanawiam się czy na wstecznym czy na innym biegu? Kandydat PiS na
prezydenta Warszawy Czesław Bielecki powiedział, że gdy wygra wybory w
stolicy to zatrzyma ponad 300 tysięcy osób, które przyjeżdżają
codziennie pracować w Warszawie. Stworzy im takie warunki, by tam
płacili podatki, by nie musieli wracać…
- Nie znam całości tej wypowiedzi, trudno mi się do niej odnieść,
ale wydaję się, że takie propozycje, byśmy płacili podatki tam gdzie
pracujemy są irracjonalne. Warszawa nie może dzisiaj myśleć tylko w
kategoriach samej siebie. Jest częścią Polski bardzo istotną, stolicą i
ma swoje zadania do spełnienia dla całego państwa. Nie może czerpać
tylko z dobrodziejstwa bycia stolicą, ale również powinna sama z siebie
coś oddawać. Miejsce pracy, tak, ludzie wybierają, ale pomysł, by tam
zostawiali podatki, wydaje mi się zły. Doprowadzilibyśmy do sytuacji,
gdzie nie byłoby już dwóch czy trzech prędkości, nawiązując do
terminologii motoryzacji. Jedni by jechali na szóstym biegu bardzo
szybko, a drudzy na wstecznym. Polska nie jest państwem, które może
sobie pozwolić na dalsze rozwarstwienie. Dlatego też krytycznie
podchodzę do tego, co się dzieje w łonie największej konkurencji
politycznej, czyli w Platformie Obywatelskiej. W żaden sposób nie
potrafię się zgodzić z tezami, które zostały postawione w dokumencie
programowym PO: „Polska 2030”. Tam minister Boni opisuje Polskę jako
państwo rozwijające się na bazie czterech, pięciu miast. One mają być
lokomotywami rozwoju, a Radom i podobne miasta są nazywane „obszarami
problemowymi”. Polska to nie Ameryka Łacińska, inaczej jesteśmy
zorganizowani. Nie godzę się na to, nie tylko jako człowiek z PiS, ale
przede wszystkim dlatego, że jestem radomianinem. Jestem prezydentem
tego miasta, czuję się gospodarzem, nie politykiem więc jasno mówię:
taka wizja mi nie odpowiada. Gdybym miał rywalizować na wizję z kolegami
w PiS-ie również bym to robił.
- Ale to ludzie wybierają gdzie chcą pracować, płacić podatki. I gdzie chcą mieszkać.
- Oczywiście... Dzisiaj zapisy ustawy o podatku dochodowym od osób
fizycznych czy prawnych określają w sposób bardzo jasny: płacimy podatki
tam, gdzie zamieszkujemy. Uważam, że ta zasada powinna pozostać.
- Zatem wjeżdżamy do Radomia na dobre... Jak by pan zareagował,
gdyby pana sąsiad pozamykał na kłódki kuchnię w pana domu? Takie kłódki
wisiały przez kilka dni po imprezie, na którą pana urzędnicy dali
zezwolenie. Wisiały akurat na jednej trzeciej działki należącej do
Radomskiego Automobilklubu. Ja to jest: pozwolenie na odbycie zlotu
samochodów wydaliście na weekend. Tymczasem kłódki z „drzwi do kuchni”
zdjęto dopiero po kilku dniach. Gdzie by pan szukał sprawiedliwości i
jak pan myśli, jaki byłby wyrok?
- Tu nie ma jasnej odpowiedzi co do „sąsiada kuchni”. Pytanie jest w
moim przekonaniu nie najlepiej postawione, bo ta „kuchnia” jest dzisiaj
tak naprawdę wspólna. Nie ma dzisiaj jasnego rozgraniczenia własności
tego obiektu.– tutaj jest nieco złożona sytuacja. Obiekt znajduje się
zarówno na działce miejskiej, jak częściowo Automobilklubu.
- I kłódki wisiały właśnie na tej działce Automobilklubu.
- Mamy dziś „wspólną kuchnię”. Co do tego mamy świadomość i najbliższe
dni czy tygodnie doprowadzą do sytuacji, gdzie jasno określimy zasady
współpracy w tej właśnie wspólnej „kuchni”. Ona przecież daje mnóstwo
dobrego. Pamiętajmy, że to nie jest dziś sytuacja jednego zdarzenia,
które wydaje mi się, że powstało w dużej mierze poprzez pewnego rodzaju
niedomówienie, a umiejętnej współpracy przez wiele lat. Automobilklub to
też pewna wartość w Radomiu. O tym trzeba pamiętać. Ma wyremontowany
tor, a także bardzo ambitne plany, co do których jestem przekonany, że
są do zrealizowania w ciągu najbliższych czterech lat. Rozbudujemy
„kuchnię” a tak naprawdę „wspólne mieszkanie”...
- Konkretnie, jak chcecie rozbudować?
- Poprzez rozbudowę samego toru. Został przyjęty miejscowy plan
zagospodarowania. Istnieje możliwość wywłaszczenia nieruchomości obok
Automobilklubu, po to żeby rozbudować tor o kolejne 400 metrów. Chcemy
mieć obiekt z homologacją FIA, to co jest moim celem i pana prezesa AR.
Cel ten jest naprawdę w naszym zasięgu. Karting jest widowiskowy i
dochodowy. Patrzę na „wspólną kuchnię” w dwóch aspektach. Jako miłośnik
motoryzacji - i tego nigdy nie kryłem, bo naprawdę kocham motoryzację
wszelkiego rodzaju. Patrzę na to również w kategoriach czysto
biznesowych i promocyjnych. Są tu duże pokłady do zarabiania pieniędzy
przez Automobilklub i całe miasto. I to jest moim celem.
- No to trzeba się spieszyć, ponieważ jest firma, która chce pod
miastem wybudować swój tor. Mają pozwolenie i pieniądze. Również starają
się, by na ich obiekcie można było się ścigać.
- Nie żyjemy w próżni. Prywatnym inwestorom życzę jak najlepiej. Z
tego co wiem, ten prywatny tor ma przede wszystkim służyć doskonaleniu
nauki jazdy i kształcenia kierowców ciężarówek, autobusów. Ja bym się
bardzo cieszył gdyby i taki obiekt powstał. Pokażemy, że Radom
motoryzacją stoi. Życzę sobie konkurencji, bo ona wymusza to, by
pracować lepiej i - daj Bóg - żeby jeden tor AR został rozbudowany. W
Radomiu możemy sobie pozwolić na takie deklaracje, bo jest wielu
sprzymierzeńców tego projektu. Z drugiej strony jak najlepiej życzę
prywatnemu przedsiębiorcy pochodzącemu z Radomia i tu płacącemu
podatki. Konkludując, radomianie się bogacą i tworzą sobie znakomitą
bazę do pracy.
- Już pierwszy pana budżet pokazał, że ostro weźmie się pan za drogi
w mieście. Mnie to akurat cieszyło, radna Morgan przyrównała pana do
inżyniera Karwowskiego. Tylko kto jest Maliniakiem? Bo przez te lata nie
potrafiłem wytłumaczyć znajomym, kierowcom z jakiego objazdu
skorzystać, by nie stać w korku. A unijne pieniądze warto i trzeba
wykorzystać. Tylko czy jedzie się lepiej, szybciej, sprawniej? Moim
zdaniem nie.
- Pani radna rzeczywiście takiego porównania użyła, w taki sposób się
wyraziła. Ja zaraz potem skonkludowałem „ani ja czterdziestolatek, ani
ja inżynier”. Nie ma tutaj specjalnie dobrego porównania. A już zupełnie
poważnie: jednoznacznie trzeba korzystać z pieniędzy europejskich. Czy
remontować to, co się fizycznie rozpadło? Tak. Bo na przykład 1905 Roku
technologicznie de facto się rozpadła na naszych oczach. Po kolejnym
roku użytkowania najzwyczajniej w świecie by się zapadła. Czy możemy
sobie pozwolić, żeby taka ulica nie była wyremontowana, żeby wypadła z
naszego obiegu komunikacyjnego? Nie da się tego ominąć. Te ulice zostały
stworzone kilkadziesiąt lat temu i przychodzi moment, że coś fizycznie
się rozpada i trzeba to od nowa zrobić. Budowaliśmy ulicę w starych
śladach, ale budowaliśmy całkowicie od nowa. Wcześniej mieliśmy do
czynienia w dużej mierze z nałożeniem wierzchniej warstwy. Tak, teraz
mamy zupełnie inną filozofię. Na tej ulicy na nowe materiały zostało
wymienione 70, 80 centymetrów ziemi, kruszywa i podbudowy. Tak na dobrą
sprawę my nie wyremontowaliśmy tej ulicy, my zdemontowaliśmy starą i
zbudowaliśmy nową. Dziś mamy ciekawą sytuację, w której chcemy nadrobić
zaległości, które powstały przez 30, 40 lat. Strasznie szybko chcemy to
odrobić. Czy nam się udaje? Po trosze tak. Pewnie nie we wszystkich
obszarach, ale nie da się wyremontować drogi z soboty na niedzielę.
Żartujemy sobie z wiceprezydentem Marszałkiewiczem, żeby w piątek
wieczorem wyjść, a w sobotę obudzić się w innej rzeczywistości. Tej
lepszej, gdzie jedziemy po lepszych, równych drogach. Niestety to musi
zostać tylko w sferze marzeń albo snów.
- A marzenie o wiadukcie w ulicy Młodzianowskiej nad torami? Czy nie
warto było zacząć właśnie od tej budowy, a dopiero później brać się za
1905 Roku?
- Tak, ale pamiętajmy, że korzystamy z różnego rodzaju programów. Jeśli
chcemy dofinansowania to musimy wpisać się w określone ramy. Tu,
konkretnie mogliśmy się wpisać w przebudowę 1905 Roku, Mariackiej,
Młodzianowskiej. Łatwo rzucać pewne hasła. Mnie się też zawsze wydawało,
że najłatwiej wskazać miejsce i powiedzieć „zróbmy tu”. Jeśli mamy
możliwość skorzystania z pieniędzy europejskich, rządowych to się
okazuje, że bardzo często podejmujemy takie decyzje, że z tego
korzystamy, bo za rok czy dwa lata nie będzie takiej szansy. To jest
wypadkowa choćby szerszego spektrum finansowania poszczególnych
inwestycji. Gdybyśmy robili to tylko za własne pieniądze, to pełna
zgoda, tak można by było postąpić. Pieniądze zewnętrze są obarczone
pewnymi zasadami. Można by też polemizować, czy najpierw wybudować
wiadukt, a nie móc przejechać ulicą, która się fizycznie rozpadła.
- Wyremontowaliście ponad 80 kilometrów ulic. Ale w liście do radomian napisał pan, że 333!
- Dokładnie 86 (uśmiech) – to jest przedmiot, który jest obiektem
żartów, pomyłki...Ona powstała bardzo komicznie. Jena osoba zapomniała o
przecinku i dlatego powstało te 333 kilometry. To się nie stało - broń
Boże - ze złej woli. Mamy ok. 350 km dróg w ogóle w Radomiu. Te 33,3 km
były jedną ze składowych 86 kilometrów. Przepraszam gorąco, przeprosiłem
też na stronie internetowej i w mediach. Tylko ten się nie myli, kto
nie pracuje.
- Ale z roku na rok samochodów przybywa. Czy nie warto wybudować
centrum monitoringu, kontroli ruchu w mieście? Takie centra działają w
Europie.
- To się robi zawsze na podstawie analizy ruchu. Takie analizy są
prowadzone. Nie wszystkie sygnalizacje świetlne w Radomiu mają ten sam
czas, powiedzmy reakcji. Zielone światło na jednym skrzyżowaniu świeci
przez kilka na innym kilkanaście sekund. Po to, by udrożnić ruch jak się
tylko da. Prawda jest też taka, że w przebudowie mamy wiele ciągów
komunikacyjnych i sytuacja, w której dziś funkcjonujemy, jest pewnego
rodzaju sytuacją nienormalną. Zamknięcie jednej ulicy powoduje
zachwianie całego systemu. Niedoskonałość tego systemu jest dziś
podwójnie czy potrójnie widoczna. Czym innym jest ilość samochodów w
mieście. Mamy ich tak wiele. Wychodzi na to, że nie tylko ja je
kocham...
- ... ponad 90 tys. aut jest zarejestrowanych. Niełatwo określić ilu
kierowców jedzie w nich do Warszawy za pracą a ile z obrzeży przybywa do
centrum. A co się dzieje na ulicach widzimy...
- Oczywiście, widzimy, ale też pamiętajmy o tym, że miasto położyło
bardzo duży nacisk na budowę komunikacji miejskiej. Mamy najnowsze
autobusy. Samochód nie jest jedynym środkiem lokomocji. Niestety, to
jest rzecz, która nie udała nam się tak, jakbyśmy sobie tego życzyli.
Liczba osób korzystających z komunikacji miejskiej systematycznie
rośnie. Niestety nie rośnie tak, jakbym sobie tego życzył. Musimy
prowadzić akcję edukacyjną i musimy wrócić, czy nam się to podoba czy
nie, do systemu, jaki obowiązywał w latach 70. i początku 80. Musimy
więcej korzystać z autobusów, rowerów, motocykli i skuterów. To jest
naturalne w dużych ośrodkach miejskich wszędzie na świecie. Cywilizacja
powoduje też pewne koszty. Nigdy nie osiągniemy sytuacji, gdy będziemy
swobodnie przejeżdżać po Radomiu z prędkością 50, 60 km na godzinę i
będzie naturalny luz. To jest czas przeszły. Nigdy nie wróci, chyba, że
zlikwidujemy samochody, w co ja osobiście nie wierzę. Choć pojawia się
pytanie, jak będą wyglądać auta za kilkadziesiąt lat, jakie będzie ich
źródło zasilania, czy drogie, czy bardzo tanie i dostępne niczym teraz
telefon komórkowy? Trudno powiedzieć.
- I to ludzie wybierają z której komórki skorzystać i czy skorzystać z auta czy autobusu.
- Dokładnie, ale gdy dostrzeżemy tańszy przejazd komunikacją... my
musimy to pokazać radomianom. Musimy to zrozumieć. Znam rodziny, gdzie
rodzice jadą jednym samochodem, a dorosłe dzieci kolejnym do pracy.
Musimy zmienić te nawyki w systemie komunikacji. Europa zachodnia i
silne państwa przedstawiły alternatywę: komunikacja miejska, rowery,
skutery, motocykle.
- Tajwan, Chiny. Pan był na Tajwanie, ceni pan sobie kontakty
nawiązane w tej części świata. Po tym co stało się w Łodzi w biurze PiS
posłanka Marzena Wróbel mówiła o zaostrzeniu nadzoru nad tym co dzieje
się w sieci. Czy to przypadkiem nie „chiński kierunek”
- Negatywnie można się zawsze wypowiadać, jeśli jest ku temu powód. Ale
krzywdzące jest, bez względu kto to mówi, jeżeli nie ma do tego podstaw.
To jest pytanie, dokąd my zmierzamy w sensie wypowiedzi? Często te same
osoby, które nie mają śmiałości powiedzenia komuś w twarz co myślą,
potrafią siąść anonimowo przed komputerem i napisać różnego rodzaju
rzeczy. Bycie niezidentyfikowanym ośmiela. To jest zła praktyka. Tak jak
dzisiejsze formy komunikacji powodują mnóstwo dobrych rzeczy, tak jest i
druga, zła strona tego medalu. Nie odnoszę się do konkretnej grupy
ludzi, mówię ogólnie. Jeśli ktoś jest niesprawiedliwy, czy kłamie,
powinien być ganiony za swoją postawę.
- Czyli bardzo dobrze robi radny Krzysztof Gajewski szukając i
próbując ustalić osobę negatywnie wypowiadającą się o nim na forach?
- Tak. Jeżeli uważa, że ma rację, jeżeli ma przeświadczenie, że ktoś narusza prawo, dobry obyczaj, to tak. Jak najbardziej.
- Proszę wytłumaczyć radomianom jaki jest ich interes w tym, że chce
pan tworzyć własny, „miejski” urząd pracy skoro jego utrzymanie będzie
ich kosztowało ok. 6 mln zł., a dziś na powiatowy pośredniak wydaje pan z
budżetu 4,5 mln zł?
- Tego nie można rozpatrywać w kategoriach interesu. Każde dziecko
powinno mieć świadomość także tego, że jeżeli siedzimy we wspólnej
piaskownicy i ktoś wyrzuca nas i nasze zabawki z tej piaskownicy to
świadczy o tym, że sobie nie życzy wspólnej zabawy. I tak to zostało
dziś postawione przez starostę radomskiego. To on wypowiedział umowę i
jemu trzeba zadać to pytanie. Dlaczego starosta podpisując umowę,
umawiając się na coś, wypowiada tę umowę? On łamie zasadę, którą sam
wyznaczył. W żaden sposób ja się nie poczuwam do jakiejkolwiek winy.
Odbieram to w kategoriach wyrządzenia raczej krzywdy mnie. Działanie
starostwa było niefrasobliwe i zupełnie niepotrzebne. Jako miasto nie
możemy sobie pozwolić na to, żeby raz na pół roku, czy na kwartał, ktoś
próbował zmieniać zasady.
- Przegrał pan proces w trybie wyborczym z Mariuszem Foglem o
zadłużenia Radomia. Czy wszyscy, którzy podają jego wysokość się mylą?
Czy finanse miasta nie są naprawdę zagrożone? Śpi pan spokojnie?
- Tak, śpię spokojnie. Komentując wyrok współczuje osobie, która nie
widzi różnicy między 1500 zł a 4 tysiącami zł. To cały komentarz z mojej
strony. Jeśli chodzi o zadłużenie, to powiem bardzo jasno. W tej
kadencji samorząd miasta pożyczył 260 mln zł. W tej samej kadencji
pozyskaliśmy 450 mln zł. Tym samym jesteśmy 190 mln zł na plus. Mówienie
o zadłużeniu Radomia albo przedstawienie jednego z elementów całego
procesu jest moim zdaniem niestosowne i nieuczciwe. Używając
argumentacji opozycji mógłbym powiedzieć, że my nie zadłużyliśmy miasta w
żaden sposób, tylko my pozyskaliśmy 450 mln zł. To by było tak samo
uprawnione jak przedstawianie przez opozycję tylko zadłużenia.
Zdecydowanie lepiej czuje się człowiek, który ma pieniądze. Tylko
stosując taką logikę niczego byśmy w mieście nie zrobili. Rzeczywiście
moglibyśmy utrzymać poziom inwestycji nakreślony w poprzedniej kadencji
na poziomie 60 mln zł. rocznie. Tylko zapytajmy, czy radomianie tego
oczekują? Ja cztery lata temu zaproponowałem zupełnie inne rozwiązanie. W
tej kampanii wyborczej proponuję dokładnie to samo, co cztery lata
temu. Po prostu rozwój tego miasta w oparciu o pieniądze zewnętrzne. To,
że pan musi pożyczyć te pieniądze na jakiś czas, po to żeby pozyskać
pieniądze, to już nie jest sytuacja zależna od prezydenta Kosztowniaka,
Rady Miejskiej tylko stworzony pewien mechanizm pozyskiwania pieniędzy w
Polsce. Większość nie pamięta, że przebudowywaliśmy dwa, trzy lata temu
ulice w Rynku. My dopiero teraz dostajemy pieniądze na te inwestycje.
- To jaki budżet będzie miało miasto w przyszłym roku i kiedy wreszcie go poznamy?
- W terminie przewidzianym w prawie. I to nieprawda, że będziemy mogli
angażować na inwestycje po 250 mln zł. rocznie Taki słyszałem zarzut od
opozycji. Ktoś, kto myśli takimi kategoriami albo nie potrafi liczyć,
albo myśli bardzo nieracjonalnie. Pamiętajmy, że my będziemy mogli
większe pieniądze angażować wtedy, kiedy te pieniądze, które dziś
zaangażowaliśmy będą do nas spływać w większej ilości. Uważam, że w 2011
roku budżet, który ja zaproponuję będzie oscylował wokół 110 mln zł. po
stronie inwestycyjnej. To i tak dwa razy więcej niż proponował mój
poprzednik. Dwa razy więcej! Ale nikt nie może oczekiwać w Radomiu co
roku budżetu 250-milionowego w obecnej sytuacji finansowej miasta. Bo to
by świadczyło o tym, że nie potrafię liczyć. A opozycja z jednej strony
oczekuje budżetów inwestycyjnych na poziomie 250 mln zł. i chce żeby
się nie zadłużać, żeby nie pożyczać tych pieniędzy. To jest
nieracjonalne, niemożliwe, powiedziałbym nawet mocniej... No, ale
powinienem się ugryźć w język.
- Co się panu nie udało w tej kadencji? Zdecydowanie lotnisko.
- Jest kilka bardzo ważnych projektów dla Radomia, które zależą i od
prezydenta miasta, ale i od innych. Rzeczywiście, nie udało się otworzyć
lotniska, ale udało się coś, co się nie udawało w samorządzie radomskim
od 20 lat. Udało się w końcu pozyskać ziemię. W 2007 roku podpisywałem
umowę operacyjną. Wtedy słyszałem zapewnienie dwóch ministrów, że grunty
zostaną przekazane w ciągu sześciu miesięcy. Tak mówili: minister
infrastruktury i minister obrony narodowej. Zmiana układu
parlamentarnego i późniejsze zmiany w prawie spowodowały wydłużenie
całego procesu do trzech lat. To nie jest wina miasta, ale tu, w tej
konkretnej sytuacji, czuję niedosyt. Najtrudniej jest odpowiadać za
procesy, w których pracujemy wspólnie. Sprawę lotniska będziemy musieli
prowadzić w kolejnych latach.
- No właśnie, sprawa relacji między panem – sejmikiem, wojewodą –
miastem. Dlaczego tak często słyszymy „to oni są winni”. I to z każdej
ze stron. Na marginesie, ci „oni” mają bardzo podobne plakaty wyborcze,
gdybym państwa nie znał to bym pomyślał, że tworzycie POPiS.
- Szkoda, że go nie ma. Ja go proponowałem cztery lata temu. I tutaj,
jeśli pan pyta o powiedzmy moje porażki, to zaliczam do nich fakt, że
moja oferta polityczna nie została przyjęta przez Platformę. Czy to
wynikało z mojego nieumiejętnego postępowania, czy z zamknięcia się
samej PO na współpracę? Trudno powiedzieć. Ja tego żałuję, że takiego
układu w Radomiu nie ma, bo Radom mógłby rzeczywiście nie zajmować się
wzajemnym rozliczaniem. I to co pan mówi: z jednej strony niby podobni,
niby mówią tym samym głosem, a nie potrafią się dogadać. Tak, to jest
słabość i to jest przegrana zarówno jednych, jak i drugich.
- Po czterech latach żona nie mówi panu: Andrzeju, może daj sobie spokój, bądź częściej w domu?
- (z uśmiechem) Żona mi zawsze mówi, że powinienem być częściej w domu i
z dziećmi. Moja żona też bardzo dobrze rozumie co ja chcę, co chciałem
robić. Zna mnie od siódmego roku życia. Razem wyrastaliśmy, i
kształtowaliśmy się jako ludzie. Wychowywaliśmy się razem i żona ma
świadomość tego, że to co robię, jest potrzebne do życia, a w
niektórych sytuacjach powiedziałbym wręcz niezbędne. Dlatego też ona to
szanuje, pewnie dlatego też jest moją żoną, bo potrafi uszanować moje
decyzje. Nieraz kosztem jej osoby.
Rozmawiał: Bartek Olszewski
Czytaj też rozmowę z Mariuszem Foglem , kandydatem na prezydenta stowarzyszenia Radomianie Razem.
Kto zostanie prezydentem Radomia? Weź udział w naszej Sondzie